Zrzuciła 70 kg. "Byłam nieszczęśliwa. Napisałam list pożegnalny do córki"
– W końcu jestem wolna od bólu. Nie muszę zarzucać nogi na łóżko, żeby założyć skarpetki. Idąc gdzieś, nie zastanawiam się już, jakie tam będą krzesła – opowiada Anna Niedużak, która podkreśla, że otyłość to choroba, a operacja bariatryczna daje szansę na wyzdrowienie.
13.01.2024 06:50
Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Zacznę od cytatu z pani profilu na Instagramie: "Mój cel był od początku jeden: pozbyć się otyłości. Wyzdrowieć. Przestać się wstydzić. Przestać cierpieć". Pamięta pani czas sprzed operacji?
Anna Niedużak: Bardzo dobrze. I nie chcę go zapomnieć, choćby po to, żeby pamiętać, że jeśli sobie odpuszczę, to wrócę do miejsca, z którego zaczęłam. Dla mnie od początku celem operacji było to, żeby pozbyć się otyłości. Bo w operacjach bariatrycznych chodzi przede wszystkim o zdrowie. Otyłość to choroba, którą należy leczyć, cichy zabójca. Zresztą ja byłam przekonana, że po operacji będę wyglądać gorzej.
Naprawdę?
Tak. Wiedziałam, że będę obwiśnięta, ale przynajmniej miało być mi lżej. Miałam czuć się lepiej, tego się trzymałam. Poza tym psycholożka uświadomiła mi, że cierpiałam na depresję. Cóż, ciężko nie mieć depresji, jeśli ma się myśli samobójcze, a nawet skrupulatnie się samobójstwo planuje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pani planowała?
Oczywiście. Dzień, w którym trafiłam do szpitala w Zdunowie z rozlanym pęcherzykiem żółciowym, miałam zaplanowany zupełnie inaczej. Ten woreczek "pokrzyżował" mi plany. Ja już pozbywałam się swoich rzeczy, segregowałam je. Moja córka ma "skrzyneczkę bobasa", w której umieściłam list pożegnalny – tłumaczę w nim, dlaczego musiałam ją zostawić.
Z perspektywy czasu oceniam, że nie byłam taką złą mamą, ale byłam nieszczęśliwa, przez co i ona też nie była szczęśliwa. Chciałam z nią skakać, a nie mogłam, nie potrafiłam wykrzesać z siebie energii. Najgorsza w tym wszystkim była moja psychika, to było straszne. W otyłości czuje się ogromny ból, dyskomfort, tusza przeszkadza w najprostszych rzeczach. Czułam się beznadziejnie przez to, że byłam otyła, a moim pocieszeniem było… jedzenie. I nie miałam siły się ruszać.
Próbowała pani przed operacją wyzdrowieć?
O, tak. Całe moje życie kręciło się wokół próby redukcji masy ciała. Jestem niewysoka, mam 157 cm wzrostu, więc moja prawidłowa waga powinna wynosić maksymalnie 62 kg, a moja najniższa waga w czasach nastoletnich to 68 kg. Zawsze było mnie za dużo. Przerobiłam chyba wszystkie diety, głodówki, ćwiczenia, było "nie jedz po 18", "nie jedz po 20", dieta pudełkowa, dietetycy, nawet psychodietetycy. Nie zdawało to egzaminu.
Poddanie się operacji to był pani pomysł?
To było absolutne zrządzenie losu. Choć mieszkam w Szczecinie, z zapaleniem pęcherzyka żółciowego trafiłam do szpitala w Zdunowie, mimo że jest to najbardziej oddalony ode mnie szpital, czemu dziwił się nawet lekarz na SOR-ze. Pamiętam, jakby to było dzisiaj, gdy po tym, jak już przyjęto mnie na oddział, odwiedził mnie dr Michał Duchnik. Opowiedział mi o operacji, popatrzył na mnie i powiedział: "Jakby pani chciała, to przeprowadzamy także operacje bariatryczne, mamy dobre terminy". Pogniewałam się na niego.
Pogniewała się pani?
Okropnie! Mówię: "Ja? Operację bariatryczną? Nigdy w życiu". Pracowałam wtedy z dietetykiem, schudłam parę kilogramów, więc odpowiedziałam, że nie ma takiej potrzeby. Byłam do niego nastawiona z pazurami. A on rozmawiał ze mną spokojnie, przemiło, co już mnie zaskoczyło, bo jako osoba otyła byłam przyzwyczajona do tego, że tylko lekarzom przeszkadzam. Od dr. Duchnika pierwszy raz usłyszałam, że otyłość to choroba. Nie powiedział mi, że mam się więcej ruszać i mniej jeść, nie pytał – jak wielu – dlaczego doprowadziłam się do takiego stanu. Potraktował mnie jak chorą pacjentkę. Ale ja byłam na "nie", wręcz się na niego obraziłam.
Operacja wycięcia pęcherzyka żółciowego zamiast 45 minut trwała ponad 3,5 godziny przez nieprawidłowy obraz USG, który wynikał z otyłości brzusznej; na wyniku nie było widać, jak zły jest stan woreczka. Spędziłam potem tydzień w szpitalu. W tym czasie doktor cały czas za mną chodził i dopytywał: "To co, pani Aniu, widzimy się w poradni bariatrycznej?". Myślałam: "No nie, nie wychodzę już na ten korytarz, bo znowu na niego wpadnę". Czekałam, aż wybije 16, przekonana, że doktor na pewno poszedł już do domu. Wyszłam z sali i wpadłam prosto na niego. Normalnie uparł się na mnie (śmiech).
I całe szczęście (śmiech).
Całe szczęście. Nawet mu to powiedziałam, że się na mnie uparł, a on odpowiedział: "Ja wiem, że się na ciebie uparłem, ale ty wiesz dlaczego". To wszystko pociągnęło za sobą niesamowitą falę. Dziś wiem, że tak miało być.
Pierwsze godziny po operacji – jak je pani wspomina?
Do operacji podeszłam na totalnym luzie, mówiąc sobie, że skoro przeżyłam operację woreczka, bardzo bolesną, to przeżyję i to. Ale jak obudziłam się po operacji bariatrycznej, o moim doktorze myślałam jak najgorzej (śmiech). Nie spodziewałam się, że będzie mnie tak boleć. Najgorsze były wymioty. Na szczęście ból mijał bardzo szybko, już na trzecią dobę nie brałam środków przeciwbólowych. Po operacji trzeba jak najwięcej się ruszać, dużo chodzić, to bardzo ważne.
Ile trwała redukcja?
Operację zmniejszenia żołądka przeszłam 10 listopada 2021 roku, a w sierpniu 2022 roku miałam plastykę brzucha, obie operacje odbyły się na NFZ. We wrześniu 2023 roku przeszłam plastykę ud. Na przestrzeni pół roku waga spadła do ok. 48 kg, choć dla mnie to już było za mało i teraz utrzymuję wagę 54 kg, czuję się w niej najlepiej.
Trzeba jednak podkreślić, że operacja bariatryczna nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów.
Absolutnie! Operacja bariatryczna ma pomóc, ale nie zrobi za nas wszystkiego. To zgubne myślenie. Przez ok. pół roku po operacji je się bardzo małe ilości, więc i tak się chudnie. Jednak z czasem żołądek się uelastycznia. W ciągu 4-6 miesięcy wraca też grelina, hormon, który sprawia, że zaczynamy odczuwać głód. Jeśli wrócimy do dawnych nawyków, będziemy tyć. Ja stosuję metodę 80/20 – 80 proc. mojego jadłospisu stanowią zdrowe posiłki, a 20 proc. zostawiam sobie na coś słodkiego. To się u mnie bardzo sprawdza.
Głowę zresetowała mi moja dietetyczka. Nauczyła mnie jeść, zastanawiać się nad tym, co kładę na talerzu. Po operacji byłam na nią zła, że nie dała mi gotowego jadłospisu, tylko ogólne wytyczne. Dziś jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Docelowo jeść trzeba wszystko, tylko z głową. A ja nie umiałam jeść. Ważyłam 125 kg, a miałam niedożywienie jakościowe. Miałam też tak wypaczone kubki smakowe, że nie smakowało mi nic oprócz bardzo intensywnych smaków.
Każdy zapyta: co z aktywnością fizyczną?
Dietetyczka powiedziała mi, że muszę znaleźć aktywność fizyczną dla siebie. U mnie jest to chodzenie. Kiedy redukowałam masę ciała, chodziłam jak opętana. Robiłam po 40 tys. kroków dziennie. Mój rekord to 53 tys. kroków w ciągu jednego dnia. Po kilku miesiącach kupiłam sobie rowerek stacjonarny. Teraz chce mi się biegać, rozsadza mnie energia.
Zdarzyło się, że po operacji ktoś pani nie poznał?
Zdecydowanie tak. Gdy już sporo schudłam, opublikowałam zdjęcie, które zobaczył mój kolega. Napisał do mnie zaniepokojony, czy nie jestem chora, może potrzebuję przeszczepu – jeśli tak, to on jest gotów mi pomóc. To było niesamowite, śmiałam się i płakałam jednocześnie. Dużo osób mnie nie poznawało. Po operacji bariatrycznej byłam długo na zwolnieniu. Gdy wróciłam do pracy, koleżanki były w szoku, mówiły "Boże, Anka!".
Z tego, co się stało, jest pani zadowolona?
Ogromnie. Jestem zadowolona, jestem szczęśliwa, bo w końcu jestem wolna od bólu. Przed operacją ciągle chodziłam na blokady, wszystko mnie bolało. Cofnęła mi się insulinooporność, pokrzywka idiopatyczna, po prostu wstaję i idę. Buty wkładam bez zadyszki, nie muszę zarzucać nogi na łóżko, żeby założyć skarpetki. Idąc gdzieś, nie zastanawiam się już, jakie tam będą krzesła. Mogę zjeść w miejscu publicznym bez pogardliwych spojrzeń – dawniej ciągle mi się wydawało, że ludzie tak mnie postrzegają. Nie mogę się już doczekać lata, gdy wreszcie założę szorty. Ostatnio przez pomyłkę założyłam bluzkę swojej 6-letniej córki (śmiech). Zmieniło się wszystko.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i potrzebujesz rozmowy z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.
Zobacz także