"Byłam pod wrażeniem". Białorusinka docenia dobroczynność Polaków

- Dla mnie ogromnym zaskoczeniem było to, jak ważna jest tu rola ojca. Byłam w szoku, gdy zobaczyłam, ilu mężczyzn odbiera swoje dzieci ze szkoły lub przedszkola - mówi Leokadia Koyan, prezeska fundacji "Dar Losu", która pomaga osobom z Białorusi i Ukrainy zaadaptować się w Polsce.

Leokadia Koyan trzy lata temu wyjechała z Białorusi
Leokadia Koyan trzy lata temu wyjechała z Białorusi
Źródło zdjęć: © arch. prywatne
Agnieszka Woźniak

08.11.2024 | aktual.: 08.11.2024 08:38

Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Z "Barometru Humanitarnego" Lekarzy bez Granic wynika, że Polacy lubią pomagać. W badaniu aż 85 proc. ankietowanych zadeklarowało, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy choć raz zaangażowało się w aktywność dobroczynną. Pani angażowała się charytatywnie najpierw na Białorusi, a następnie tutaj w Polsce. Zaobserwowała pani różnice?

Leokadia Koyan, prezeska fundacji "Dar Losu*": Zdecydowanie! Na Białorusi nie znamy takiego podejścia i praktycznie nie wiemy, jak działać może społeczeństwo obywatelskie. Nie w takim wymiarze, nie o takim charakterze. Przykładowo na Białorusi działa tylko siedem fundacji wspierających dzieci chore na raka. W Polsce są ich setki! Co więcej, działają niezwykle profesjonalnie. Wiedzą, jak zdobyć finansowanie, mają zorganizowaną strukturę, statut... Gdy to zobaczyłam, byłam naprawdę pod wrażeniem. Zaskoczyło mnie też to, jak wiele osób w Polsce angażuje się w pomoc. Każdy z moich znajomych wspiera jakąś organizację, a najczęściej jest ich więcej. Na Białorusi nie jest to tak popularne.

Z czego to wynika? Przecież ludzie z natury chcą sobie nawzajem pomagać.

Białorusini to dobry naród, jednak nie wiedzą, jak generować taką dobroć, jaką widzimy w Polsce. Mają chęć, ale nawet nie wiedzą, jak się do tego zabrać, na czym to polega i jakie efekty może dać. Dominuje raczej podejście narzucone z góry: "nie interesuj się, nie pomagaj i nie pchaj się". Tego niestety uczeni są od najmłodszych lat. Gdy kiedyś w szkole chciałam zorganizować akcję robienia kartek świątecznych, które później trafiłyby na licytacje charytatywne, spotkałam się z oporem. Usłyszałam od dyrekcji, że "takich rzeczy się u nas nie robi". Niestety, zapał osób, które mają ciekawe inicjatywy, często jest gaszony. W Polsce jest odwrotnie! Wolontariuszy się wspiera, wysłuchuje, organizowane są warsztaty dla nich, a w szkołach działalność charytatywna jest dodatkowo nagradzana. Uczy się, jak ważne jest działanie dla dobra ogółu.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

To naprawdę miło słyszeć, że słynne słowa "każdy sobie rzepkę skrobie" z dramatu Stanisława Wyspiańskiego nie są już aktualne.

Dopiero będąc tutaj, zobaczyłam, że już na etapie szkoły młodzież realizuje projekty wolontaryjne. Kiedy potrzebowałam wsparcia przy zakładaniu naszej fundacji "Dar Losu", pomogła mi Fundacja Stocznia poprzez szkolenia, wsparcie merytoryczne czy prawne. Udzielanie się charytatywnie daje ogromną wartość i pomaga budować dobre społeczeństwo. To niezwykła wartość, że w Polsce udało się to wypracować. Oczywiście, nie mogę mówić, że każdy Polak jest zaangażowanym wolontariuszem i oddaje wszystko z sercem na dłoni, ale patrząc obiektywnie na jakość udzielanej pomocy, liczba organizacji charytatywnych i stopień ich profesjonalizacji - jest naprawdę dobrze!

Mieszka pani w Polsce od 2021 roku. Co było największym zaskoczeniem?

Otwartość Polaków. Białorusini są dużo bardziej zamknięci, moim zdaniem aż zanadto. To, co rzuca się w oczy, to taka waleczność mieszkańców Polski. Odczuwa się taką ogromną solidarność, patriotyzm, być może wynikający z zaszłości historycznych. Czuje się, że Ojczyzna to dla nich ogromna wartość i są w stanie jej bronić w czasie kryzysu. To naprawdę rzuca się w oczy.

Faktycznie, Polacy potrafią być solidarni, o czym świadczą choćby słynne zrywy narodowościowe. Na co dzień moim zdaniem z tą solidarnością bywa różnie. A właśnie. Jak ocenia pani życie codzienne w Polsce?

Sprawnie działają urzędy. Na Białorusi na jeden wniosek czeka się miesiącami. A tutaj? Wystarczy przyjść z wymaganymi dokumentami i sprawę można załatwić od ręki.

Myślę, ze teraz wielu naszych czytelników przeciera oczy ze zdziwienia, bo jednak polskie urzędy owiane są złą sławą.

