Amerykanka mieszka w Ukrainie od lat. Wyjaśnia, dlaczego została mimo wojny
Kate Tsurkan, Amerykanka, która od czterech lat mieszka w Czerniowcach w południowo-zachodniej części Ukrainy, zdecydowała się pozostać w kraju po inwazji Rosjan. Nie chciała opuszczać męża, który nie mógł wyjechać. Jak opisuje, myśl o prowadzeniu pozorów normalnego życia w Polsce "wydawała się zła".
31.03.2022 12:38
Kate Tsurkan, autorka, redaktorka i tłumaczka, przyjechała do Ukrainy w ramach wolontariatu. Kobieta miała uczyć tamtejszą młodzież angielskiego. Wcześniej była doktorantką literatury francuskiej na Uniwersytecie Nowojorskim, podróżowała, uczyła angielskiego i francuskiego, jednak, jak sama mówi, chciała spróbować czegoś nowego.
W Czerniowcach zaczęła angażować się w życie lokalnej społeczności. Zbliżyła się przede wszystkim do tamtejszej sceny literackiej - poznała kilkoro pisarzy i poetów. Również w Czerniowcach poznała Dimę, z którym była związana od trzech lat, a od roku była jego żoną. Właśnie tam zastała ich inwazja Rosji.
Usłyszeli pierwszą syrenę przeciwlotniczą, gdy szykowali się do snu
"Pierwsza syrena przeciwlotnicza wybuchła w Czerniowcach 27 lutego, cztery dni po inwazji Rosji na Ukrainę" - opowiada Tsurkan na łamach "The New Yorkera". - "Do tego czasu oglądaliśmy godziny koszmarnych nagrań z Kijowa, Mariupola i Charkowa, ale Czerniowce na południowo-zachodniej Ukrainie pozostały nietknięte". Podkreśla, że jedyną różnicą w funkcjonowaniu miasta po agresji Rosji były tysiące uchodźców, którzy zaczęli przyjeżdżać do miasta.
Tsurkan wspomina, że z mężem usłyszeli wycie syreny przeciwlotniczej, gdy szykowali się do snu. Z trudem umieścili kota w transporterze. "Za nami byli rodzice Dimy, ich pies i jego młodszy brat wraz z ciotką i siedmioletnią kuzynką Martą" - opisuje kobieta. - "Kuliliśmy się razem i drżeliśmy przez ponad godzinę, aż otrzymaliśmy powiadomienie na nasze telefony, że zagrożenie minęło".
Chociaż ma amerykański paszport, została w Ukrainie
Po niecałym tygodniu ciotka i kuzynka męża Kate Tsurkan postanowiły wyjechać do Polski. Dima i jego ojczym próbowali nakłonić do tego samego Kate i teściową. Obie jednak odmówiły. "Moja teściowa nie chciała zostawić swoich dwóch synów - wyjaśnia kobieta w "The New Yorkerze" i podkreśla, że sama także nie chciała porzucać męża.
"Myśl o prowadzeniu pozorów codziennego życia w Polsce, podczas gdy oni kontynuowaliby wolontariat w Czerniowcach i przygotowywali się na możliwość powołania, wydawała mi się zła" - podkreśla Kate.
Długo dyskutowali o tym z Dimą. "Przypomniałam mu, że chociaż mam amerykański paszport, Ukraina jest moim domem od czterech lat" - zaznacza kobieta. Jak opisuje, po wspólnie spędzonych latach, podczas których zmagali się z pandemią COVID-19, obawą przed ciężką chorobą Kate czy agresją Rosji wobec Ukrainy, kobieta nabrała pewności, że razem mogą przejść wszystkie trudności. "Kiedy Dima w końcu zrozumiał, że nie może zmienić mojego zdania na temat wyjazdu, westchnął. – Więc zostaniesz – powiedział" - relacjonuje Kate.
"Nie ma powrotu do tego, co uważaliśmy za normalne"
Kate dostrzega ogromną mobilizację wśród Ukraińców i wzajemną pomoc, zastanawia się jednak, co będzie, gdyby agresorzy weszli do miasta. "A jeśli jutro Rosjanie przyjadą do Czerniowiec i będę musiała uciekać, by ratować życie? Czy ten tomik poezji Paula Celana ocali mnie przed zgwałceniem lub zamordowaniem?" - pyta na łamach gazety.
"Nie ma powrotu do tego, co kiedyś uważaliśmy za normalne. Nikt z nas już nie spojrzy na swoje życie w ten sam sposób" - podsumowuje.
Źródło: "The New Yorker"
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.