"Wstydzę się tej cegły". Bez iPhone'a na obóz ani rusz
Nie potrafią odpoczywać i nie śpią po nocach, bo gapią się w telefony. I to nawet na wakacjach. Nie chodzi jednak o uzależnionych od pracy dyrektorów i managerów, ale o dzieci. W tym roku rodziców znowu czeka dylemat: zabierać komórkę przed wyjazdem na obóz, czy nie.
Jeszcze 20 lat temu największym zmartwieniem matek wyprawiających dzieci na samodzielne wakacje było to, czy aby na pewno pociecha jest przygotowana na wszystkie możliwe anomalie pogodowe. Matka Polka pakuje bowiem dziecko na ew. oberwania chmury, 32 stopnie w cieniu, a czasem nawet na przymrozki. Dziś te zmartwienia schodzą na dalszy plan na rzecz rozważań o zasadności brania na wakacje komórki.
Co robią dzieci, gdy nie ma rodziców
Jedną z młodych mam, która stanie za kilka tygodni przed tym dylematem jest Maja. Jej 9-letnia córka po raz pierwszy pojedzie na kolonie. Niestety, w regulaminie obozu nie ma zapisu o zakazie korzystania z komórek. Jako że obóz jest współorganizowany przez szkołę dziewczynki, Maja usiłowała namówić innych rodziców do tego, żeby nie dawali dzieciom komórek. Bezskutecznie.
- Nie chcę, żeby Ala odstawała od innych dzieci, ale uważam, że to fatalny pomysł. Przede wszystkim boję się, że nie będzie się wysypiała, tylko patrzyła w telefon. U nas w domu wprowadziliśmy zakaz używania ekranów po 19, bo zauważyłam z mężem, że córki mają problemy z zaśnięciem, jeśli korzystają z monitorów przed snem – argumentuje.
Maja stara się zrozumieć perspektywę innych rodziców. Na obóz jadą dzieci między 7 a 10 rokiem życia. Nie dziwi jej, że mamy najmłodszych dzieci chcą nadzorować ich pobyt na obozie i sprawdzać, czy nie dzieje im się krzywda.
- Z drugiej strony to nie jest wyjazd, gdzie opiekunami zostają 20-latkowie po tygodniowym kursie. Dzieciaki wyjeżdżają z nauczycielami z dużym doświadczeniem, których dobrze znają. Myślę, że nie byłoby problemu z "dzwonieniem od pani". Nie ukrywam też, że trochę boję się też, co może strzelić do głowy bandzie dzieciaków z komórkami. Głupie zdjęcia, które wylądują w sieci? Oglądanie jakichś patoinfluencerów? Pornografii? – łapie się za głowę Majka.
Dwa lata temu koleżanki nagrały córkę jej przyjaciółki, kiedy się rozbierała. Dzieci ukarano, ale to nie sprawiło, że poczuła się lepiej.
Przeczytaj także:
Obozy z ograniczonym dostępem do komórek
Iwona od trzech lat zawsze wybiera obozy, na których dostęp do komórek jest ograniczony. Dotychczas były to wyjazdy, podczas których dzieci mogą korzystać z telefonów w czasie przerwy poobiedniej lub też przez godzinę po kolacji. Rodzice wiedzieli o której mogą dzwonić, a dzieciaki przestały się buntować po kilku dniach, bo miały jasno określone zasady, do tego zakaz nie był całkowity.
- Byłam na wakacjach z dziećmi i pozwalałam im korzystać z telefonów. I choć zdaję sobie sprawę, że zwiedzanie zamku w Malborku z rodzicami nie jest wymarzoną atrakcją dla 13-latki, na obozach chodzi trochę o coś innego. Nawiązywanie kontaktu z innymi dziećmi, integrację, sprawdzanie się w nowych sytuacjach poza domem. Jeśli dzieci są zaangażowane w to, co dzieje się online, zachowują się jak lunatycy. Niby są obecne, ale jakby ich nie było – wyjaśnia swoje stanowisko Iwona.
W tym roku jej starsza córka po raz pierwszy pojedzie na obóz, gdzie telefony są zabierane przez wychowawców tylko na noc. Dziewczyna ma już 14 lat. Iwona wie, jak ważny jest dla niej kontakt z przyjaciółkami. Tym bardziej, że nie udało im się wybrać terminu wyjazdu, który pasowałby wszystkim.
- Współczuję odrobinę wychowawcom. Będą mieli w depozycie po kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy złotych, a wiadomo, że obozy dla dzieci nie odbywają się w wypasionych hotelach, gdzie na stanie są sejfy. My z mężem nie pozwalamy dziewczynkom brać komórek, których na co dzień używają, tylko przekładamy karty do telefonów zapasowych – opowiada Iwona.
Telefon dla dziecka na wakacje
Stare telefony dla synów na wakacje w domu trzyma też Olga. To przedpotopowe modele – bez kolorowych ekranów i aparatów.
- Prawda jest taka, że jeśli uzależnione od internetu i w miarę samodzielne dziecko będzie dostawało komórkę tylko na godzinę dziennie, ani myśli "marnować" tego czasu na rozmowę z rodzicami. A jeśli nie ma dostępu do internetu w komórce, chętniej zadzwoni – mówi Olga.
Pytam, czy nie uważa, że to rodzaj manipulacji. Olga się śmieje. Ma 37 lat i podchodzi do elektroniki jak pies do jeża. Za jej czasów na informatyce nie uczono niczego sensownego. Ot – rysowanie w Paincie, wysyłanie maili i edycja tekstów.
- Nie chciałam, żeby moi synowie byli technologicznie wykluczeni, tym bardziej, że obsługa komputera staje się oczywistością i będzie coraz ważniejsza na rynku pracy. Dlatego w domu pozwalamy im korzystać z komputerów. Jedynymi ograniczeniami jest obowiązek odrobienia najpierw lekcji i nałożenie blokady rodzicielskiej. No i oczywiście nie ma mowy o komputerze po 21 – wylicza mama chłopców.
Obóz traktuje trochę jako "detox" dla synów, tym bardziej, że z internetu i tak będą korzystać pół wakacji. W tym roku 15-letni Nikodem powiedział, że on na obóz "z cegłą" nie pojedzie, bo się wstydzi. Olga i jej mąż jeszcze zastanawiają się, czy pozwolić synowi wziąć iPhone'a. Rozumieją, że to trudny wiek, w którym to, jakie się ma buty czy telefon liczy się, jak nigdy wcześniej czy później.
- Sama pamiętam jak w tym wieku "przemycałam" na kolonie szminki i push-upy mojej mamy, żeby chodzić w nich na dyskoteki. Nie wyrosłam na szczególnie próżną ani uganiającą się za facetami. To chyba taki etap, że spieszysz się do dorosłości – zastanawia się głośno Olga.
Jak to robią w Stanach
Dolina Krzemowa, amerykańskie zagłębie nowych technologii związanych z przemysłem komputerowym to miejsce, w którym lwia część szkół znacząco ogranicza uczniom dostęp do nowych technologii. Do podobnego podejścia przyznawali się wielokrotnie Bill Gates i Steve Jobs. Twórca Microsoftu zezwolił dzieciom na korzystanie z telefonu dopiero po ukończeniu 14. roku życia i limitował im czas spędzany przez komputerem. Jobs wprowadzając na rynek iPada nie pozwalał córkom i synowi na używanie urządzenia.
Z drugiej strony trudno się łudzić, że drakońskie zakazy i monitoring odwiedzanych stron zrobią z naszych dzieci sprawnych i odpowiedzielnych użytkowników sieci. Fake newsy i sortowanie informacji przez portale społecznościowe doprowadziło Donalda Trumpa do wygranej w wyborach prezydenckich. Rok później przed wyborami parlamentarnymi we Włoszech przeprowadzono badanie, które pokazało, że 40 proc. dorosłych mieszkańców Półwyspu Apenińskiego nie jest w stanie odróżnić prawdziwej wiadomości od zmyślonej. Ponad połowa Włochów co najmniej raz nabrała się na fake newsy.
Jeśli dodamy do tego fakt, że życie towarzyskie wciąż umiarkowanie przebadanej generacji "Z" (w Polsce osób urodzonych po 2000 roku) w znacznym stopniu rozgrywa się w internecie, decyzja o arbitralnym ograniczeniu nie wydaje się aż taka dobra. Nie każde pokolenie może mieć swój trzepak. Jednak większość z nas rodzice wysyłali na wakacje, żeby ograniczyć bezproduktywne przesiadywanie w jego okolicach. Podobny status ma dziś komórka na wakacjach.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl