Historia Janiny Dębowskiej świetnie nadawałaby się na film, gdyby nie fakt, że już taki nakręcono. To "Katyń" Andrzeja Wajdy. Janina Dębowska, żona Jana Dębowskiego, jest prababcią aktorki Mai Ostaszewskiej.
Historia Janiny Dębowskiej świetnie nadawałaby się na film, gdyby nie fakt, że już taki nakręcono. To "Katyń" Andrzeja Wajdy. Jego bohaterami, jak mówi reżyser, nie są zamordowani oficerowie, lecz kobiety, które czekają na ich powrót każdego dnia, o każdej godzinie, przeżywając nieludzką niepewność. Jedną z wielu tysięcy tych kobiet była Janina Dębowska, żona Jana Dębowskiego, prababcia aktorkiMai Ostaszewskiej.
U Wajdy Maja zagrała rotmistrzową Annę, która czeka na powrót męża. Nie wie, że został zamordowany w Katyniu. Aktorka przyznaje, że była to jedna z ważniejszych ról w jej życiu. Niekiedy czuła się jak jej własna prababka.
- Prababcia Janina została z dorastającą córką, późniejszą mamą mojego taty. W sierpniu sama urodziłam synka, Franka. Prababcia nigdy nie pogodziła się ze śmiercią męża. Tata wiele mi o niej opowiadał, o jej sile i niezależności. Tę niezależność mam właśnie po niej. Historię prababci poznałam, gdy byłam dziewczynką - mówi Maja Ostaszewska. - Temat Katynia był w naszym domu często poruszany.
W 1940 roku do rodzin kilkunastu tysięcy oficerów zagarniętych przez Armię Czerwoną przestały przychodzić listy. Dwa lata później w Katyniu odkopano pierwsze zwłoki.
Jacek Ostaszewski, znany polski muzyk, współzałożyciel grupy Osjan, autor muzyki do spektakli m.in. Krystiana Lupy i wykładowca PWST w Krakowie, wnuk Jana Dębowskiego, urodził się w roku 1944 w Krakowie. Wychowywała go babcia Janina. Jacek pamięta stan zawieszenia, jaki panował w domu - wszystko jak nagle urwany film zastygło w oczekiwaniu na powrót męża, ojca, dziadka...
- Moi rodzice, Krystyna i Tadeusz, rozeszli się, gdy byłem w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Przeniosłem się wtedy z mamą do babci - opowiada. - Ale jak jeszcze mieszkałem z rodzicami w pracowni rzeźbiarskiej ojca, babcia była codziennym gościem. Miała silne poczucie własnej godności, w kamienicy wszyscy do niej mówili "pani doktorowo", bo dziadek był lekarzem weterynarii. Nosiła się bardzo dostojnie i budziła ogólny szacunek. Była niezwykle atrakcyjną kobietą.
Dziadka nigdy nie widziałem, znałem go tylko z opowiadań babci. W każdym razie był kimś, kto zapewniał byt całej rodzinie i to na dość wysokim poziomie. Był odznaczony orderem Orląt Lwowskich, brał udział w obronie Lwowa. Babcia, podobnie jak mama Andrzeja Wajdy, była nauczycielką, ale status dziadka nie zmuszał jej do pracy zawodowej. Przed wojną, kiedy mieszkali w Grybowie, miała służącą, a ogrodnik przychodził do ogrodu...
Babcia napędzała życie kulturalne Grybowa, założyła nawet teatr amatorski. Pierwsze kroki teatralne moja mama, która potem została aktorką, stawiała w amatorskim teatrze babci. Grały tam: pani aptekarzowa, pani rejentowa, jacyś panowie... Nie mam pojęcia, co wystawiali. Biorąc pod uwagę status kobiet w tamtych czasach, miała wewnętrzną siłę i rogatą duszę. Pamiętam rodzinną anegdotę o tym, jak zrzuciła z mostu bandytę Muchę - faceta, który terroryzował całą okolicę. Nikomu nie ustępował, no i pechowo naciął się na moją babcię. Potem nisko się babci kłaniał. Kiedy podczas okupacji poszła na gestapo, próbując bezskutecznie wyciągnąć brata z łapanki, na pożegnalny zwrot oficera: "Auf Wiedersehen" (do zobaczenia), odpowiedziała: "Hier niemals!" (tutaj, nigdy!). Wówczas oficer powiedział: "Good bye", a babcia odpowiedziała: "Good bye".
Jeszcze przed wojną Janina i Jan Dębowscy wynajęli w Krakowie luksusowe mieszkanie. Właśnie mieli kupić dom, kiedy wybuchła wojna. Jana wcielono do wojska i nagle wszystko się zawaliło. Janina, z trójką dzieci, musiała wynosić się ze swojego mieszkania, bo zajęli je Niemcy. Przygarnął ją brat.
