Jestem mamą i daję radę!

Jestem mamą i daję radę!

Jestem mamą i daję radę!
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
24.05.2007 15:48, aktualizacja: 30.05.2010 20:44

Czujesz się czasem maszyną do karmienia, zmieniania pieluszek i podawania grzechotek? A może, gdy maluch uwieszony u twoich kolan płacze wniebogłosy, marzysz o tym, by… uciec? Witaj w klubie. W klubie prawdziwych, normalnych mam.

Czujesz się czasem maszyną do karmienia, zmieniania pieluszek i podawania grzechotek? A może, gdy maluch uwieszony u twoich kolan płacze wniebogłosy, marzysz o tym, by… uciec? Witaj w klubie. W klubie prawdziwych, normalnych mam.

Gdy spotkałyśmy się w kawiarni, przekrzykiwałyśmy się nawzajem. Jak licealistki wypuszczone z internatu. Nikt by nie powiedział, że jesteśmy mamami. Chyba że posłuchałby naszej rozmowy. Było o dzieciach, mężach i… poczuciu winy. Każda z nas je odczuwała. Powody były różne, ale tak ostatecznie chodziło o to, że chyba nie zawsze chce nam się być mamami! Brzmi strasznie, prawda? Choć, jakby przyjrzeć się macierzyństwu bliżej…

Mieszanka wybuchowa

Najmniej wyrzutów sumienia miała Basia. Nic dziwnego – jej córeczka ledwo skończyła trzy miesiące. – W szpitalu byłam zachwycona – wspomina. – Całymi godzinami wpatrywałam się w śpiącą córcię. Ale kiedy Basia wróciła z dzieckiem do domu, zaczęła popłakiwać. Kto jak kto, ale ja akurat pamiętam to bardzo dobrze. Właśnie do mnie zadzwoniła zalana łzami. Co prawda w środku naszej rozmowy już się śmiała, ale pod koniec powróciły smutek i niepewność, czy jest dobrą mamą… Żaliła się, że nie może spokojnie wyjść nawet do toalety, bo córka ciągle chce ssać. Że prawie w ogóle nie śpi, nie ma czasu na jedzenie, nie mówiąc już o takich ekstrawagancjach, jak czytanie gazety. Narzekała, że czuje się jak w więzieniu – bez jakichkolwiek praw, za to z mnóstwem obowiązków. Ale najbardziej przerażała ją myśl, że nie ma od tego odwrotu, że przecież kiedy zostaje się mamą, to jest się nią do końca życia! Po prostu dopadł ją klasyczny baby blues. Następnego dnia zadzwonił do mnie lekko przerażony Michał – mąż Basi. Jak to
mężczyzna – czuł się bezradny, bo chciał pomóc, a nie miał pojęcia jak. – Liczy się spokój i cierpliwość – mówiłam mu. – No i Michał był cierpliwy – śmieje się Basia. – Kiedy płakałam, że nie dam rady, a nawet wtedy, gdy stwierdziłam: „z nami koniec”, słuchał, przytakiwał i… podawał córkę do karmienia. Dziś Basia opowiada o tych burzliwych emocjach ze spokojem. – Czuję, że najgorsze za mną. Teraz będzie z górki – śmieje się.

Jestem w depresji

– No nie wiem – wtrąca się Marysia. Właśnie uświadomiłam sobie, że widzę ją pierwszy raz od odwiedzin w szpitalu, po narodzinach jej synka. To niemożliwe – myślę – przecież mały ma już prawie rok! A jednak. Marynia opowiada nam, co się wydarzyło przez ostatnie dwanaście miesięcy. Nie wiedziałam, że było jej tak ciężko. Gdy dzwoniłyśmy do niej z zaproszeniem na kawę, zawsze wymyślała jakiś pretekst, by nie przyjść. A to jej mały zachorował, a to była już umówiona – nie miałyśmy pojęcia, że to wymówki. Jak mogłyśmy nie zauważyć, że coś jest nie tak? Wstyd mi. To przecież nasza przyjaciółka!

Marysia tak jak Basia „zaliczyła” baby blues. Tyle tylko, że nie przeszedł jej po kilku dniach czy tygodniach. Najpierw łudziła się, że to hormony. Potem była przekonana, że to chwilowe obniżenie nastroju, bo nie ma czasu na odpoczynek, mało śpi, synkowi wieczorami dokuczają kolki… „Każda mama musi przez to przejść” – myślała. – Czułam się beznadziejnie – opowiada. – Najpierw dużo płakałam, potem to nawet łez mi zabrakło. Nic mi się nie chciało: ubierać, malować, czesać. Bo i po co – wszystko wydawało mi się pozbawione sensu. Straciłam apetyt, zaczęłam chudnąć. Przez cały czas bałam się o zdrowie synka – potrafiłam wstać w nocy, by sprawdzić, czy mały oddycha. Z drugiej strony, miałam ochotę nie reagować na jego płacz. Byłam przekonana, że on beczy, by zrobić mi na złość, by mnie ukarać. Psychicznie wykańczały mnie też wizyty rodziny. Miałam wrażenie, że oni wszyscy wiedzą, że jestem złą matką. To był koszmar! Marysia długo nie wiedziała, jak sobie pomóc. Pójście do psychologa wydawało jej się przyznaniem do
porażki. A ona przecież zawsze była taka zaradna! W końcu na wizytę w poradni namówiła ją jej mama. – To był początek końca problemów – stwierdza Marysia. – Niepotrzebnie zwlekałam. Jestem pewna, że gdybym poszła do psychologa wcześniej, szybciej poradziłabym sobie z depresją.

Gdzie jest entuzjazm

Wysłuchałam opowieści Basi i Marysi bardzo uważnie. – Aż boję się narzekać na swoje problemy. Przy waszych wydają się takie banalne – stwierdziłam. – Co ty opowiadasz – wtrąciła się Baśka. – W końcu, od czego ma się przyjaciółki? Narzekaj do woli. Zobaczysz, to działa – jak katharsis. Zaczęłam opowiadać. Mam większe, bo sześcioletnie doświadczenie w byciu mamą (i to podwójną), więc było o czym mówić. Skarżyłam się, jak mało zostaje mi czasu dla siebie, jak mi się nie chce wychodzić z młodszą córeczką na spacer, choć niby wiem, że to bardzo ważne dla jej zdrowia. A kiedy już doczłapię do piaskownicy, to siadam i gapię się bezmyślnie na inne mamy, które z pasją budują swoim pociechom babki z piasku. I choć mi wstyd, to nie ruszam do „aktywnego stymulowania rozwoju Natalki” (o którym tyle czytałam), tylko dalej siedzę i się gapię. Opowiedziałam, jak ostatnio zaprowadziłam do przedszkola starszą córeczkę, choć bolał ją brzuszek, a już po godzinie dostałam telefon, żeby odebrać dziecko, bo ma gorączkę i
wymiotuje. Mówiłam, jak się paskudnie wtedy poczułam, jak przez to nakrzyczałam na Bogu ducha winną młodszą córkę i jaką jestem okropną matką, bo czasami chciałabym mieć znów 20 lat i zero problemów na głowie.

Mówiłam długo, nikt mi nie przerywał

W końcu poczułam, że jest mi lżej, że nareszcie udało mi się poskarżyć bez ogródek, bez poczucia, że ktoś mnie zaraz skrytykuje, osądzi… Uspokoiłam się i zamilkłam. – No proszę – pierwsza odezwała się Baśka – a ja przez cały czas myślałam, że tylko mnie nie udaje się być wzorową mamą. Naprawdę mi ulżyło. Wiecie, co to znaczy? Że nie ma ideałów! To fantastyczne! Od razu mi lepiej.

Od dziś inaczej

– Tylko czy taka świadomość może nas pocieszyć? – zapytała retorycznie Marysia. – Ja do końca nie potrafię tego wszystkiego zrozumieć. Przecież jak byłyśmy w ciąży, cieszyłyśmy się na myśl o swoich słodkich dzidziusiach. A teraz? – A teraz dopadła nas rzeczywistość – skwitowałam. – Tylko dlaczego? – zastanowiła się Basia. No i zaczęłyśmy rozważać, co by tu zrobić, by choć trochę zmienić nasze życie. Przede wszystkim obiecałyśmy sobie częstsze spotkania w kawiarni (nawet gdyby miały się ograniczać wyłącznie do narzekania na dzieci). Trudno, czasem w naszych domach na obiad będzie pizza i wydamy parę złotych na opiekunkę. Zresztą w Stanach Zjednoczonych od lat młode mamy jeden dzień w tygodniu przeznaczają na wyjścia z domu i ten system sprawdza się doskonale! Będziemy brać z nich przykład. Doszłyśmy też do wniosku, że potrzebna jest nam rozrywka absolutnie przyziemna i próżna: wizyta u fryzjera, kosmetyczki albo choćby w… cukierni – minimum raz w miesiącu. Musimy także choć czasem zadbać nie tylko o rozwój
dziecka, ale i o swój! Więc od dziś czytamy książki (wstyd się przyznać: w ostatnim roku przeczytałam jedynie dwie, a i tak nie wiem, jakim cudem wpadły mi w ręce). A jak czas pozwoli, chodzimy do kina lub teatru (najlepiej z mężem!).

Złapać szczęście

Te postanowienia bardzo nas rozbawiły. Choć wiedziałyśmy, że nie wszystkich obietnic uda nam się dotrzymać (przez chorobę dziecka, wywiadówkę w przedszkolu, przyjazd rodziny itp.), zrodziła się w nas nadzieja, że wiele z nich można zrealizować. Miałyśmy dobry humor i niepostrzeżenie powróciłyśmy do tematu dzieci. Ale zamiast na nie narzekać, zaczęłyśmy się nimi chwalić. Córeczka Basi, gdy się uśmiecha, ma śliczne dołki w policzkach. Synek Marysi już prawie sam chodzi. Moja młodsza córeczka uwielbia książki i jest taka mądra (a jednak jakimś cudem udaje mi się stymulować jej rozwój). Starsza za rok będzie w zerówce, a już zaczyna pisać pierwsze wyrazy! No a poza tym, że nasze maluchy są rozrabiakami, to najukochańsze smyki pod słońcem. I właściwie jesteśmy prawdziwymi szczęściarami. Żegnałyśmy się pokrzepione, z nowymi siłami i głową pełną pomysłów. Gdy już wychodziłyśmy, Basia zauważyła, że coś wypadło mi z kieszeni. To była mała karteczka, którą dostałam od starszej córeczki. Widniał na niej mozolnie
nagryzmolony napis: „KOHAM MAMĘ”. – Jak dobrze wracać do domu! – pomyślałam.

Łatwiej i trudniej zarazem

Nie tracimy już tyle czasu na obowiązki domowe, za to robimy kariery i chcemy korzystać z życia. Dlatego też: Stajemy przed dylematem: praca czy dziecko. I nawet gdy świadomie podejmujemy decyzję o ciąży, widzimy, jak nasze koleżanki pną się po szczeblach kariery, zarabiają, bawią się… Mamy wtedy poczucie, że gdy zajmujemy się malcem, umyka nam życie. Wszędzie dopada nas wizerunek szczęśliwej matki z uśmiechniętym bobaskiem na rękach. A przecież dzieci czasem płaczą, nie chcą słuchać, mają własne zdanie… Zderzenie rzeczywistości z tym, co oglądamy na billboardach, powoduje dodatkową frustrację. Musimy sobie radzić same. Kiedyś w rodzinie wielopokoleniowej zawsze znalazła się siostra czy babcia, która mogła odciążyć młodą mamę. Chcemy być najcierpliwsze, najbardziej kochające, najlepsze. A przecież nie musimy być supermamami. Tytuł „dobrej mamy” zupełnie wystarczy :-). Beata Chrzanowska, psycholog Na poprawę humoru

Życie składa się z malutkich rzeczy. Naprawdę wystarczy niewiele, by poczuć się lepiej. Co powinnaś robić? Śpij jak najwięcej. Szczególnie na początku swojego macierzyństwa. W śnie regenerujesz siły nie tylko fizyczne, ale także psychiczne. Rozmawiaj. Z przyjaciółką, koleżanką, mężem, mamą. Z kimś, kto cię wysłucha (nawet jeśli ciągle będziesz narzekać) i nie będzie krytykował twoich zachowań. Nie wpadaj w rutynę. Nie chodź ciągle na ten sam plac zabaw, nie rób porządków zawsze w soboty itp. To prosta droga do tego, by poczuć się doskonale funkcjonującym... robotem. Korzystaj z pomocy. Angażuj dziadków, opiekunki, koleżanki. Dzięki temu pozbędziesz się poczucia, że absolutnie wszystko jest na twojej głowie. Będziesz mogła wyjść z domu, przypomnieć sobie, że nadal jesteś kobietą, przyjaciółką... Walcz o czas dla siebie. Zarezerwuj dla siebie bodaj 15–20 minut. Ale ważne, byś miała taką chwilę wytchnienia codziennie. Rób wtedy tylko to, na co masz ochotę. Ruszaj się. Sport jak nic innego szybko podnosi poziom
endorfin – hormonów szczęścia.

Rozgrzeszaj się

Fakt, że zostałaś mamą, nie oznacza, że teraz do końca ży- cia powinnaś być zawsze cierpliwa, wyrozumiała, dobra, uśmiechnięta… I tobie może się zdarzyć gorszy dzień. zmęczenie i wypalenie. To uczucia, których doświadczają chyba wszystkie mamy na całym świecie. Wychowanie małego człowieka, a jednocześnie dalsze dobre wypełnianie innych obowiązków (dotyczących domu, rodziny czy pracy) to przecież nie jest bułka z masłem. rozżalenie. To nie powód do wstydu. Przez lata wmawiano ci, że dzidziuś to słodko śpiący w kołysce aniołek. Nikt cię nie uprzedził, że od czasu do czasu ma także... różki. smutek. Jeśli innym wolno go czuć, to dlaczego nie tobie? Zazdrość. Lepiej, gdyby tego uczucia nie było na świecie. Ale istnieje. Jesteś zazdrosna o to, że synek koleżanki jest grzeczniejszy, a sąsiadka w ogóle nie ma dzieci i może bawić się do białego rana. Ty też tak czasem chciałabyś! I naprawdę nic w tym złego.

Nie bój się psychologa

Kiedy boli cię ząb, idziesz do dentysty. A gdy nie radzisz sobie z emocjami, ze smutkiem... nie robisz nic. Ale problem sam nie zniknie. Psycholog może i chce ci pomóc. Co cię powinno skłonić do wizyty? Baby blues utrzymuje się ponad trzy tygodnie. To znak, że prawdopodobnie zamienia się w depresję. Masz poczucie beznadziejności i niemocy. I choć codziennie obiecujesz sobie, że jutro będzie lepiej, następny dzień nie przynosi poprawy. Ostatnio mocno schudłaś albo masz bardzo mały apetyt. Uważasz, że potrzebujesz wsparcia. Nawet jeśli nie wpadłaś w depresję, rozmowa z doświadczonym specjalistą pomoże ci pozbyć się wątpliwości i odzyskać spokój. Tekst: ALEKSANDRA SOKALSKA