GwiazdyWróć, Jasieńku...

Wróć, Jasieńku...

Wróć, Jasieńku...
27.11.2007 14:40, aktualizacja: 29.11.2007 11:56

Hi­sto­ria Ja­ni­ny Dę­bow­skiej świet­nie nada­wa­ła­by się na film, gdy­by nie fakt, że już ta­ki na­krę­co­no. To "Ka­tyń" An­drze­ja Waj­dy. Ja­ni­na Dę­bow­ska, żo­na Ja­na Dę­bow­skie­go, jest pra­bab­cią ak­tor­ki Mai Osta­szew­skiej.

Hi­sto­ria Ja­ni­ny Dę­bow­skiej świet­nie nada­wa­ła­by się na film, gdy­by nie fakt, że już ta­ki na­krę­co­no. To "Ka­tyń" An­drze­ja Waj­dy. Jego bohaterami, jak mówi reżyser, nie są za­mor­do­wa­ni ofi­ce­ro­wie, lecz kobie­ty, któ­re cze­ka­ją na ich po­wrót każ­de­go dnia, o każ­dej go­dzi­nie, prze­ży­wa­jąc nie­ludz­ką nie­pew­ność. Jed­ną z wie­lu ty­się­cy tych ko­biet była Ja­ni­na Dę­bow­ska, żo­na Ja­na Dę­bow­skie­go, pra­bab­cia ak­tor­kiMai Osta­szew­skiej.

U Waj­dy Ma­ja za­gra­ła ­rot­mi­strzo­wą An­nę, któ­ra cze­ka na po­wrót mę­ża. Nie wie, że został za­­mor­do­wa­ny w Ka­ty­niu. Ak­tor­ka przy­zna­je, że by­ła to jed­na z waż­niej­szych ról w jej ży­ciu. Nie­kie­dy czu­ła się jak jej wła­sna pra­bab­ka.

- Pra­bab­cia Ja­ni­na zo­sta­ła z do­ra­sta­ją­cą cór­ką, póź­niej­szą ma­mą mojego ta­ty. W sierp­niu sa­ma uro­dzi­łam syn­ka, Fran­ka. Pra­bab­cia ni­gdy nie po­go­dzi­ła się ze śmier­cią mę­ża. Ta­ta wie­le mi o niej opo­wia­dał, o jej si­le i nie­za­leż­no­ści. Tę nie­za­leż­ność mam wła­śnie po niej. Histo­rię pra­bab­ci po­zna­łam, gdy by­łam dziew­czyn­ką - mó­wi Ma­ja Ostaszew­ska. - Te­mat Ka­ty­nia był w na­szym do­mu czę­sto poruszany.

W 1940 ro­ku do ro­dzin kil­ku­na­stu ty­się­cy ofi­ce­rów za­gar­nię­tych przez Ar­mię Czer­wo­ną prze­sta­ły przy­cho­dzić li­sty. Dwa la­ta póź­niej w Katyniu od­ko­pa­no pierw­sze zwło­ki.

Ja­cek Osta­szew­ski, zna­ny pol­ski mu­zyk, współ­za­ło­ży­ciel gru­py Osjan, au­tor mu­zy­ki do spek­ta­kli m.in. Kry­stia­na Lu­py i wy­kła­dow­ca PWST w Kra­ko­wie, wnuk Ja­na Dę­bow­skie­go, uro­dził się w ro­ku 1944 w Kra­ko­wie. Wy­cho­wy­wa­ła go bab­cia Ja­ni­na. Ja­cek pa­mię­ta stan za­wie­sze­nia, ja­ki pano­wał w do­mu - wszyst­ko jak na­gle urwa­ny film za­sty­gło w oczekiwaniu na po­wrót mę­ża, oj­ca, dziad­ka...