- Pamiętam, że to był mały pokój, w którym trudno było się przecisnąć. Wyglądał jak skład mebli - wspomina Jacek Ostaszewski. - Stało w nim wielkie łoże małżeńskie. Bawiłem się w nim, skakałem po nim, wydawało mi się, że jest ogromne jak ocean... Nie zdawałem sobie sprawy z sytuacji. A status babci był katastrofalny: została bez pieniędzy i bez wieści o mężu. Miała jakieś drobne, dolarowe oszczędności, które pozwoliły jej przetrwać wojnę.
Niemcy opublikowali wprawdzie listę katyńską, ale wtedy nikt im nie dowierzał. Kiedy przestały przychodzić listy od dziadka, babcia, podobnie jak inne wdowy, mocno wierzyła, że może jest gdzieś w rosyjskich gułagach, że żyje. To nie było tylko oczekiwanie na męża. To była też nadzieja, że wraz z mężem powróci dobrobyt. Cała rodzina żyła w takim totalnym zawieszeniu i w strasznej biedzie.
Najgorsze dla mnie było to, że prababcia przez całe lata nie mogła nawet wspominać, że dziadek został zamordowany przez Rosjan. Nie można było w ogóle o tym mówić! - dodaje Maja. - Dzięki roli w filmie Wajdy nie tylko zrozumiałam zachowanie prababci, ale i to, jak ważne jest trwanie w prawdzie. Zrozumiałam, jak straszne jest kłamstwo, to, że te kobiety przez wiele lat dostawały tak mętne i sprzeczne informacje na temat ukochanych osób. Ich zachowanie pozornie naiwne i romantyczne, stało się dla mnie normalne. Dla tamtych ludzi słowa takie, jak: honor, odpowiedzialność wobec munduru, wierność, miały znaczenie. Choć dzisiaj wydają się śmieszne.
Brat Janiny, niedługo po tym, jak z dziećmi zamieszkała u niego, został schwytany w łapance i rozstrzelany przez Niemców. Janina Dębowska ze swoją bratową nie miała dobrych relacji, ale była skazana na mieszkanie u niej "kątem". Po wojnie dostawała emeryturę tak nędzną, że z trudem można było z niej wyżyć.
- W niedzielę robiła mi kakao z łupin kakaowych. Kupowała te łupiny, żeby w niedzielę było kakao, jak dawniej. Chodziła z wiadrami z węglem, prała i myła się w zimnej wodzie. Nagle z damy stała się pomocą domową i głową rodziny jednocześnie. Zastępowała ojca swoim dzieciom i mnie. Nie tylko, że nie mogła ujawniać swoich słabości, ale musiała wspierać też dzieci, które pamiętały ojca - bo to był kochany tatuś. Musiała podejmować decyzje, które zwykle były domeną mężczyzn. Miała ogromną energię, siłę i niezależność.
Pamiętam babcię śpiewającą "Rozkwitały pąki białych róż, wróć Jasieńku..." Mój dziadek był tym Jasieńkiem, więc ta prosta, sentymentalna piosenka stawała się dramatycznie wiarygodna. Miałem przywilej rozczesywania jej włosów - były piękne, długie, czarne. Często wtedy śpiewała przez łzy. Dopytywałem się, co jej jest, a ona mówiła o dziadku, opowiadała, jak wyglądało jej życie w Grybowie i jak dziadek bohatersko walczył we Lwowie. Wiedziałem, że wysyła listy do Czerwonego Krzyża. Przychodziły jedynie bardzo enigmatyczne odpowiedzi, że nie wiadomo, co się z nim stało. To było zdumiewające - jakby wieść o tych ludziach kompletnie przepadła. Babcia była jeszcze młodą kobietą. Budziła ciągle zainteresowanie mężczyzn. Pamiętam, przychodził do nas pan Roman, który ewidentnie babcię adorował. Przychodził na herbatę, ale podejrzanie regularnie, raz w tygodniu. Myślę, że być może liczył,
że babcia w końcu jakoś inaczej na niego spojrzy, ale ona pozostała wierna mężowi i oddana dzieciom.
Po wojnie babcia sprawiła sobie radio Pionier. W Radiu Wolna Europa zaczął mówić Józef Światło o prawdzie katyńskiej.
- To wtedy zaczęła tracić nadzieję, że dziadek może wrócić. Zaczęła sobie uświadamiać, że już tyle lat upłynęło, nie ma żadnej wieści od dziadka, że Niemcy wtedy po odkryciu grobów mówili prawdę. Ale z jednej strony słucha się prawdy, a z drugiej - myśli, że może się pomylili, że czegoś nie napisali, że może jest na Syberii - mówi Jacek.
- Zachowanie rotmistrzowej Anny w filmie "Katyń", jej sposób na przetrwanie, bardzo przypomina zachowanie prababci, która niemal do końca nie chciała uwierzyć w zbrodnię katyńską i śmierć męża. Nawet kiedy dotarły do niej dokumenty pradziadka wykopane ze zbiorowych mogił, łudziła się, że to może tylko przypadek. Do końca życia już z nikim się nie związała. Czekała na niego - mówi z podziwem Maja Ostaszewska.
Słuchanie Radia Wolna Europa wiązało się ze sporym niebezpieczeństwem. UB mogło wejść i nie tylko skonfiskować radio, ale i aresztować Janinę Dębowską. Od początku nie ufała komunistom. Nie dość, że jej mąż zginął w Katyniu, to najstarszy brat, który miał dworek przy granicy, został zakatowany przez Rosjan w piwnicy własnego domu. Dlatego nie miała żadnych złudzeń co do "świetlanej przyszłości" Polski.
Z roku na rok słabła nadzieja na powrót męża. Po wyznaniach Światły, który potwierdził sprawę katyńską, ta nadzieja zupełnie zniknęła. Wtedy zdała sobie sprawę, że w jej życiu już nic się nie zmieni. Dookoła szalała komuna, a jej brakowało środków do życia.
- Nie poszła do pracy, bo zaczęła zajmować się mną - wspomina Jacek Ostaszewski. - Mama grała w teatrze i przynosiła pieniądze do domu, a babcia stała się moją opiekunką. Opowiadała mi o dziadku, pokazywała jego zdjęcia. Bawiłem się jego odznaczeniami wojskowymi i przyrządami weterynarii - jakimiś gigantycznymi strzykawkami dla zwierząt. W domu były też roczniki pism ilustrowanych z czasów międzywojennych, które namiętnie czytałem, a z pism poświęconych modzie wycinałem laleczki i bawiłem się w teatr. Miałem też taką małą książeczkę o obrońcach Lwowa i babcia mówiła: "Twój dziadek też odznaczony był medalem obrońców Lwowa", i martwiła się, że ten medal może być w Rosji jeszcze bardziej obciążający. Gdy miałem dwadzieścia parę lat, moja mama umarła na raka. Babcia Janina przeżyła córkę, męża, czterech braci i rodziców. Do końca życia zachowała wewnętrzną energię i siłę.
Umarła w wieku siedemdziesięciu paru lat. Miałem już wtedy żonę Małgosię i czwórkę dzieci, a wśród nich Maję, która zdążyła jeszcze zobaczyć swoją prababcię.
Wiele babci zawdzięczam. Dzięki niej zająłem się muzyką - była moim pierwszym nauczycielem. W czasach młodości babci gra na fortepianie była obowiązkiem wszystkich panien z tzw. przyzwoitych domów. Babcia, moja mama i wujek grali na fortepianie. Czy mógłbym wyłamać się z tej tradycji? Metody babci i zmagania z instrumentem kompletnie mnie zniechęciły, ale nauczyła mnie czytać nuty.
Babcia pięknie śpiewała - miała wspaniały głos. Za młodu brała lekcje śpiewu, ale wtedy teatr, a nawet opera kojarzyły się z czymś nieprzyzwoitym. Dzięki babci poznałem kolędy - wspomina Jacek Ostaszewski. - Mimo że jestem buddystą, do dziś wiele ich pamiętam. Uczyła mnie pierwszych zachowań przy stole: kładła mi książkę na głowie, dwie wsadzała pod pachy i miałem tak jeść, żeby się nie rozpychać i siedzieć prosto. Babcia nigdy mnie nie uderzyła, nie wyobrażała sobie, że można uderzyć dziecko. Mimo to potrafiła w niezwykły sposób egzekwować ode mnie wszystko. Mawiała, że największym wstydem dla mężczyzny jest kłamstwo. Prawdomówność została we mnie tak głęboko zasiana, że do dzisiaj nie potrafię skutecznie kłamać. Po prostu nie umiem. Wpajała mi miłość do czytania. Wtedy książki zastępowały telewizor. Dzięki niej w wieku sześciu lat poznałem całą "Trylogię". Lubiła teatr - do końca życia
pozostała niespełnioną aktorką.
-Można więc powiedzieć, że w pewnym sensie spełniłam jej marzenie - wyznaje Maja. Rok temu, kiedy robiłem muzykę do spektaklu o Schulzu w Nowym Jorku, dla amerykańskiego teatru Double Edge, poproszono mnie, żebym wplótł jakąś polską piosenkę. Napisałem aranżację i nauczyłem Amerykanów "Rozkwitały pąki białych róż". To są niezwykłe momenty, kiedy praca zawodowa i przeżycia zazębiają się ze sobą. Maja jest drobniejsza niż babcia. Wiem, że nie gra babci Janiny, tylko rotmistrzową Annę, ale dla mnie mimo tego jest to niebywale osobiste i pewnie rozpłaczę się w kinie. I nawet teraz po latach, gdy słyszę "Rozkwitały pąki białych róż", nie jest to dla mnie tylko jakaś tam polska piosenka. To jest coś, co się kojarzy z płaczącą babcią. Ten Jasieniek nie jest tylko postacią z piosenki. Jest moim dziadkiem - mówi Jacek Ostaszewski. Wydanie Internetowe