Katarzyna Kucewicz schudła 60 kg. "Różnica jest ogromna"

– Bardzo często słyszę: "Teraz to wyglądasz ładnie". Przyjmuję to, ale ja się sobie podobałam też wcześniej, uważam, że byłam apetyczna. Nie miałam poczucia, że muszę wpisać się w jakiś kanon – mówi znana psycholożka Katarzyna Kucewicz. Co więc zdecydowało o rozpoczęciu odchudzania? Obawa o zdrowie i sprawność.

Katarzyna Kucewicz schudła w ciągu 2 lat 60 kg
Katarzyna Kucewicz schudła w ciągu 2 lat 60 kg
Źródło zdjęć: © East News, Instagram

26.11.2023 06:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Każdy mógłby tyle schudnąć?

Katarzyna Kucewicz, psycholożka: Pewnie nie, chociaż dzisiaj leczenie otyłości przeżywa renesans. Schudłam 60 kg, dzięki czemu z otyłości trzeciego stopnia – tzw. otyłości olbrzymiej – dobrnęłam w okolice normy BMI. Na początku bardzo dobrze zadziałała na mnie farmakoterapia, która zahamowała mój apetyt. Niestety leki szybko przestały działać, ale zmotywowało mnie to bardzo do pracy nad sobą.

Nie miałam też żadnych chorób rujnujących doszczętnie metabolizm ani zaburzeń emocjonalnych. Gdybym je miała, na pewno byłoby mi trudniej. Są choroby, które skutecznie torpedują redukcyjny wysiłek, co jest bardzo ciężkie do udźwignięcia psychicznie, zwłaszcza w dobie fatshamingu. Miałam dość dobre warunki do redukcji – choć nie idealne – oraz głębokie przekonanie, że muszę pracować nad głową, bo to głowa jest czymś, co najbardziej utrudnia schudnięcie.

Co było impulsem do rozpoczęcia procesu redukcji?

Tak naprawdę byłam w takim momencie życia, że czułam się pogodzona ze swoim wyglądem. Moja otyłość mi nie przeszkadzała: byłam kochana, miałam pracę, podróżowałam. Zaczęło mnie jednak irytować, że trudno mi się oddycha, wchodzi na piętro czy wyprowadza psa na spacer. Codzienne czynności zaczęły sprawiać mi sporo kłopotów. Poczułam, że jak tak dalej pójdzie, to stracę sprawność jeszcze przed czterdziestką. Zrozumiałam, że ciało przestało było dla mnie bezpiecznym miejscem – stało się domem, z którego czasami pragnęłam się ewakuować.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Podejmowałaś wcześniej próby schudnięcia?

Rzadko. Nie byłam typem osoby wiecznie na diecie. Czułam się atrakcyjną babką. Zresztą dalej uważam, że ludzie mogą być ponętni w każdym rozmiarze. Dziś bardzo często słyszę: "Teraz to wyglądasz ładnie". Ale ja się sobie podobałam też wcześniej, nie miałam poczucia, że muszę wpisać się w jakiś kanon. Żyłam swoim życiem.

Podjęłaś decyzję. Jaki był twój następny krok?

Wiedziałam, że przy otyłości trzeciego stopnia nie wystarczy, że przejdę na dietę. Potrzebowałam profesjonalnej opieki. Zapisałam się do diabetologa, dietetyczki – i to była najmądrzejsza decyzja, jaką podjęłam. Zdiagnozowano u mnie insulinooporność, na którą dostałam leki. Dostałam też analogi wspomagające redukcję. Nie czułam się po nich dobrze, ale chudłam, bo hamowały łaknienie. Dzięki temu zrzuciłam pierwsze 20 kg. Potem jednak przestały działać i uświadomiłam sobie, że albo będę dalej nad sobą pracować, albo wrócę do punktu wyjścia.

Miałaś ułożoną dietę?

W redukcji cały czas. Moja dietetyczka nauczyła mnie, jak zdrowo jeść. To było dla mnie wyzwanie, bo przez całe życie cierpiałam na wybiórczość pokarmową; lubiłam tylko niektóre produkty, głównie wysokokaloryczne, a nie lubiłam warzyw – zresztą do dziś za nimi nie przepadam – chociaż po odstawieniu cukru bardzo mi się zmienił smak. Zaczynając redukcję, dużo rzeczy mi nie smakowało, nie byłam też dobrą kucharką, więc wydawało mi się, że ktoś taki jak ja nie ma szans, żeby jeść zdrowo. Dietetyczka pokazała mi jednak, że jeśli nie lubię buraków czy marchewki, to nie muszę ich jeść, aby schudnąć. To mit, że na diecie musisz jeść rzeczy, których nie cierpisz.

Co u ciebie zadziałało?

Zaczęło się od pracy mentalnej – zmiany podejścia, wzbudzenia w sobie dorosłej, dojrzałej narracji osobistej, czyli postanowienia, że na poważnie zaczynam pracę nad sobą i na zawsze zmieniam swój styl życia. Zrobiłam sobie bardzo szczegółowy plan wspinaczki na ten swój redukcyjny Giewont: dieta, ćwiczenia oraz wymyślenie rozwiązań na wypadek pokus.

Oczywiście kluczowy był deficyt kaloryczny, tzn. dobowe jedzenie o odpowiedniej kaloryczności. Przez bardzo długi czas spożywałam 1800 kcal dziennie, dopiero na koniec zeszłam do 1500–1600 kcal. Na początku nie uprawiałam sportu, ponieważ ważąc tak dużo, nagłe podjęcie aktywności fizycznej mogłyby za bardzo obciążyć moje serce. Gdy jednak zeszłam poniżej 100 kg, zaczęłam regularnie się ruszać, zaczynając od 150 minut aktywności tygodniowo.

