Cate Blanchett kiedyś zagra siebie
Cate Blanchett nie boi się aktorskich wyzwań. Ogoliła głowę, zagrała scenę erotyczną z szesnastolatkiem, nauczyła się jeździć jak kowboj. Bo najważniejsze dla niej jest kreatywne życie. Sukces to tylko dodatek.
Cate Blanchett nie boi się
CZAS DLA ARTYSTY
"Kiedyś zagram samą siebie"
Cate Blanchett nie boi się aktorskich wyzwań. Ogoliła głowę, zagrała scenę erotyczną z szesnastolatkiem, nauczyła się jeździć jak kowboj. Bo najważniejsze dla niej jest kreatywne życie. Sukces to tylko dodatek.
Filmy „Elizabeth” i „Władca pierścieni” przyniosły pani światową sławę. Czy sukcesy panią zmieniły?
Chociaż mam za sobą świetny rok, pamiętam czasy, kiedy cieszyłam się, że w ogóle trafiła mi się jakaś rola. Kiedyś nie liczyłam na to, że dostanę się do filmowego biznesu, teraz nie mam pewności, czy w nim pozostanę. W przyszłości chciałabym kręcić filmy dokumentalne albo wystawiać sztuki teatralne. Jest zresztą wiele rzeczy, które mam zamiar jeszcze zrobić. To nie sukces mnie napędza. Życie przemija szybko, a co sześć tygodni odkrywana jest nowa gwiazda filmowa. Bardzo przyjemnie jest grzać się w promieniach sławy, jednak kiedyś to się kończy, a życie musi toczyć się dalej.
Nigdy pani nie bała się zmian. Chciała pani być malarką, studiowała ekonomię.
Lubię malować, ale okazało się, że nie mam wielkiego talentu. Zaczęłam więc studiować ekonomię, ale też bez sukcesów. Wtedy wylądowałam na wydziale aktorskim. Pomyślałam: „Dam sobie trzy lata, jeśli się nie uda, to będę szukać dalej”.
Na szczęście się udało. Gra pani u reżyserów hollywoodzkich i europejskich. Czy zauważyła pani różnice w ich pracy?
Pracowałam z reżyserami z całego świata, najczęściej w filmach niskobudżetowych. Najdroższy był „Władca pierścieni”. O różnicach decyduje przede wszystkim budżet.
Która z zagranych przez panią ról była najbardziej niezwykła?
Do filmu „Niebo”, aby wczuć się w postać Philippy, pozwoliłam sobie ogolić głowę. Philippa w nic już nie wierzy. Nie ufa ani Kościołowi, ani państwu, jest bez nadziei i dlatego popełnia czyn desperacki. Żeby dalej żyć, musi od nowa nauczyć się ufać drugiemu człowiekowi. W cynicznym świecie, w którym przyszło nam żyć, jedyną szansą dla nas wszystkich jest miłość. Bezgraniczna, głęboka. To miłość, a nie zemsta, sprawia, że stajemy się lepsi.
Jeszcze inną niezwykłą rolę, całkiem innego rodzaju, zagrałam w westernie „Zaginione”. Ten gatunek filmu był zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn, dlatego wcześniej się nim nie interesowałam. Kiedy przygotowywałam się do roli, obejrzałam parę klasyków gatunku i zauważyłam, że kobiety w westernach albo siedzą głupkowato w saloonie, albo są porywane i przywiązywane do szyn kolejowych. Byłam bardzo zadowolona, kiedy w „Zaginionych” my, kobiety, jeździłyśmy konno tak dobrze, jak mężczyźni.
Do filmu „Dobry Niemiec” musiała się pani nauczyć języka niemieckiego.
Tak naprawdę to musiałam przyswoić sobie trochę słów. Ważniejszy był akcent. Zagrałam przecież Niemkę, która mówi łamanym angielskim. Pomagał mi Christian Oliver, niemiecki aktor, który w „Dobrym Niemcu” grał jedną z głównych ról.
Żadna scena filmu nie została nakręcona w Berlinie, chociaż jego akcja toczy się właśnie w tym mieście…
To jest dla mnie dosyć absurdalne, ale z drugiej strony, proszę pomyśleć, ile teraz zależy od techniki, różnych trików filmowych. Ja sama zresztą byłam wcześniej w Berlinie na festiwalu filmowym, ale dopiero dzięki roli w „Dobrym Niemcu” dowiedziałam się czegoś więcej o tym mieście. We współczesnym Berlinie nie ma już wielu śladów przeżyć jego mieszkańców z poprzedniego stulecia.
Pracę w „Dobrym Niemcu” rozpoczęła pani zaraz po zakończeniu zdjęć do „Notatki o skandalu”. Nie było trudno?
Bardzo się tego bałam. Jeszcze w piątek kręciliśmy ostatnią scenę do „Notatek o skandalu", a w poniedziałek miałam już zdjęcia w „Dobrym Niemcu”. Oczywiście przygotowałam się wcześniej do roli Leny, jednak dopiero współpraca z innymi aktorami daje właściwe wyczucie filmu. I to mi najbardziej pomogło.
Czy wybierając rolę, zastanawia się pani, co o niej powiedzą pani dzieci?
Moje dzieci są dla mnie wszystkim. Dla nich pójdę nawet na koniec świata. Ale kiedy wybieram i wcielam się w nową rolę, to ważne jest coś innego. Nie siedzę i nie pytam siebie, jak bym zareagowała w rzeczywistości na taką a taką sytuację. Ja przecież nie gram siebie, tylko wymyślam postać.
W filmie „Notatki o skandalu” zagrała pani kochankę 15-letniego chłopca. Nie miała pani wątpliwości, przyjmując tę rolę?
Już wcześniej znałam powieść Zoe Heller i byłam nią zachwycona. Kiedy usłyszałam, że ma zostać sfilmowana, natychmiast zaczęłam starać się o tę rolę. Bardzo spodobał mi się też scenariusz Patricka Marbera. Był bezkompromisowy. Zapraszał do tego, aby przyjrzeć się, co kryje się pod piękną otoczką codziennego życia. Poza tym Marber w swoim scenariuszu nie prawi morałów.
Trudne były dla pani sceny miłosne z Andrew Simpsonem, chłopcem, który grał nieletniego kochanka?
Miałam opory i to o wiele większe niż Andrew. On był bardzo pracowitym i odpowiedzialnym młodym aktorem. W wieku 16 lat myśli się o seksie już inaczej niż w wieku 15, ale nie zmienia to faktu, że Andrew był nadal niepełnoletni. Dlatego ważna była nie tylko jego zgoda na zagranie tych scen, ale i zgoda jego rodziców.
Jak zareagowałaby pani, gdyby jeden z pani synów za 10 lat wdał się w romans z nauczycielką?
Urwałabym głowę tej kobiecie. Taka jest moja pierwsza, emocjonalna reakcja. W rzeczywistości jednak nikt nie może przewidzieć, jak by się zachował w takiej sytuacji.
Udaje się pani łączyć aktorstwo i życie rodzinne?
To, że jestem pracującą matką, nie jest niczym nadzwyczajnym. Czasami wprawdzie muszę pracować aż po 12 godzin, jednak kiedy tylko mogę, zabieram ze sobą na plan syna Dashiella. Urzędnicy, którzy pracują tylko po osiem godzin, też nie zajmują się wtedy dziećmi. Naprawdę mogę mówić o wielkim szczęściu: jestem matką dwojga dzieci i prowadzę kreatywne życie. Ale bez dobrze funkcjonującego małżeństwa na pewno nie byłoby to możliwe. Wspiera mnie mój mąż Andrew.
Lubi pani wracać do przeszłości, pisze pani pamiętnik?
Pisałam pamiętnik jako mała dziewczynka. Aż do momentu, w którym znalazł go i przeczytał mój brat. Kiedy się o tym dowiedziałam, czułam się strasznie zakłopotana. Teraz za to chętnie oglądam zdjęcia, z którymi wiążą się moje wspomnienia.
A co czuje pani, kiedy ogląda swoje wcześniejsze filmy?
Staram się tego unikać. Niedawno jednak obejrzałam film „Elizabeth” z 1997 roku – przygotowywałam się do drugiej części tego filmu, „Elizabeth: Złoty wiek”, w którym również gram królową Elżbietę, ale 10 lat później. Pomyślałam sobie tylko: „Mój Boże, jak ja się postarzałam!”.
Wydanie Internetowe