- Moi ro­dzi­ce, Kry­sty­na i Ta­de­usz, ro­ze­szli się, gdy by­łem w trze­ciej kla­sie szko­ły pod­sta­wo­wej. Prze­nio­słem się wte­dy z ma­mą do bab­ci - opo­wia­da. - Ale jak jesz­cze miesz­ka­łem z ro­dzi­ca­mi w pra­cow­ni rzeźbiar­skiej oj­ca, bab­cia by­ła co­dzien­nym go­ściem. Mia­ła sil­ne poczucie wła­snej god­no­ści, w ka­mie­ni­cy wszy­scy do niej mó­wi­li "pa­ni dok­to­ro­wo", bo dzia­dek był le­ka­rzem we­te­ry­na­rii. No­si­ła się bar­dzo dostoj­nie i bu­dzi­ła ogól­ny sza­cu­nek. By­ła nie­zwy­kle atrak­cyj­ną kobietą.

Dziad­ka ni­gdy nie wi­dzia­łem, zna­łem go tyl­ko z opo­wia­dań babci. W każ­dym ra­zie był kimś, kto za­pew­niał byt ca­łej ro­dzi­nie i to na dość wy­so­kim po­zio­mie. Był od­zna­czo­ny or­de­rem Or­ląt Lwow­skich, brał udział w obro­nie Lwo­wa. Bab­cia, po­dob­nie jak ma­ma An­drze­ja Wajdy, by­ła na­uczy­ciel­ką, ale sta­tus dziad­ka nie zmu­szał jej do pra­cy za­wo­do­wej. Przed woj­ną, kie­dy miesz­ka­li w Gry­bo­wie, mia­ła słu­żą­cą, a ogrod­nik przy­cho­dził do ogro­du...

Bab­cia na­pę­dza­ła ży­cie kul­tu­ral­ne Gry­bo­wa, za­ło­ży­ła na­wet te­atr ama­tor­ski. Pierw­sze kro­ki te­atral­ne moja ma­ma, któ­ra po­tem zo­sta­ła ak­tor­ką, sta­wia­ła w ama­tor­skim te­atrze bab­ci. Gra­ły tam: pa­ni ap­te­ka­rzo­wa, pa­ni re­jen­to­wa, ja­cyś panowie... Nie mam po­ję­cia, co wy­sta­wia­li. Bio­rąc pod uwa­gę sta­tus ko­biet w tamtych cza­sach, mia­ła we­wnętrz­ną si­łę i ro­ga­tą du­szę. Pa­mię­tam rodzin­ną aneg­do­tę o tym, jak zrzu­ci­ła z mo­stu ban­dy­tę Mu­chę - fa­ce­ta, któ­ry ter­ro­ry­zo­wał ca­łą oko­li­cę. Ni­ko­mu nie ustę­po­wał, no i pe­cho­wo na­ciął się na mo­ją bab­cię. Po­tem nisko się bab­ci kła­niał. Kie­dy podczas okupa­cji po­szła na ge­sta­po, pró­bu­jąc bez­sku­tecz­nie wy­ciągnąć bra­ta z ła­pan­ki, na po­że­gnal­ny zwrot ofi­ce­ra: "Auf Wie­der­se­hen" (do zo­ba­cze­nia), od­po­wie­dzia­ła: "Hier nie­mals!" (tu­taj, ni­gdy!). Wów­czas ofi­cer po­wie­dział: "Go­od bye", a bab­cia od­po­wie­dzia­ła: "Go­od bye".

Jesz­cze przed woj­ną Ja­ni­na i Jan Dę­bow­scy wynajęli w Kra­ko­wie luksusowe miesz­ka­nie. Wła­śnie mie­li ku­pić dom, kie­dy wy­bu­chła woj­na. Ja­na wcie­lo­no do woj­ska i na­gle wszyst­ko się za­wa­li­ło. Ja­ni­na, z trójką dzie­ci, mu­sia­ła wy­no­sić się ze swo­je­go miesz­ka­nia, bo za­ję­li je Niem­cy. Przy­gar­nął ją brat.