To było dla ciebie dużo?

Tak. Z czasem zaczęłam się do tego przyzwyczajać i teraz staram się mieć 250-300 minut ruchu w tygodniu. W to się wlicza nie tylko sport, ale też prace domowe, sprzątanie, chodzenie do sklepu, po sklepach itp. Czasami ruchu mam mniej, bo od początku redukcji moją główną myślą przewodnią jest to, żeby niczego nie robić wbrew sobie – nie jeść rzeczy, które mi nie smakują, nie uprawiać sportu, który mnie nie interesuje. Chodziło o to, żeby redukcja była skrojona na miarę, dopasowana do mojego stylu życia i najmilsza do przetrwania – co oczywiście nie znaczy, że była miła.

Miałaś momenty kryzysowe?

Miałam chwile załamania, płaczu, poddawania się, uczucie, że nie dam rady. Zwłaszcza kiedy leki przestały działać, a zaczęło wracać łaknienie. Czułam się głodna, momentami sfrustrowana. Mój organizm tęsknił za beztroskim wcinaniem słodyczy. Miałam poczucie rozżalenia i niesprawiedliwości, że inni jedzą, a ja nie. Miewałam myśli, że już nie chcę tego robić, ale bardzo pomagało mi przekonanie, że odmawianie mi się opłaca. Tłumaczyłam sobie, że jeśli chcę, to w każdej chwili mogę kupić tort i go zjeść. Ale zaraz docierało do mnie, wcale tego nie chcę: jestem w redukcji, bo to mój wybór – i mam masę korzyści z tego, że tego tortu nie zjem. Wiedziałam, że dzięki temu będę czuła się fajnie i lekko, nie będę miała wyrzutów sumienia i będę mieć pewność, że dalej jestem w procesie redukcji masy ciała, traktuję siebie poważnie i nie rzucam słów na wiatr.

To do ciebie przemawiało?

Tak. Kiedy jesteś w redukcji, musisz bardzo pracować nad głową. To jest superważne, zwłaszcza, jak nie ma wzmocnień z zewnątrz. Na początku, gdy przechodzisz na dietę, nikt cię nie chwali, dalej nosisz te same ubrana, chudniesz, ale tego nie widać, więc musisz nauczyć się sama siebie dopingować, podtrzymywać na duchu. Dopiero później, kiedy spadek masy nabiera tempa, pojawiają się pierwsze gratyfikacje, np. komplementy – i jest lżej. Dla mnie przełomem było, jak weszłam do Zary i zmieściłam się w jeansy. Nie zdarzyło mi się to nigdy wcześniej.

Jak długo trwał u ciebie ten proces?

Prawie dwa lata i w jakimś sensie trwa cały czas. Schudnąć jest trudno, ale utrzymać efekty jeszcze trudniej, dlatego zawsze powtarzam, że redukcja jest dla dorosłych, którzy podejdą do tematu poważnie. Mitem jest mówienie, że najważniejsza jest motywacja. Motywacja zawsze się znajdzie, jednak kluczowa jest konsekwencja. Dorosłe podejście do redukcji oznacza, że gdy ktoś decyduje się na leczenie otyłości, to jak zobaczy ciasto, nie powie: "Dobra, jednak od jutra". Trzeba się do tego dobrze przygotować.

Co pomogło ci wytrwać w redukcji tyle czasu?

Miałam trzy rodzaje wewnętrznej dyscypliny. Po pierwsze, mówiłam do siebie bardzo czule. Dyscyplinowałam się słowami: "Kasieńko, nie zjesz tego, musisz odpuścić. To ci nie pomoże". W innych sytuacjach byłam wobec siebie bardziej stanowcza i nieustępliwa; kiedy mój głos zewnętrzny jęczał: "Oj, weź dokładkę, nic się nie stanie", mówiłam sobie twarde "nie". I po trzecie, nie robiłam sobie na złość, omijałam pokusy. Jak miałam ochotę na słodycze, to nie wchodziłam do cukierni. Miałam chwile objadania się, choć nie było ich dużo. Ale nawet wtedy nie mówiłam sobie "Wszystko przepadło". Wstawałam, poprawiałam koronę i szłam dalej. Mówiłam: "No dobra, zjadłaś słodycze, ale jutro też jest dzień". W całej redukcji najważniejsze było dla mnie bycie dla siebie dobrym człowiekiem.

Jak się dziś czujesz?

Różnica jest ogromna, mam wrażenie, że zmieniłam się nie tylko fizycznie, ale też mentalnie. Jestem mocniejsza psychicznie, bardziej pewna siebie, mam poczucie, że skoro schudłam 60 kg, to znaczy, że potrafię spełniać swoje marzenia. Daje mi to moc. Czasem czuję się trochę inną osobą; po redukcji trudno jest człowiekowi poznać siebie w lustrze. To dziwne uczucie, bywa nawet, że niekomfortowe, gdy czujesz, jakby twoje ciało do ciebie nie należało. Pojawiają się też lęki, czy to na zawsze. Moim pacjentkom po schudnięciu śni się, że tyją. Sama w redukcji czułam się potwornie samotna, dlatego prowadzę grupy wsparcia online dla osób, które są w procesie odchudzania.

W marcu ukaże się książka Katarzyny Kucewicz "Waga z głowy".

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska

Źródło artykułu:WP Kobieta
odchudzanieredukcja masydieta