Białorusini niestety przyzwyczajeni są do tego, że w urzędach traktuje się ich okropnie i z wyższością, a niektóre sprawy ciągną się w nieskończoność. Kiedy więc przychodzą z dokumentami, w których popełnili jakiś błąd i nikt na nich nie krzyczy, są w szoku. Co więcej, zaskakuje ich również to, że urzędnik, zamiast przekładać im w tej sytuacji wizytę, podpowie, co poprawić albo nawet sam to zrobi.

Chcę jeszcze poruszyć wątek kobiecy. Jakie są Białorusinki, a jakie Polki? Czego możemy się od siebie wzajemnie uczyć?

Polki są otwarte, przebojowe, niezależne. Białorusinki są silne, twarde i potrafią naprawdę dużo znieść. Zresztą symbolem walki z białoruską opresją są kobiety. To niezwykłe postacie, takie jak: Maryja Kalesnikawa, Veronika Tsepkalo, Swiatłana Cichanouska. Współczesne Polki to również silne kobiety, ale dzięki temu, że żyją w wolnym i bezpiecznym państwie, przyzwyczaiły się do pewnego rodzaju komfortu i wygody. Białorusinki umieją zacisnąć zęby i naprawdę wiele znieść.

Obserwuje pani na co dzień polskie rodziny. Czym różnią się od białoruskich?

Dla mnie ogromnym zaskoczeniem było to, jak ważna jest tu rola ojca. Byłam w szoku, gdy zobaczyłam, ilu mężczyzn odbiera swoje dzieci ze szkoły lub przedszkola. Odrabiają razem z nimi lekcje, zawożą na dodatkowe zajęcia, często nawet sami z dziećmi jeżdżą na wakacje. Na Białorusi zdarza się to niezwykle rzadko. Przykre jest to, że na Białorusi wiele kobiet czuje presję, żeby posiadać potomstwo, najlepiej dużo i w jak najmłodszym wieku, przez co godzą się na złe i nieszczęśliwe związki, które i tak później się rozpadają. Przemoc domowa również jest na porządku dziennym.

Niestety to zjawisko Polek też nie omija. Wciąż słyszymy historie kobiet, które doznały krzywdy z rąk męża czy partnera....

Z tą różnicą, że tutaj służby nie są wobec tego bezczynne i dużo łatwiej jest uzyskać pomoc. Świetnie funkcjonuje procedura Niebieskiej Karty. Kiedy kobieta, która doświadcza gnębienia ze strony mężczyzny, zadzwoni na policję, funkcjonariusze przyjadą od razu. Jeśli doszło do aktu przemocy - reagują od razu. Nie pytają, jak długo kobieta była bita, nie będą oceniać, czy uderzenie było wystarczające mocne. Białorusinki muszą udowadniać, że są krzywdzone, jeździć na obdukcje do szpitala, zbierać dowody... Często są poddawane naprawdę upokarzającym procedurom. Znam takie, które tutaj w Polsce, dzięki interwencji służb i pomocy organizacji, w końcu odeszły od swoich toksycznych partnerów. Gdyby do podobnego zdarzenia wezwały policjantów na Białorusi, najprawdopodobniej ci przyjechaliby, spisali dokumenty i nie podjęli żadnych, konkretnych działań.

Jak dobrze, że udało się tym kobietom pomóc. Niezmiernie cieszy mnie również, że Polska ma się czym poszczycić. Zapytam jednak - co jest do poprawy?

Jedna rzecz niezmiernie mnie smuci i frustruje. Mowa o czarnym rynku pracy. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest on tak ogromny. Wielu Ukraińców i Białorusinów zatrudnianych jest nielegalnie za wynagrodzenie poniżej stawki minimalnej. Co gorsza, niektórzy pracodawcy nie wypłacają im tych pieniędzy lub robią to z dużym opóźnieniem. Niektórzy nawet nie widzą na oczy swojej pensji. A pracownicy godzą się na pracę na czarno w kiepskich warunkach, bo nie mają innego wyjścia. Muszą zapłacić czynsz, kupić jedzenie. Ja zawsze doradzam im jednak, że nie warto tego robić, bo nie mają żadnej gwarancji, że otrzymają zapłatę. Taki błąd popełniła jedna z naszych wolontariuszek. Zatrudniła się na produkcji kurczaków. Szef powiedział jej, że umowę dostanie potem. Czekała tydzień, dwa, trzy, a dokumentów ciągle nie było. Praca była niezwykle ciężka i wymagająca. Ze względów zdrowotnych po miesiącu musiała z niej zrezygnować. Niestety nigdy nie otrzymała pieniędzy.

*Leokadia Koyan trzy lata temu wyjechała z Białorusi z przyczyn politycznych - z powodu groźby zatrzymania musiała opuścić kraj. W 2022 roku założyła fundację "Dar Losu", która jest centrum wsparcia dla osób poszukujących możliwości adaptacji i integracji w Polsce. Fundacja zapewnia pomoc humanitarną, prawną oraz wsparcie psychologiczne białoruskim i ukraińskim uchodźcom i uchodźczyniom. Skupia się na najbardziej narażonych grupach: emerytach, samotnych kobietach z dziećmi i osobach powyżej 50. roku życia. Wspiera 125 osób na stałe, z czego 60 to emeryci. W jej zespole pracują Ukraińcy i Białorusini, którzy, tak jak ona, chcą pomagać innym.

Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski

© Materiały WP
Źródło artykułu:WP Kobieta