Wirus samotności
Nie pojawia się wtedy, gdy telefon przestaje się odzywać lub gdy odchodzi ktoś bliski. Jest w nas wcześniej, przyczajony, wyciszony, czekający...
23.11.2005 | aktual.: 28.05.2010 17:19
* Psychoterapeuta Wojciech Kruczyński w swojej najnowszej książce "Wirus samotności" (wydanej w dwóch wersjach okładkowych) przybliża czytelnikowi zjawisko dobrej i złej samotności. Problem złej samotności dotyczy wielu z nas. Może objawiać się jako nieufność, nadmierna obowiązkowość lub lęk przed bliskością czy zranieniem. Jej przyczyny zwykle tkwią w naszej przeszłości, w zaburzonych relacjach z opiekunami. W wieku dojrzewania i dorosłości często objawia się ona brakiem intymnych związków z innymi osobami. Autor charakteryzuje różne typy samotników, na przestrzeni ich kolejnych lat życia, wskazując niebezpieczeństwa ugrzęźnięcia w złej samotności oraz drogę do osiągnięcia prawdziwej bliskości i dobrej, dojrzałej samotności. Wirus wkracza do akcji Samotność nie pojawia się w tym momencie, gdy telefon przestaje się odzywać albo, gdy odchodzi ktoś bliski. Samotność jest w nas już wcześniej, przyczajona, wyciszona, czekająca, by w odpowiednim momencie się ujawnić. Tak jak zaszczepiony dawno temu wirus,
który zaatakuje w sprzyjających okolicznościach. Niektórzy z nas są odporni na wielokrotne czasem rozczarowania czy nawet porzucenia przez bliskich sercu ludzi – inni po miłosnym zawodzie zamykają się w czterech ścianach i latami leczą rany.* Niektórzy nie mogą się opędzić od nic nieznaczących znajomości – dla innych, nawet krótka wymiana zdań w taksówce lub u fryzjera jest już towarzyskim sukcesem. Jak to się dzieje, że wirus samotności jednych zabija, a innych omija z daleka?
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, zacząłem penetrować przeszłość. Czyniłem to jednak zbyt powierzchownie – wciąż nie mogłem dotrzeć do źródeł samotności. Odczuwałem ją w małżeństwie, na młodzieżowych prywatkach, w przedszkolu... Im dalej sięgałem pamięcią, tym więcej się pojawiało smutnych wspomnień. W końcu, między innymi, uciekając się do stosowania własnej psychoterapii, sięgnąłem najdalej, jak to możliwe: do czasów, których nie pamięta się świadomie, lecz odczuwa ich działanie w swych tęsknotach, fantazjach i niewytłumaczalnych uczuciach, należących jakby do kogoś innego, nieznajomego, czasem przerażającego. Sięgnąłem do czasów nazywanych niekiedy utraconym rajem dzieciństwa, ale które nie zawsze na takie miano zasługują. Wybierz się tam ze mną. Nie bój się – jestem obok i trzymam cię za rękę.
Nie ma jak u Mamy *Przed wirusem samotności w stu procentach może ochronić cię tylko jedno: ciepły i wygodny brzuch Mamy, w którym mieszkasz kilka cudownych miesięcy. Nie musisz się starać o nic, nie musisz niczego pragnąć: twoje potrzeby są zaspokajane, zanim je sobie uświadomisz. Jest ciepło i miękko. Doskonała jedność, bez strachu, bez łez, bez samotności. Do tego stanu zdarza się nam tęsknić, szczególnie wtedy, gdy świat się wydaje nieprzyjazny, codzienność zbyt trudna do zniesienia, dotyka nas cierpienie. *Gdy zwijasz się w kłębek pod kołdrą i zapadasz w półsen, który odgradza cię od nierozwiązywalnych problemów, to właśnie próbujesz odtworzyć ów idealny stan. Kiedy znieczulasz się kolejną porcją alkoholu lub sięgasz po kolejną dawkę narkotyku, to właśnie chcesz odnaleźć choć na chwilę tę utraconą, błogą bezmyślność płodowego życia. Niestety, nazajutrz znów trzeba będzie się na nowo urodzić, a narodziny są momentem, w którym dotkliwie, bez żadnej taryfy ulgowej odczuwasz dojmujący ból samotności.
Zawsze, gdy dopada mnie myśl o wycofaniu się na jakiś czas z życia, uświadamiam sobie nieuchronność faktu, iż będę musiał w końcu wyjść z ciepłego kokonu i przeżyć szok ponownego spotkania z rzeczywistością. To odbiera mi chęć powrotu do matczynego łona. Mam wrażenie, że bycie tam, to najprzyjemniejsze uczucie na świecie, ale twoje i moje miejsce jest nieodwołalnie tutaj, wśród ludzi. Jeśli zaryzykujemy powroty, to tylko na gapę – i jak każdy gapowicz będziemy stamtąd bez pardonu wyrzucani, na zbity pysk. Za każdym razem odczujemy to bardziej boleśnie.
Mówisz, że nie pamiętasz tamtego stanu, że to niemożliwe, by zachowały się jakiekolwiek wspomnienia. Dlaczego więc wciąż chcesz tam wracać? Dlaczego codzienna rzeczywistość wywołuje w tobie niechęć i strach? Dlaczego wmawiasz sobie: wszystko przez to, że żyję w takim paskudnym miejscu, w tym zakłamanym kraju, gdzie jedni tylko wykorzystują drugich, gdzie nie ma miejsca dla takich jak ja? Gdybym tylko żyła w innym miejscu, w Kanadzie, w Nowej Zelandii, może w Australii – o tak, tam wszystko potoczyłoby się inaczej... Nie łudź się: byłoby dokładnie tak samo, jak tu. Gdziekolwiek bowiem pójdziesz, zabierzesz swego wirusa samotności ze sobą. Twoje marzenia dotyczą tak naprawdę Nibylandii, szczęśliwego kraju, do którego nie ma już powrotu. Pierwotny kokon jest dla nas właściwym miejscem tylko wtedy, gdy się jeszcze nie narodziliśmy. W rzeczywistości niewiele różni się od śmierci. Nie zdajemy w nim sobie sprawy z własnego istnienia. Szczęście, którego się w nim doszukujemy, jest złudzeniem.
Wiem, to, co piszę, jest okrutne i niesprawiedliwe. Nie zgadzasz się na to. Gdy mnie słuchasz, chce ci się krzyczeć ze złości. To dobry znak, taka złość. Prawdziwy świat witamy bowiem krzykiem. Narodziny cichego dziecka zawsze wywołują panikę na sali porodowej. Rozpaczliwy krzyk, to najlepszy komentarz nowo narodzonego do sytuacji, którą zastał tu, na miejscu. To jego pierwsze doświadczenie opuszczenia i samotności.
_Powyższy tekst stanowi fragment książki Wojciecha Kruczyńskiego "Wirus samotności". Podkreślenia pochodzą od redakcji. _