GwiazdyDorota Gardias: Wygrałam siebie!

Dorota Gardias: Wygrałam siebie!

Dorota Gardias: Wygrałam siebie!
Źródło zdjęć: © Sukces/Filip Miller
08.07.2009 12:34, aktualizacja: 27.05.2010 00:47

Zwyciężyła w "Tańcu z gwiazdami" i zdobyła sympatię widzów. Teraz będzie miała więcej czasu dla męża lotnika, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Dorota Gardias-Skóra marzy o tym, by sprowadzić go do Warszawy i... wysłać na urlop tacierzyński.

Młoda gwiazda - zwyciężczyni "Tańca z gwiazdami" zdobyła sympatię widzów. Teraz będzie miała więcej czasu dla męża lotnika, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Dorota Gardias-Skóra marzy o tym, by sprowadzić go do Warszawy i... wysłać na urlop tacierzyński. O trudach związanych z udziałem w show, tęsknocie za ukochanym i nie tylko o tym opowiedziała w wywiadzie dla „Sukcesu”.

SUK­CES: Jak czu­je się pa­ni w ro­li zwy­cięż­czy­ni „Tań­ca z gwiaz­da­mi”? Jak do­tąd nikt nie zro­bił ta­kiej fu­ro­ry!

Do­ro­ta Gar­dias­-Skó­ra: Szcze­rze? To by­ło po­twor­nie ob­cią­ża­ją­ce uczu­cie. Po­cho­dzę z To­ma­szo­wa Lu­bel­skie­go, nie­wiel­kie­go mia­stecz­ka, i kie­dy roz­ma­wiam z mo­ją ma­mą, ona po­wta­rza mi opi­nie są­sia­dów. „Wy­gra ten tur­niej. To pew­ne! A jak już przy­je­dzie po­rscha­kiem, niech o nas nie za­po­mni!” – sły­sza­ła od wszyst­kich. Stu­dzi­łam więc ich za­pał i tłu­ma­czy­łam, że mo­im głów­nym ce­lem nie jest wy­gra­nie tur­nie­ju. Bo je­śli na­wet ktoś in­ny ode­brał­by Krysz­ta­ło­wą Ku­lę, i tak mia­ła­bym po­czu­cie, że ja już wy­gra­łam! Sko­ro zwy­czaj­na dziew­czy­na z pro­win­cji, któ­ra o sła­wie nie my­śla­ła, za­szła tak da­le­ko i cie­szy się ta­ką sym­pa­tią lu­dzi, to zna­czy, że in­ni tak­że mo­gą. A przy tym zy­ska­łam to, ro­biąc coś, co spra­wia mi ra­dość. Cze­go chcieć wię­cej? Ale nie tyl­ko zna­jo­mi z ro­dzin­ne­go mia­sta prze­po­wia­da­li nam zwy­cię­stwo. W TVN by­ło to sa­mo. „No, su­per, że cie­szą się ze mną i ki­bi­cu­ją mi” – my­śla­łam, ale już na
ko­lej­nym tre­nin­gu od­kry­łam, że dzie­je się ze mną coś dziw­ne­go.

Po­czu­ła pa­ni, że my­śli tyl­ko o tym, by wy­grać?

Na­wet nie, ale na­gle za­czę­łam się spi­nać. Gdy coś mi nie od ra­zu wy­cho­dzi­ło, po­twor­nie się de­ner­wo­wa­łam. Po­wie­dzia­łam wte­dy sa­ma do sie­bie: „Ha­lo, Gar­dias! Po co ty tu je­steś? Uwiel­biasz ta­niec, masz z te­go czer­pać ra­dość!”. To trwa­ło kil­ka dni, ale wszyst­ko wró­ci­ło do nor­my.

Iwo­na Pa­vlo­vić oce­ni­ła, że mo­że pa­ni tań­czyć wszę­dzie i wszyst­ko. Skąd ta­kie umie­jęt­no­ści?

Ja­ko dziew­czyn­ka tań­czy­łam w lo­kal­nym ze­spo­le Roz­to­cze. Przez mo­ment cho­dzi­łam też na kur­sy tań­ca to­wa­rzy­skie­go. Tań­czyć za­wsze uwiel­bia­łam, ale zre­zy­gno­wa­łam szyb­ko, bo nie po­do­ba­ło mi się tam.

Po tre­nin­gu ro­bi­ła pa­ni wra­że­nie pół­ży­wej. Ile go­dzin dzien­nie ćwi­czy­li­ście?

Spo­ro, zwy­kle do sze­ściu, na­wet sied­miu go­dzin. Czę­sto od 9 ra­no do 16. Do­sta­wa­li­śmy nie­zły wy­cisk. Po­cząt­ko­wo by­li­śmy prze­ra­że­ni.

Wi­dy­wa­łam, jak pa­ni okła­da­ła się lo­dem. Pro­fi­lak­ty­ka?

No nie… (śmiech) Do­sta­łam za­pa­le­nia sta­wów i mu­sia­łam chło­dzić obo­la­łe mię­śnie. Ale da­li­śmy ra­dę! To 9. edy­cja i ja­koś do­tąd wszy­scy koń­czy­li o wła­snych si­łach.

By­ły jesz­cze dy­żu­ry w TVN. Czy w ogó­le pa­ni sy­pia­ła?

Na nic, po­za tre­nin­ga­mi i dy­żu­ra­mi, nie by­ło cza­su. Ani si­ły! (śmiech) Sy­pia­łam czte­ry go­dzi­ny na do­bę. Gdy mia­łam „Po­ra­nek w TVN 24”, wsta­wa­łam o 4.30, jak zwyk­­le, po­tem bie­głam na tre­ning, a o godz. 16 znów mia­łam dy­żur w TVN. Pra­cę koń­czy­łam o 23.30.

18 go­dzin w pra­cy! Nie od­bi­ło się to na zdro­wiu?

Nor­mal­nie bar­dzo dbam o sie­bie. To wy­jąt­ko­wa sy­tu­acja. Na­uczy­łam się re­ge­ne­ro­wać bły­ska­wicz­nie, w każ­dych wa­run­kach. Zda­rza­ło się, że pod­czas prze­rwy kła­d­łam się pod ścia­ną i za­sy­pia­łam mi­mo ca­łe­go ja­zgo­tu. Go­rzej, gdy mąż miał wol­ny week­end, a ja le­d­wie wie­czo­ry po tre­nin­gach. Pla­no­wa­li­śmy ja­kieś wyj­ście. Więc szy­ko­wa­łam się, a po­tem sia­da­łam obok nie­go, coś tam za­czy­na­łam mó­wić i po chwi­li już spa­łam! Jak nie­mow­lę. (śmiech)

Wie­rzy­ła pa­ni, że wy­ni­ki nie są usta­wio­ne? Do­tąd wy­gry­wa­ły głów­nie gwiaz­dy TVN, od­pa­da­ły świet­ne pa­ry.

Kie­dyś pa­niBe­ata Tysz­kie­wicz po­wie­dzia­ła, że to nie jest kon­kurs tań­ca, tyl­ko po­pu­lar­no­ści. Ale ja sa­ma je­stem do­wo­dem, że tak nie jest! By­łam le­d­wie ko­ja­rzo­na z TVN, a od po­cząt­ku do­sta­wa­łam wy­so­kie no­ty i mnó­stwo gło­sów od wi­dzów. My­ślę, że to ci ostat­ni de­cy­du­ją, kto zwy­cię­ży. A nie zna­ją się na tań­cu. Gdy przy­szłam do TVN Me­teo, Ma­riusz Wal­ter tłu­ma­czył mi: „Pa­mię­taj, widz nie jest głu­pi, wy­czu­wa, czy ktoś jest so­bą, czy tyl­ko uda­je, że się do­brze ba­wi tym, co ro­bi”. I ja się z tym zga­dzam. Pu­blicz­ność gło­su­je na tych, któ­rzy wy­da­ją jej się praw­dzi­wi.

Pro­gram po­łą­czył kil­ka par. Mąż nie był za­zdro­sny?

Je­stem szczę­śli­wa w mał­żeń­stwie, mi­mo że chwi­lo­wo dzie­li nas 100 km, bo mąż z po­wo­du pra­cy zo­stał w Ło­dzi. No a ja miesz­kam w War­sza­wie. Pew­nie, że Kon­rad był za­zdro­sny, ta­niec wy­ma­ga bli­skie­go kon­tak­tu z part­ne­rem, a męż­czy­zna, któ­ry wi­dzi, jak in­ny fa­cet do­ty­ka je­go ko­bie­tę, mu­si czuć się nie­zręcz­nie. Ale ufał mi, wie­dział, że to ro­dzaj gry ak­tor­skiej. A z An­drie­jem Mo­sje­cu­kiem po pro­stu się lu­bi­my.

