Z angielskim rodowodem
To dom nietypowy. Angielski, choć stoi na mazowieckiej równinie. Nawet klimat mu sprzyja!
15.11.2005 | aktual.: 06.03.2006 12:09
Wnętrze pełne XVIII-wiecznych mebli. Na ścianach wzorzyste tapety. Klasyczna ceglana bryła. Las za płotem, gdzieniegdzie stare dworki. Blisko stąd na Żoliborz, gdzie mieszkali wiele lat. Do tego mają tu grono zaprzyjaźnionych osób. – To oni zarazili nas Choszczówką – mówi Beata Kander. *
Na pomysł urządzenia domu w stylu angielskim wpadli przypadkiem. Pani domu często jeździła do Anglii, zawożąc córki do letniej szkoły. Bywali tam z mężem w sprawach zawodowych. – Może gdyby to była Prowansja czy Toskania, miałabym dom prowansalski albo toskański? – zastanawia się. Choć sama przyznaje, że styl angielski wydaje się bliższy polskim warunkom, także klimatycznym. Jednak najważniejszy był dla niej nie sam styl, ile jego konsekwentna realizacja – tak, by bryła domu i wnętrze tworzyły spójną całość. Stąd decyzja o zastosowaniu w elewacji domu cegły, tak często używanej w budynkach angielskich.
Inspiracją dla palety barw we wnętrzach był witraż znaleziony w antykwariacie (wstawiony został zamiast szyby w drzwi do schowka). To z niego pochodzi żółcień salonu, czerwień jadalni, zieleń klatki schodowej. Nasycone barwy rozjaśniają szarość naszego klimatu. Drugą dekoratorską decyzją był wybór tapet w charakterystyczne wyraziste wzory. Ta w jadalni ma za temat małpi gaj, w sypialni nawiązuje do chińszczyzny, a w pokoju córki Magdy – przedstawia XVIII-wieczne balony.* Wiek XVIII to ulubiony przez panią domu okres w historii mebli. Takie meble niełatwo zdobyć w Polsce. Nieocenioną pomocą w poszukiwaniu kolekcjonerskich perełek służyła jej przyjaciółka, Aleksandra Werbanowska. To z jej antykwariatu „Connaisseur” pochodzi większość mebli. Udało się też znaleźć żyrandole z węgierskich pałaców, tzw. węgrzyny, wykonane z pozłacanego drewna. Stylowe oświetlenie to nie lada rarytas, ale właścicielka od lat zbiera lampy. Jeden z pięknych żyrandoli, z różnobarwnymi kryształami, dziś zdobi jadalnię urządzoną
angielskimi klasycystycznymi meblami.
Podczas oficjalnych spotkań, kiedy przy stole zasiada tu wielu gości, jadalnię oddziela się od kuchni przesuwanymi drzwiami. Choć w kuchni pani domu ma się czym pochwalić! Gospodarze lubią i kolekcjonują wino (choć nie angielskie, jak mówią ze śmiechem), pani Beata zaprojektowała więc specjalny kredens na wino. Według jej projektu powstały też meble kuchenne i w gabinecie męża, m.in. szafa na kolekcję płyt CD. Wszystkie wykonane z drewna dzikiej czereśni rosnącej w Bieszczadach. Wynajduje ją tam pan Franek, który współpracuje z Beatą Kander. To góral po praktyce stolarskiej w Ameryce, który posiada – według słów gospodyni – rzadką umiejętność: zrobi wszystko i to jeszcze ładniej niż na rysunku! Jego dziełem są meble w kuchni, obudowa kominka, schody z balustradą. Na ścianach klatki schodowej znalazło się miejsce na ryciny przywożone z podróży po miastach Europy. Inne ryciny, XIX-wieczne wizerunki ryb, zainspirowały kolorystykę łazienki – beż płytek na podłodze i ścianach, brąz szlaczka pod prysznicem.
Obok łazienki nietypowo urządzona sypialnia gospodarzy. Oprócz łóżka jest tu podręczna biblioteka i kącik do pracy pani Beaty. Swój gabinet urządzi wkrótce na strychu. Jest jej potrzebny, bo ostatnio sprawdza się w nowym zawodzie. Po kilkunastu latach prowadzenia biura tłumaczeń chciała spróbować czegoś, co daje więcej swobody. I tak, urządzając własny dom, odkryła w sobie pasję dekoratorską. Stała się jej nowym zajęciem. Pierwsza realizacja okazała się tak udana, że znajomi zaczęli zamawiać u niej projekty. Od roku pracuje ze wspólniczką, Anną Cybulską, wykształconą w dekoracji wnętrz w Irlandii (znów te wyspiarskie koneksje). Do tej pory nie trafiło się jeszcze zamówienie w stylu angielskim, tylko minimalistycznym, ale kto wie? Podobno sąsiedzi w zimne wieczory lub podczas mgły lubią przechodzić koło domu państwa Kanderów, bo czują się jak w... Szkocji.
Tekst Katarzyna Mackiewicz
Stylizacja Basia Dereń-Marzec
Zdjęcia Kuba Pajewski