- Pa­mię­tam, że to był ma­ły po­kój, w któ­rym trud­no by­ło się przecisnąć. Wy­glą­dał jak skład me­bli - wspo­mi­na Ja­cek Osta­szew­ski. - Sta­ło w nim wiel­kie ło­że mał­żeń­skie. Ba­wi­łem się w nim, ska­ka­łem po nim, wy­da­wa­ło mi się, że jest ogrom­ne jak oce­an... Nie zda­wa­łem so­bie spra­wy z sy­tu­acji. A sta­tus bab­ci był ka­ta­stro­fal­ny: zo­sta­ła bez pienię­dzy i bez wie­ści o mę­żu. Mia­ła ja­kieś drob­ne, do­la­ro­we oszczędno­ści, któ­re po­zwo­li­ły jej prze­trwać woj­nę.

Niem­cy opu­bli­ko­wa­li wpraw­dzie li­stę ka­tyń­ską, ale wte­dy nikt im nie do­wie­rzał. Kie­dy prze­sta­ły przy­cho­dzić li­sty od dziad­ka, bab­cia, podob­nie jak in­ne wdo­wy, moc­no wie­rzy­ła, że mo­że jest gdzieś w rosyjskich gu­ła­gach, że ży­je. To nie by­ło tyl­ko ocze­ki­wa­nie na mę­ża. To by­ła też na­dzie­ja, że wraz z mę­żem po­wró­ci do­bro­byt. Ca­ła ro­dzi­na ży­ła w ta­kim to­tal­nym za­wie­sze­niu i w strasz­nej bie­dzie.

Naj­gor­sze dla mnie by­ło to, że pra­bab­cia przez ca­łe la­ta nie mo­gła nawet wspo­mi­nać, że dzia­dek zo­stał za­mor­do­wa­ny przez Ro­sjan. Nie można by­ło w ogó­le o tym mó­wić! - do­da­je Ma­ja. - Dzię­ki ro­li w fil­mie Waj­dy nie tyl­ko zro­zu­mia­łam za­cho­wa­nie pra­bab­ci, ale i to, jak waż­ne jest trwa­nie w praw­dzie. Zro­zu­mia­łam, jak strasz­ne jest kłam­stwo, to, że te ko­bie­ty przez wie­le lat do­sta­wa­ły tak męt­ne i sprzecz­ne informacje na te­mat uko­cha­nych osób. Ich za­cho­wa­nie po­zor­nie na­iw­ne i ro­man­tycz­ne, sta­ło się dla mnie nor­mal­ne. Dla tam­tych lu­dzi sło­wa ta­kie, jak: ho­nor, od­po­­wie­dzial­ność wo­bec mun­du­ru, wier­ność, mia­ły zna­cze­nie. Choć dzi­siaj wy­da­ją się śmiesz­ne.

Brat Ja­ni­ny, nie­dłu­go po tym, jak z dzieć­mi za­miesz­ka­ła u nie­go, został schwy­ta­ny w ła­pan­ce i roz­strze­la­ny przez Niem­ców. Ja­ni­na Dębowska ze swo­ją bra­to­wą nie mia­ła do­brych re­la­cji, ale by­ła ska­za­na na miesz­ka­nie u niej "ką­tem". Po woj­nie do­sta­wa­ła eme­ry­tu­rę tak nędzną, że z tru­dem moż­na by­ło z niej wy­żyć.