Ale męż­czyzn wpa­trzo­nych w pa­nią jak w ob­raz wi­dzę i wśród pre­zen­te­rów TVN. Są wśród nich in­te­re­su­ją­cy fa­ce­ci, na miej­scu mę­ża jed­nak bym się ba­ła.

(śmiech) Na­praw­dę? My­ślę, że to złu­dze­nie. To, co pa­ni od­bie­ra ja­ko za­chwyt, to tyl­ko nie­win­ne flir­ty na an­te­nie i za­ba­wa, tak­że z wi­dzem. Po­za tym je­stem od­por­na na za­lo­ty, je­dy­ne, cze­go mi brak, to by po­czuć się bez­bron­ną ko­biet­ką. Ta­ką, co gdy zła­pie gu­mę na środ­ku dro­gi, roz­kła­da rę­ce i wo­ła na po­moc swo­je­go męż­czy­znę. A tu nic z te­go, je­go obok nie ma!

Nie ma szan­sy na to, by mąż prze­niósł się do War­sza­wy?

Na ra­zie to nie­moż­li­we, w Ło­dzi sta­cjo­nu­je je­go jed­nost­ka. Ale wi­du­je­my się, gdy tyl­ko to moż­li­we. Ostat­nio spę­dzi­li­śmy ra­zem dwu­ty­go­dnio­wy urlop. Po­za tym, o ile on na­praw­dę nie mu­si drżeć o to, że mnie stra­ci, ja mam ku te­mu po­wo­dy.

Kon­rad dwu­krot­nie był na mi­sji po­ko­jo­wej w Ira­ku, raz w Afga­ni­sta­nie. Prze­ży­łam hor­ror, gdy wy­je­chał po raz pierw­szy. Umie­ra­łam ze stra­chu, mia­łam złe sny, lę­ki. Nie za­po­mnę do koń­ca ży­cia, jak za­dzwo­nił je­go ko­le­ga z py­ta­niem: „I co? Wiesz już coś?”. Nie­świa­do­ma spy­ta­łam, co mam wie­dzieć, i usły­sza­łam, że spadł śmi­gło­wiec. Nie wia­do­mo, kto spadł i co się dzie­je. Do­wlo­kłam się do ja­kiejś ław­ki i za­czę­łam wy­dzwa­niać do te­ścia, ale nie tra­fia­łam w cy­fer­ki. W koń­cu do­dzwo­ni­łam się i teść już wie­dział, że spadł So­kół, a mąż la­ta na Mi 8.

Ni­gdy nie po­wie­dzia­ła pa­ni: „Nie chcę cię stra­cić”?

Nie mo­gę tak po­wie­dzieć. Przed ślu­bem wie­lo­krot­nie py­tał mnie, czy wiem, na co się de­cy­du­ję. Pra­ca to je­go pa­sja. Nie ogra­ni­cza­my się. Rów­nie do­brze on mógł­by po­wie­dzieć: „Nie po­do­ba mi się ten ca­ły »Ta­niec z gwiaz­da­mi«”!

Pa­ni dro­ga do te­le­wi­zji wio­dła przez kon­kur­sy pięk­no­ści? By­ła pa­ni Miss Roz­to­cza, Miss Zie­mi Lu­bel­skiej, Miss Po­lo­nia Su­per Mo­del. Stąd oby­cie ze sce­ną?

Mo­je przy­go­dy z kon­kur­sa­mi pięk­no­ści za­czę­ły się w III kla­sie li­ceum – zo­sta­łam „wy­pchnię­ta” przez szko­łę. Po­tem by­ły ko­lej­ne, ale z cza­sem wy­gra­ne, za­miast cie­szyć, za­czę­ły mi prze­szka­dzać. Trak­to­wa­no mnie jak ład­ną idiot­kę i pa­trząc na nie­któ­re z dziew­czyn w tych kon­kur­sach, nie dzi­wię się, że mis­ski ma­ją ta­ką opi­nię. Mo­de­ling oka­zał się ide­al­ną for­mą za­ro­bie­nia pie­nię­dzy na cze­sne, ro­dzi­ców nie by­ło stać na fi­nan­so­wa­nie mnie. Obo­je wte­dy stra­ci­li pra­cę i na­praw­dę by­ło cięż­ko, mam jesz­cze dwóch młod­szych bra­ci… Po­tem pro­wa­dzi­łam kon­fe­ran­sjer­kę. Na jed­nej z im­prez lu­dzie z lu­bel­skiej TV za­pro­po­no­wa­li mi pra­cę. Moi kum­ple prze­szli wkrót­ce do TVN i wy­dzwa­nia­li: „Do­rot­ka, przy­jeż­dżaj, szu­ka­ją no­wych twa­rzy”. Ja jed­nak naj­pierw chcia­łam skoń­czyć stu­dia. Ro­dzi­ce nie ma­ją wyż­sze­go wy­kształ­ce­nia i kła­dli mi do gło­wy, że na­uka przede wszyst­kim. Ale ko­le­dzy ode­zwa­li się zno­wu. Tak
tra­fi­łam do TVN Me­teo. Nie za­po­mnę, gdy po­ja­wi­łam się tam po raz pierw­szy i pro­si­łam Agniesz­kę Ce­giel­ską, by za­po­zna­ła mnie z ma­pa­mi. Za­py­ta­ła: „Ale ty wiesz, że Chi­ny i Ja­po­nia to nie jest jed­no i to sa­mo?”. Zba­ra­nia­łam, a ona wy­jaś­ni­ła mi, że ubie­ga­ła się o pra­cę pa­nien­ka, któ­ra by­ła o tym świę­cie prze­ko­na­na. Po­dzi­wiam tu­pet nie­któ­rych lu­dzi. Ja je­stem z tych, któ­rzy nie bar­dzo wie­rzą w sie­bie, po­trze­bu­ją ko­goś, kto po­pchnie ich i po­wie: „Spró­buj, dasz ra­dę”.

Pa­ni nie wie­rzy we wła­sne moż­li­wo­ści?

Ta­ka oso­bo­wość. Mo­że wy­nio­słam to z do­mu, bo mój oj­ciec za­wsze mnie kry­ty­ko­wał i zresz­tą ro­bi to do dziś. To jest tzw. kon­struk­tyw­na kry­ty­ka, ale po­tra­fi wy­tknąć naj­mniej­sze po­tknię­cie. Za­wio­dłam go, bo sam, mu­zy­ku­ją­cy, ma­rzył, że zo­sta­nę mu­zy­kiem. Cho­dzi­łam do szko­ły mu­zycz­nej, gra­łam na gi­ta­rze, śpie­wa­łam. Mo­że skoń­czy­ła­bym ją, gdy­by oj­ciec nie wy­wie­rał na mnie pre­sji. Z psy­cho­lo­gii wiem, że mo­ty­wa­cja nie mo­że być ani ogrom­na, ani zbyt ni­ska. Ale zmie­ni­łam się, a „Ta­niec z gwiaz­da­mi” spra­wił, że mo­je po­czu­cie wła­snej war­to­ści zde­cy­do­wa­nie wzro­sło. Ni­gdy wcze­śniej nie czu­łam też tak wiel­kiej ra­do­ści ży­cia!

Ma już pa­ni po­mysł, co robić da­lej?

Na pew­no wciąż bę­dę pra­co­wać w TVN Me­teo. Mo­że po­ja­wi się szan­sa na wła­sny pro­gram? A po­za tym zbie­ram pie­nią­dze na miesz­ka­nie w War­sza­wie, bo na ra­zie wy­naj­mu­ję je do spół­ki z ko­le­żan­ką – wszy­scy się śmie­ją, że miesz­kam w aka­de­mi­ku. Mam na­dzie­ję, że Kon­ra­do­wi uda się w koń­cu prze­nieść do War­sza­wy. Mo­że jed­nak nie bę­dzie­my mu­sie­li z tym cze­kać do je­go wcze­śniej­szej eme­ry­tu­ry. (śmiech) Oboj­gu nam po­trzeb­ne jest po­czu­cie sta­bi­li­za­cji. Mąż jest wy­ma­rzo­nym ma­te­ria­łem na oj­ca – uwiel­bia dzie­ci! Nie znam fa­ce­ta, któ­ry tak jak on po­tra­fi się ni­mi opie­ko­wać. Już za­po­wie­dział, że gdy zo­sta­nie­my ro­dzi­ca­mi, to on weź­mie urlop ta­cie­rzyń­ski i zaj­mie się wy­cho­wa­niem dziec­ka. Trzy­mam go za sło­wo!

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces