Blisko ludziCalamity Jane - strzelała, napadała, ale miała złote serce

Calamity Jane - strzelała, napadała, ale miała złote serce

Calamity Jane - strzelała, napadała, ale miała złote serce
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons CC0
01.08.2016 14:50, aktualizacja: 14.08.2018 13:00

Ze zdjęć patrzy nam prosto w twarz. Ciemnowłosa, z nierozłącznym kapeluszem kowbojskim na głowie. W rękach mocno trzyma karabin. Palec wskazujący prawej dłoni spoczywa na spuście. Jest gotowa...

Calamity Jane, a właściwie Martha Jane Cannary-Burke, zapisała się jako jedna z niewielu kobiet w legendzie dzikiego zachodu. Tę północnoamerykańską rewolwerowiec można postawić w jednym szeregu ze słynnymi przestępcami z amerykańskich równin. Buffalo Bill, Butch Cassidy, Dock Holliday, Pat Garett i Dziki Bill Hickok wypadali przy niej jak amatorzy.

Calamity - znaczy: „nieszczęście”

Burzliwe życie niespełna 51-letniej Calamity Jane zakończyło się 1 sierpnia 1903 roku. Zmarła na zapalenie płuc we własnym łóżku, co w jej fachu należało do rzadkości. Odchodząc z tego świata, miała co wspominać. Czy także, czego żałować? Chyba nie, bo choć jej przezwisko znaczyło tyle, co „nieszczęście”, to było to raczej „nieszczęście” dla innych, a nie dla niej. Calamity Jane była twardą kobietą, przyzwyczajoną do tego, że o swoje trzeba walczyć.

A walczyć musiała od dzieciństwa. Gdy w 1865 roku, mając niespełna trzynaście lat, wyruszyła z rodzicami z Missouri do Montany, a potem do Utah, bardzo szybko musiała sama zadbać o swój los. W czasie podróży zmarła jej matka, a wkrótce potem – w Salt Lake City – i ojciec.

Słuchano jej z zapartym tchem

By związać koniec z końcem i nie umrzeć na ulicy, mała Jane podejmowała się rozmaitych zajęć. Była woźnicą, kucharką, a nawet tancerką (trudno w to uwierzyć patrząc na jej późniejsze zdjęcia). Mając piętnaście lat, zatrudniała się także w saloonach, w których odbywały się gry hazardowe.

W jednym z nich została prostytutką. Nie lubiła o tym mówić. We wspomnieniach, gdy była już w miarę stateczną matroną, wolała opowiadać o tym, jak konwojowała dyliżansy, ale i napadała na nie, i o czasach, które spędziła w oddziałach generała Georga Crooka, pracując tam na etacie zwiadowcy.

Calamity Jane miała co wspominać, dlatego słuchano jej z zapartym tchem. Opowieści o poszukiwaniach złota i wędrówkach z Dzikim Billem Hickokiem, z którym spędziła ostatnie tygodnie jego życia, przyciągały rzesze słuchaczy.

Piła, paliła, żuła tytoń, opiekowała się chorymi

Nie odstręczało ich zachowanie Jane, typowe raczej dla prymitywnych traperów czy kowbojów, a nie kobiet. Piła jak smok, paliła, żuła tytoń i pluła nim dookoła siebie (czasami nawet opluwając innych). Mężczyzn traktowała jak kumpli i nie wstydziła się nawet kąpać z nimi nago (pewien pułkownik z oddziałów generała Crooka był świadkiem jednej z takich kąpieli, co spowodowało u tego odważnego dżentelmena ostry wstrząs nerwowy).

Ta nieokrzesana i gburowata kobieta miała jednak złote serce. Gdy w 1879 roku, w mieście Deadwood, w którym przebywała, wybuchła epidemia czarnej ospy, pielęgnowała z całym oddaniem chorych. Pracowała od świtu do nocy za zwykłe „dziękuję”.

Spoczęła obok swej miłości

W 1891 roku nieco się ustatkowała. Wyszła za mąż, a cztery lata później zaczęła występować w rewiach dzikiego zachodu. Popisywała się w nich celnym okiem wyborowego strzelca i jazdą konną. W 1901 roku zaproszono ją, już jako legendę, na Wszechamerykańską Wystawę w Buffalo. Występ Jane nie był jednak sukcesem. Z wystawy wyrzucono ją za pijaństwo.

Ostatnie dwa lata życia spędziła w Deadwood. Pochowano ją w grobie sąsiadującym z mogiłą Dzikiego Billa Hickoka. To było jej ostatnie życzenie przed śmiercią.

Jak widać, prawdziwa miłość nigdy nie umiera.