- W nie­dzie­lę ro­bi­ła mi ka­kao z łu­pin ka­ka­owych. Ku­po­wa­ła te łu­pi­ny, że­by w nie­dzie­lę by­ło ka­kao, jak daw­niej. Cho­dzi­ła z wia­dra­mi z węglem, pra­ła i my­ła się w zim­nej wo­dzie. Na­gle z da­my sta­ła się pomocą do­mo­wą i gło­wą ro­dzi­ny jed­no­cze­śnie. Za­stę­po­wa­ła oj­ca swo­im dzie­ciom i mnie. Nie tyl­ko, że nie mo­gła ujaw­niać swo­ich sła­bo­ści, ale mu­sia­ła wspie­rać też dzie­ci, któ­re pa­mię­ta­ły oj­ca - bo to był kocha­ny ta­tuś. Mu­sia­ła po­dej­mo­wać de­cy­zje, któ­re zwy­kle by­ły do­me­ną męż­czyzn. Mia­ła ogrom­ną ener­gię, si­łę i nie­za­leż­ność.

Pa­mię­tam bab­cię śpie­wa­ją­cą "Roz­kwi­ta­ły pą­ki bia­łych róż, wróć Jasieńku..." Mój dzia­dek był tym Ja­sień­kiem, więc ta pro­sta, sentymental­na pio­sen­ka sta­wa­ła się dra­ma­tycz­nie wia­ry­god­na. Mia­łem przy­wi­lej roz­cze­sy­wa­nia jej wło­sów - by­ły pięk­ne, dłu­gie, czar­ne. Często wte­dy śpie­wa­ła przez łzy. Do­py­ty­wa­łem się, co jej jest, a ona mó­wi­ła o dziad­ku, opo­wia­da­ła, jak wy­glą­da­ło jej ży­cie w Gry­bo­wie i jak dzia­dek bo­ha­ter­sko wal­czył we Lwo­wie. Wie­dzia­łem, że wy­sy­ła listy do Czer­wo­ne­go Krzy­ża. Przy­cho­dzi­ły je­dy­nie bar­dzo enig­ma­tycz­ne odpowie­dzi, że nie wia­do­mo, co się z nim sta­ło. To by­ło zdu­mie­wa­ją­ce - jak­by wieść o tych lu­dziach kom­plet­nie prze­pa­dła. Bab­cia by­ła jeszcze mło­dą ko­bie­tą. Bu­dzi­ła cią­gle za­in­te­re­so­wa­nie męż­czyzn. Pamiętam, przy­cho­dził do nas pan Ro­man, któ­ry ewi­dent­nie bab­cię adorował. Przy­cho­dził na her­ba­tę, ale po­dej­rza­­nie re­gu­lar­nie, raz w ty­go­dniu. My­ślę, że być mo­że li­czył,
że bab­cia w koń­cu ja­koś ina­czej na nie­go spoj­rzy, ale ona po­zo­sta­ła wier­na mę­żo­wi i od­da­na dzie­ciom.

Po woj­nie bab­cia spra­wi­ła so­bie ra­dio Pio­nier. W Ra­diu Wol­na Eu­ro­pa za­czął mó­wić Jó­zef Świa­tło o praw­dzie ka­tyń­skiej.

- To wte­dy za­czę­ła tra­cić na­dzie­ję, że dzia­dek mo­że wró­cić. Za­czę­ła so­bie uświa­da­miać, że już ty­le lat upły­nę­ło, nie ma żad­nej wie­ści od dziad­ka, że Niem­cy wte­dy po od­kry­ciu gro­bów mó­wi­li praw­dę. Ale z jednej stro­ny słu­cha się praw­dy, a z dru­giej - my­śli, że mo­że się pomy­li­li, że cze­goś nie na­pi­sa­li, że mo­że jest na Sy­be­rii - mó­wi Jacek.

- Za­cho­wa­nie rot­mi­strzo­wej An­ny w fil­mie "Ka­tyń", jej spo­sób na przetrwa­nie, bar­dzo przy­po­mi­na za­cho­wa­nie pra­bab­ci, któ­ra nie­mal do koń­ca nie chcia­ła uwie­rzyć w zbrod­nię ka­tyń­ską i śmierć mę­ża. Na­wet kie­dy do­tar­ły do niej do­ku­men­ty pra­dziad­ka wy­ko­pa­ne ze zbio­ro­wych mogił, łu­dzi­ła się, że to mo­że tyl­ko przy­pa­dek. Do koń­ca ży­cia już z ni­kim się nie zwią­za­ła. Cze­ka­ła na nie­go - mó­wi z po­dzi­wem Ma­ja Ostaszew­ska.

Słu­cha­nie Ra­dia Wol­na Eu­ro­pa wią­za­ło się ze spo­rym niebezpieczeństwem. UB mo­gło wejść i nie tyl­ko skon­fi­sko­wać ra­dio, ale i aresz­to­wać Ja­ni­nę Dę­bow­ską. Od po­cząt­ku nie ufa­ła ko­mu­ni­stom. Nie dość, że jej mąż zgi­nął w Ka­ty­niu, to naj­star­szy brat, któ­ry miał dwo­rek przy gra­ni­cy, zo­stał za­ka­to­wa­ny przez Ro­sjan w piw­ni­cy własnego do­mu. Dla­te­go nie mia­ła żad­nych złu­dzeń co do "świe­tla­nej przy­szło­ści" Pol­ski.

Z ro­ku na rok sła­bła na­dzie­ja na po­wrót mę­ża. Po wy­zna­niach Świa­tły, któ­ry po­twier­dził spra­­wę ka­tyń­ską, ta na­dzie­ja zu­peł­nie znik­nę­ła. Wtedy zda­ła so­bie spra­wę, że w jej ży­ciu już nic się nie zmie­ni. Dooko­ła sza­la­ła ko­mu­na, a jej bra­ko­wa­ło środ­ków do ży­cia.

- Nie po­szła do pra­cy, bo za­czę­ła zaj­mo­wać się mną - wspo­mi­na Ja­cek Osta­szew­ski. - Ma­ma gra­ła w te­atrze i przy­no­si­ła pie­nią­dze do do­mu, a bab­cia sta­ła się mo­ją opie­kun­ką. Opo­wia­da­ła mi o dziad­ku, pokazywała je­go zdję­cia. Ba­wi­łem się je­go od­zna­cze­nia­mi woj­sko­wy­mi i przy­rzą­da­mi we­te­ry­na­rii - ja­ki­miś gi­gan­tycz­ny­mi strzy­kaw­ka­mi dla zwie­rząt. W do­mu by­ły też rocz­ni­ki pism ilu­stro­wa­nych z cza­sów międzywo­jen­nych, któ­re na­mięt­nie czy­ta­łem, a z pism po­świę­co­nych modzie wy­ci­na­łem la­lecz­ki i ba­wi­łem się w te­atr. Mia­łem też ta­ką ma­łą ksią­żecz­kę o obroń­cach Lwo­wa i bab­cia mó­wi­ła: "Twój dzia­dek też odznaczo­ny był me­da­lem obroń­ców Lwo­wa", i mar­twi­ła się, że ten me­dal mo­że być w Ro­sji jesz­cze bar­dziej ob­cią­ża­ją­cy. Gdy mia­łem dwa­dzie­ścia pa­rę lat, mo­ja ma­ma umar­ła na ra­ka. Bab­cia Ja­ni­na prze­ży­ła cór­kę, mę­ża, czte­rech bra­ci i ro­dzi­ców. Do koń­ca ży­cia za­cho­wa­ła we­wnętrz­ną ener­gię i si­łę.
Umar­ła w wie­ku sie­dem­dzie­się­ciu pa­ru lat. Mia­łem już wte­dy żo­nę Mał­go­się i czwór­kę dzie­ci, a wśród nich Ma­ję, któ­ra zdążyła jesz­cze zo­ba­czyć swo­ją pra­bab­cię.

Wie­le bab­ci za­wdzię­czam. Dzię­ki niej za­ją­łem się mu­zy­ką - by­ła mo­im pierw­szym na­uczy­cie­lem. W cza­sach mło­do­ści bab­ci gra na for­te­pia­nie by­ła obo­wiąz­kiem wszyst­kich pa­nien z tzw. przy­zwo­itych do­mów. Bab­cia, mo­ja ma­ma i wu­jek gra­li na for­te­pia­nie. Czy mógł­bym wy­ła­mać się z tej tra­dy­cji? Metody babci i zma­ga­nia z in­stru­men­tem kom­plet­nie mnie zniechę­ci­ły, ale na­uczy­ła mnie czy­tać nu­ty.

Bab­cia pięk­nie śpie­wa­ła - mia­ła wspa­nia­ły głos. Za mło­du bra­ła lek­cje śpie­wu, ale wte­dy te­atr, a na­wet ope­ra ko­ja­rzy­ły się z czymś nieprzyzwo­itym. Dzię­ki bab­ci po­zna­łem ko­lę­dy - wspo­mi­na Ja­cek Ostaszew­ski. - Mi­mo że je­stem bud­dy­stą, do dziś wie­le ich pa­mię­tam. Uczy­ła mnie pierw­szych za­cho­wań przy sto­le: kła­dła mi książ­kę na głowie, dwie wsa­dza­ła pod pa­chy i mia­łem tak jeść, że­by się nie rozpychać i sie­dzieć pro­sto. Bab­cia ni­gdy mnie nie ude­rzy­ła, nie wyobra­ża­ła so­bie, że moż­na ude­rzyć dziec­ko. Mi­mo to po­tra­fi­ła w niezwy­kły spo­sób eg­ze­kwo­wać ode mnie wszyst­ko. Ma­wia­ła, że największym wsty­dem dla męż­czy­zny jest kłam­stwo. Praw­do­mów­ność została we mnie tak głę­bo­ko za­sia­na, że do dzi­siaj nie po­tra­fię skutecz­nie kła­mać. Po pro­stu nie umiem. Wpa­ja­ła mi mi­łość do czytania. Wte­dy książ­ki za­stę­po­wa­ły te­le­wi­zor. Dzię­ki niej w wie­ku sze­ściu lat po­zna­łem ca­łą "Try­lo­gię". Lu­bi­ła te­atr - do koń­ca ży­cia
po­zo­sta­ła nie­speł­nio­ną ak­tor­ką.

-Moż­na więc po­wie­dzieć, że w pew­nym sen­sie speł­ni­łam jej ma­rze­nie - wy­zna­je Ma­ja. Rok te­mu, kie­dy ro­bi­łem mu­zy­kę do spek­ta­klu o Schul­zu w No­wym Jor­ku, dla ame­ry­kań­skie­go te­atru Do­uble Edge, po­pro­szo­no mnie, że­bym wplótł ja­kąś pol­ską pio­sen­kę. Na­pi­sa­łem aran­ża­cję i na­uczy­łem Amerykanów "Roz­kwi­ta­ły pą­ki bia­łych róż". To są nie­zwy­kłe mo­men­ty, kie­dy pra­ca za­wo­do­wa i prze­ży­cia za­zę­bia­ją się ze so­bą. Ma­ja jest drob­niej­sza niż bab­cia. Wiem, że nie gra bab­ci Ja­ni­ny, tyl­ko rotmistrzo­wą An­nę, ale dla mnie mi­mo te­go jest to nie­by­wa­le oso­bi­ste i pew­nie roz­pła­czę się w ki­nie. I na­wet te­raz po la­tach, gdy słyszę "Roz­kwi­ta­ły pą­ki bia­łych róż", nie jest to dla mnie tyl­ko jakaś tam pol­ska pio­sen­ka. To jest coś, co się ko­ja­rzy z pła­czą­cą babcią. Ten Ja­sie­niek nie jest tyl­ko po­sta­cią z pio­sen­ki. Jest mo­im dziad­kiem - mó­wi Ja­cek Osta­szew­ski. Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces