Blisko ludziZostała mimowolnie "polską twarzą depresji dziecięcej". Dziś ma 16 lat i własny portal

Została mimowolnie "polską twarzą depresji dziecięcej". Dziś ma 16 lat i własny portal

Została mimowolnie "polską twarzą depresji dziecięcej". Dziś ma 16 lat i własny portal
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Helena Łygas

20.07.2018 20:46, aktual.: 21.07.2018 10:37

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

O samookaleczaniu, myślach samobójczych i wakacjach, które jako 14-latka spędziła w szpitalu psychiatrycznym, opowiadała już zbyt wiele razy. Kiedy pytają ją o to kolejne osoby, Amelia ma czasem wrażenie, że to nie jej historia. Raczej wierszyk, który zna na pamięć.

Miała 13 lat, kiedy stała się twarzą depresji nastolatków w Polsce. Nikt przed Amelią Gruszczyńską nie opowiedział w tak młodym wieku o myślach samobójczych i samookaleczaniu, a przynajmniej nie pod imieniem i nazwiskiem. Ona miała potrzebę mówienia o tym, co przeszła. Chyba dlatego, że w najgorszym okresie była z chorobą sama. Jej mama, zmarła w zeszłym roku pisarka Anna Kaszubska, leżała od kilku miesięcy na oddziale intensywnej terapii.

Amelia mieszkała wtedy z dwiema młodszymi siostrami i z dziadkiem. W nocy siedziała w internecie i przeszukiwała fora, na których dziewczyny w jej wieku doradzały sobie, jak ciąć się tak, żeby nikt nie zauważył. Rozmawiały o samobójstwie, jak gdyby było nowym ekscytującym kawałkiem na YouTubie. Z czasem przestała chodzić do szkoły, a w końcu nawet wstawać z łóżka. Potem trafiła do szpitala.

- Zanim zdiagnozowano u mnie depresję, miałam wrażenie, że żyję w takim jajku, które oddziela mnie od świata. Zrozumienie, co się ze mną dzieje i dlaczego jestem taka jaka jestem, było dla mnie czymś w rodzaju wyklucia się z niego. Było ze mną źle, ale przynajmniej wiedziałam dlaczego – opowiada.

Pierwsze aniołki

Amelia, już na lekach, postanowiła założyć bloga Porcelanowe Aniołki, na którym opisywała na bieżąco to, co się z nią działo. To miała być dodatkowa forma terapii, ale Amelia miała z tyłu głowy atmosferę panującą na forach, które czytała w nocy. Wówczas właściwie jedynych stronach w sieci, gdzie nastolatki pisały z nastolatkami o problemach psychicznych. Tam samobójstwo nie było przerażającym końcem, ale romantycznym marzeniem, a samookaleczaniu mówiło się jako o oznace wyjątkowej wrażliwości, a nie problemie.

Amelii zależało, aby miejsce, które tworzy, było przede wszystkim bezpieczne. Nawet kiedy miała gorszy moment, a myśli samobójcze wracały, ważyła słowa. Wiedziała, że to destrukcyjne nawet nie tyle dla niej, co dla kogoś w podobnej sytuacji, kto będzie to czytał. Nie ściemniała i chyba dlatego wokół jej bloga, a potem i fanpage'u na Facebooku, zaczęła się skupiać coraz większa grupa czytelników. Głównie dzieci i nastolatków w kryzysach psychicznych.

Potem, razem z koleżanką, którą poznała w szpitalu, zorganizowały akcję #stopmodnejdepresji. Zaczęły dostawać mnóstwo wiadomości. Dzieciaki z całej Polski zwierzały się z problemów, opowiadały o przemocy i myślach samobójczych.

W takich sytuacjach większość osób w pierwszym odruchu sięga po wyświechtane "będzie dobrze", albo daje "dobre" rady. Kilka razy zdarzyło się to i Amelii. Chciała pomóc, a wówczas nie do końca jeszcze wiedziała, w jaki sposób. W końcu sama była dzieciakiem – jak to się gładko nazywa – z problemami.

Że to nie jej rola, musiała się nauczyć. Był etap, na którym po prostu czytała, wysłuchiwała i kierowała piszących do specjalistów. W pewnym momencie odpowiedzialność i liczba wiadomości ją przygniotły. Czuła, że musi zadbać o siebie, a o to trudno pod nieustannym ostrzałem cudzych problemów.

- Myślę, że dziś wiem, jakiego typu wsparcia potrzebuje młoda osoba z depresją, co działa, a co nie. Z tej prozaicznej przyczyny, że sama przez to przeszłam. Jasne, że u każdego wygląda to troszkę inaczej, ale przykładowo to, że ktoś pociesza chorującą na depresję osobę, przekonując, że przecież świat jest piękny, szybciej ją zdołuje. W głębokiej depresji nie da się dostrzec "jaśniejszej strony", za to słuchanie o niej budzi wyrzuty sumienia i poczucie beznadziei – opowiada.

Obraz
© Archiwum prywatne

Edukacja i inne opowiadania

We wrześniu 16-letnia dziś Amelia idzie do liceum. Wybrała Wielokulturowe Liceum im. Jacka Kuronia, prestiżową warszawską szkołę, choć pewnie jej uczniowie i nauczyciele poczuliby się urażeni tym przymiotnikiem, bo akurat o prestiż nigdy tu nie chodziło.

Amelia nie odnajduje się w zwykłym systemie edukacji. Nie wytrzymałaby w zwykłej szkole. Przy czym zdaje sobie sprawę, jak straszną kliszą jest nastolatka mówiąca, że "szkoła jest be". W jej przypadku to nie bunt, ale efekt kilkuletnich przemyśleń. Śmieje się czasem, że o tym, jak wiele rzeczy jej nie opowiada, mogłaby właściwie napisać książkę. Przede wszystkim przeszkadza jej to, że praktyki, które mają rozwijać, ograniczają.

- Codzienna ocena w skali od 1 do 6 to zabójstwo dla poczucia własnej wartości. Dorośli odeszliby z pracy, gdzie dostawaliby co kilka godzin noty i byliby na głos porównywani z kolegami. Mam też wrażenie, że wszystko strasznie szybko się teraz rozwija, unowocześnia i zyskuje bardziej ludzką twarz, a system edukacji jest ciągle taki sam jak 30 lat temu, czyli w zupełnie innej rzeczywistości – zapala się Amelia.

Trzy razy zmieniała szkołę. Najbardziej odpowiadała jej edukacja domowa, jednak ostatni rok musiała spędzić w zwykłym gimnazjum. Znowu nowa klasa i nowe twarze, średnia wyrozumiałość ze strony nauczycieli i poczucie, że marnuje czas. Unikała szkoły, jak się dało, ale mimo zaledwie połowy obecności, oceny miała dobre.

– Przekonanie, że nauczyć się czegoś w tym wieku można tylko w szkole, w godzinach "od-do", to nieporozumienie. Uczymy się cały czas, zrozumiałam to dopiero, kiedy przeszłam na edukację domową. Do tego zamykanie całego świata w 12 przedmiotach to absurd. Konieczność odsiedzenia w ławce obowiązkowych godzin marnuje masę czasu. Kiedy ze względu na chorobę uczyłam się sama, siedziałam nad książkami codziennie, ale tylko jakąś godzinę, czasem może dwie. W szkole zajęłoby mi to znacznie dłużej. Edukacja systemowa marnuje czas, bo nikt nie uwzględnił, że każdy uczy się w innym tempie, innymi metodami – złości się Amelia.

Obraz
© Archiwum prywatne

Nie wyznacza sobie celów, nie chce myśleć w kategoriach "muszę skończyć psychologię" czy "muszę studiować za granicą". Nawet nie wie jeszcze, czy pójdzie na jakiekolwiek studia. Stara się obserwować – co dobrze jej idzie, co gorzej, co sprawia przyjemność. Umiejętność autoanalizy to scheda po kilkuletniej terapii.

Szkoła nawet w połowie nie zajmuje jej tak jak to, co robi poza nią. A robi niemało. Właśnie jest w trakcie przekształcania Porcelanowych Aniołków, swojego niegdysiejszego bloga, w portal. Ma nawet własny zespół, w którym oczywiście jest najmłodsza. Pracuje z nią zajmujący się nowymi technologiami Rafał, tata dziewczyny, którą Amelia poznała kilka lat temu w szpitalu psychiatrycznym. Jest jeszcze Ula, dziennikarka, która wzięła na siebie też sprawy PR-owe, i projektująca strony internetowe Magda.

Sami o sobie

Amelii marzy się też, że kiedy już uda się ruszyć z portalem i założyć fundację, na stronie pojawi się możliwość rozmowy ze specjalistami. Oczywiście nie będzie to żadna "terapia na czacie", ale raczej kontakt służący do rozwiewania wątpliwości przez eksperta.

W tym momencie 16-latka koordynuje pracę około 50 nastolatków po kryzysach psychicznych, których teksty będą pojawiały się na stronie. To współpraca niesformalizowana, kontaktuje się ze wszystkimi za pośrednictwem Messengera.

Wie z autopsji, że osobiste doświadczenia innych osób w tym wieku są dla dzieciaków z depresją wcale nie mniej istotne niż wsparcie lekarza. Kiedy jesteś nastolatkiem i chorujesz psychicznie, czujesz się strasznie wyobcowany. Chciałbyś iść do psychologa, ale boisz się, bo nie wiesz, jak taka wizyta wygląda. Albo zaczynasz brać leki i niepokoi cię coś w ich działaniu i chciałbyś wiedzieć, jak to wyglądało u innych. Nastolatki, które piszą na Porcelanowych Aniołkach, piszą właśnie na takie tematy. Jak się czuły, co myślały. Relacje bywają sprzeczne i o to właśnie chodzi.

- Wakacje dwa lata temu spędziłam w szpitalu psychiatrycznym. Wspominam to dobrze, zobaczenie na własne oczy, że osób chorych na depresję w moim wieku jest więcej, w jakiś pokrętny sposób podniosło mnie na duchu. Z drugiej strony są nastolatkowie, dla których pobyt na oddziale to najgorsza trauma. I na obie te narracje na Porcelanowych Aniołkach jest miejsce. To ważne, żeby to było ludzkie, szczere, pisane zwyczajnym językiem. Ma być dla ludzi w tym samym wieku – mówi Amelia.

Zespół z którym Amelia Gruszczyńska zajmuje się przekształcaniem Porcelanowych Aniołków w portal: Ula Dziewit, Magda Żołądek i Rafał Szymański

Obraz
© Archiwum prywatne

Hulajnoga i żelki

Przyjaciółka Amelii, z którą znają się od 9 lat, ostatnio powiedziała jej, że to niesamowite. Że potrafi robić te wszystkie "dorosłe" rzeczy – być prelegentką w panelach dyskusyjnych albo załatwiać sprawy związane z fundacją, a potem przyjechać na hulajnodze, żeby całą noc jeść żelki i oglądać filmy.

Amelię jakoś ucieszyło to wyznanie, chyba dlatego, że czasem czuje się trochę nierozumiana. Przebywa albo w towarzystwie osób sporo starszych, albo w swoim wieku, ale z zupełnie innymi priorytetami. Trudno rozmawiać z innymi 16-latkami o problemach prawnych towarzyszących zakładaniu fundacji, z kolei ze znajomą po 40. nie porozmawia w taki sposób, w jaki rozmawiałaby z koleżanką w swoim wieku.

W niektórych miejscach i środowiskach jest zbyt dojrzała, w innych wręcz przeciwnie – niewystarczająco.

– Nie chodzi o to, że udaję powagę, a potem zakładam maskę beztroskiej nastolatki, raczej o takie uczucie rozciągnięcia. Akceptuję miejsce, w którym jestem i to, że nie ze wszystkimi mogę w pełni się porozumieć. 16-latki po prostu nie pasują do dorosłych ludzi, którzy mają od lat własne rodziny, mieszkania, pracują – mówi.

"Ta dzielna dziewczynka z depresją"

Kiedy stronie zaczęło nieoczekiwanie przybywać czytelników, a Amelią zaczęły interesować się media, początkowo miała problem, z przesadnym utożsamianiem się z tym, co robi i jak jest przedstawiana.

– Nie mogę myśleć o sobie "ja, Amelia, dzielna dziewczynka z depresją", a przez moment trochę to zmierzało w tym kierunku. Nie umiałam swojej działalność oddzielać od tego, kim jestem na co dzień. Zżymałam się czasem, że ktoś robi coś podobnego do mnie, trochę jakby kradł mi tożsamość. Czułam rodzaj zagrożenia. Teraz zaczęło mnie cieszyć, że są inne stowarzyszenia czy osoby pomagające nastolatkom w depresji. Mamy wspólny dzień. To oddzielenie pomogło mi w działaniu. Porcelanowe Aniołki są w tym momencie kawałkiem mojego życia, ale jednym z wielu takich kawałków – wyjaśnia.

Była też druga strona – dopóki utożsamiała się z depresją, nie przeszkadzał jej sposób, w jaki była przedstawiana w mediach. Potem łatka "tej dziewczyny, która jako 13-latka planowała samobójstwo" zaczął ją męczyć. Mimo wszystko teraz jest lepiej. Zdrowiej.

Ludzie często pytają ją, czy będzie studiowała psychologię. Przyznaje, że rzeczywiście, to jedno z jej głównych zainteresowań, siłą rzeczy zdobyła całkiem rozległą wiedzę, ale nie wygląda to tak, że ślęczy nocami nad książkami psychologicznymi. Stara się wykorzystywać wiedzę w praktyce – dużo rozmawiać, obserwować, także swoje własne emocje.

– Nie chce bagatelizować swojej choroby, bo była bardzo trudnym przeżyciem, ale myślę, że w pewien sposób mnie ukształtowała. Na pewno zaczęłam odkrywać siebie, lepiej się rozumieć – tłumaczy 16-latka.

Miała już kilka razy zakończyć terapię, ale od czasu do czasu potrzebuje jeszcze rozmowy z psychoterapeutą, choć nie są to już cotygodniowe wizyty.

Ostatnio stara się zwracać uwagę na organizm. Trafiają do niej te wszystkie teorie, mówiące o harmonii ciała i umysłu, ale dbałość o to pierwsze, przychodzi jej trudniej niż troszczenie się o głowę. Od kilku miesięcy chodzi na Qigong (chińska technika panowania nad energią życiową – przyp. red.), uczy się też medytować. Zawsze była raczej molem książkowym niż miłośniczką sportu. Zdziwiło ją, jak kontakt z ciałem wycisza i uczy patrzeć na siebie inaczej.

W całej jej działalności gdzieś z tyłu głowy czasem pojawia się pytanie – "a co by było, gdybym nie zachorowała". Bo przecież nie byłoby Amelii, która z nią walczy i opowiada o tym innym. Pewnie nie byłoby też fundacji, portalu ani innych akcji, w których od 3 lat bierze udział. Mimo wszystko Amelia jest zdania, że przesadne analizy nie mają sensu. Teraz jest dobrze.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (4)