Blisko ludziKariery prymusów

Kariery prymusów

Najzdolniejsi,
najbardziej
pracowici, zawsze
pierwsi. Prymusi.
Już z samej definicji
są wyjątkowi. Czy
również w życiu?

Kariery prymusów
Źródło zdjęć: © Rafał Choiński

03.07.2007 | aktual.: 28.05.2010 12:49

KARIERY PRYMUSÓW

Życie na piątkę

Najzdolniejsi, najbardziej pracowici, zawsze pierwsi. Prymusi. Już z samej definicji są wyjątkowi. Czy również w życiu?

Dawid, Mariusz, Anna, Agnieszka. Dwa lata temu opuścili mury uczelni. Podczas studiów zmagali się z przykrą etykietą kujona. Zamiast iść na studencką imprezę, uczyli się do kolejnych egzaminów. Było warto?
Wysokie średnie i obronione z wyróżnieniem prace magisterskie przełożyły się na błyskotliwe kariery i wysokie zarobki? Czy prymusi mają przed sobą większe perspektywy? Co ich ze sobą łączy?

ZOBACZ RÓWNIEŻ

– Bez dobrych ocen i stypendiów naukowych nie mogłabym zajmować się biologią molekularną – mówi Anna Czarnecka, 25 lat, absolwentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Matematyczno-Przyrodniczych na Uniwersytecie Warszawskim. Teraz przygotowuje doktorat w Studium Medycyny Molekularnej i kończy medycynę.
– Uczyłem się nie tyle dla stopni, co dla szacunku i prestiżu. Cieszyłem się, gdy profesorowie zaczynali mnie dostrzegać pośród innych studentów. Rozmawiali ze mną jak równy z równym – tłumaczy Mariusz Weber, 26 lat, absolwent politologii na Uniwersytecie Gdańskim. Dziś prowadzi własną firmę i szykuje się do studiów doktoranckich.

– Oceny były niezaprzeczalnym dowodem tego, że jestem najlepszy. A to dawało mi pewność siebie – mówi Dawid Pawłowski, 26 lat, absolwent informatyki w Wyższej Szkole Informatyki Stosowanej i Zarządzania w Warszawie. Kończy zarządzanie i myśli o studiach MBA (Master of Business Administration) i podyplomowych z psychologii. Pracuje w KPMG, jednej z największych międzynarodowych firm doradczych.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

– Bycie prymuską opłacało się także z finansowego punktu widzenia. Dostawałam prawie tysiąc złotych stypendium, nie musiałam więc na studiach dorabiać – podkreśla Agnieszka Sumera-Adamowicz, 27 lat, absolwentka finansów i bankowości, a także stosunków międzynarodowych Szkoły Głównej Handlowej oraz prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Obecnie pisze pracę doktorską na SGH i pracuje w jednym z największych banków w Polsce.

Wszyscy oni osiągnęli średnią ocen z całych studiów powyżej 4,7. Po raz pierwszy spotkali się na naszej sesji zdjęciowej. Od razu znaleźli wspólny język. Po kwadransie zachowywali się już jak dobrzy znajomi. Śmiali się z nowej dla nich sytuacji, jaką było pozowanie. Opowiadali, gdzie byli na wakacjach, dokąd się w najbliższym czasie wybierają, jakie mają hobby. Wprawne oko reportera już w tym momencie dostrzegło początki rywalizacji. Gdy fotograf zaczął robić zdjęcia, zaczęli naprawdę konkurować. O to, które z nich jest najlepszym modelem.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Agnieszka pochodzi ze wsi Przegina, niedaleko Krakowa.
– Ludzie z małych miejscowości są bardziej zdeterminowani, by osiągnąć sukces. Gdy widzisz dookoła siebie tak wielu bezrobotnych i tak mało perspektyw, nie zastanawiasz się, czy warto się uczyć. To jedyna droga, jeśli chcesz coś w życiu osiągnąć – tłumaczy. Do nauki mobilizowali ją rodzice. Za dobre stopnie dostawała od nich i dziadków drobne pieniądze. W nagrodę za świadectwo jechała na wakacje. – Albo nauka, albo praca. Nie miałam szansy się lenić.

Gdybym się dużo nie uczyła, miałabym mnóstwo innych obowiązków. To takie dobre, krakowskie wychowanie – mówi. W 50-tysięcznym Olkuszu chodziła do liceum. Nie zawsze była pierwsza. Czasem spadała na trzecie miejsce w szkole.
– Wokół mnie byli naprawdę trudni zawodnicy. Ale ta rywalizacja miała dobry wpływ, bo uczyłam się coraz lepiej – przyznaje. Co piątek grupa z jej klasy jeździła na Uniwersytet Śląski, na wykłady z chemii i fizyki. Agnieszka stwierdziła wtedy, że warto uczyć się na dobrej uczelni, bo daje ona nie tylko solidne wykształcenie, ale także szersze spojrzenie na świat. Postanowiła porwać się z motyką na słońce i zdawać do najlepszej ekonomicznej uczelni w kraju, Szkoły Głównej Handlowej. Udało się za pierwszym razem.

Rywalizacja napędzała także Dawida. W podstawówce w Milanówku pod Warszawą miał świadectwa z czerwonym paskiem. Był uważany za typowego kujona, z którego trochę się śmiano. W liceum pojawili się uczniowie równie dobrzy, jak on. Zawziął się. Wygrał. Dostał stypendium premiera dla najlepszego ucznia w szkole. Po maturze wybrał mechatronikę na Politechnice Warszawskiej. Nie spodobało mu się. Rozczarował go przestarzały system. Po jednym semestrze przeniósł się na studia informatyczne w dobrej, wysoko stawiającej poprzeczkę szkole prywatnej. Po pierwszym roku odpadło 100 osób, zostało 50. A on znowu był jednym z najlepszych. – Gdy dostawałem czwórkę, podchodziłem do egzaminu jeszcze raz. I zdawałem na piątkę – opowiada. Rektor przyznawał mu stypendia, a dziekan zezwolił na indywidualny tok nauczania.

Mariusz też poprawiał oceny. Zwykle wybierał terminy zerowe. – To robiło na wykładowcach dobre wrażenie. Oczywiście pod warunkiem, że było się przygotowanym. W razie wpadki, bez bólu i znaku w indeksie można było taką ocenę podciągnąć – wspomina. Nie opuszczał wykładów z czystego pragmatyzmu. Dzięki temu nie musiał kuć przed sesją jak oszalały. Zapewnia, że nie rył jak kujon, nie robił tylko przerw w nauce między sesjami. Czytał dodatkowe materiały, wyszukiwał specjalistyczne książki, by zabłysnąć przed profesorami na egzaminach ustnych. Jednak politologiem nie został. – W tym zawodzie zarabia się grosze. Studiowałem, bo to mnie interesowało i rozszerzało horyzonty.

Ania zawsze chciała być biologiem, ale dopiero na studiach odkryła, że pragnie zajmować się biologią molekularną. – W tej branży pracuje się jednak w grupie, trzeba mieć do pomocy naukowców innych specjalności: lekarzy, fizyków, farmakologów, statystyków. A ja nie jestem typem przywódcy, nie nawiązuję łatwo kontaktu z ludźmi.
Trochę na przekór, postanowiła po drugim roku spróbować swoich sił w konkursie z zarządzania, zorganizowanym przez amerykańską fundację Goldmana Sachsa. Konkurs był kilkustopniowy. Pierwszy etap odbywał się Warszawie, kolejne w Londynie i w końcu w Nowym Jorku. Brali w nim udział studenci różnych kierunków: psychologowie, socjologowie, fizycy, prawnicy. Wygrała Anna. Nagrodą było 3000 dolarów i praktyka w amerykańskim banku i siedzibie ONZ.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

– Dzięki pobytowi w Nowym Jorku zobaczyłam, że świat nie kończy się na warszawskim laboratorium. To było najcenniejsze doświadczenie w mojej dotychczasowej karierze – mówi. Sama nawiązała kontakt z japońskimi naukowcami. Swoją pracę magisterską o reakcji komórek nowotworowych na podwyższanie temperatury napisała dzięki badaniom wykonanym jako visiting researcher w Japonii.

Na jednym kierunku szło im dobrze, więc zaczynali i drugi. Anna wybrała medycynę, Dawid zarządzanie, Agnieszka w trakcie studiów na dwóch wydziałach SGH zaczęła jeszcze studiować prawo. Po co?

Zorientowali się, że piątki w indeksie to nie wszystko. Dobrą posadę zdobywa się w inny sposób. Pracodawca nie pyta o oceny. Dla niego ważne są stypendia zagraniczne, dodatkowe kierunki, działalność społeczna. Więc na to trzeba znaleźć czas. Agnieszka w trakcie studiów dostała się na wymarzone praktyki do dużego, zagranicznego banku. Była zachwycona możliwościami, jakie pracodawca oferował. Gdy praktyki się skończyły, szef zaproponował jej etat. – Pewnie wiele osób zgodziłoby się bez wahania. Ja uznałam jednak, że na wszystko przyjdzie czas. Gdybym wtedy zaczęła pracować, pewnie nie dokończyłabym drugiego kierunku na SGH i prawa. A ja jestem zadaniowa. Lubię skończyć to, co zaczęłam – mówi. Jednak bank nie odpuszczał. Gdy tylko obroniła pracę, były szef znów złożył jej propozycję. Zadzwonił, gdy właśnie jechała podpisywać umowę w innej firmie. Zawróciła.

– Firmy szukają ludzi zaraz po studiach z co najmniej 5-letnim doświadczeniem. Trudne do pogodzenia. Dlatego już na pierwszym roku zacząłem zdobywać doświadczenie w swojej branży – mówi Dawid, który od początku studiów był zatrudniony w Telekomunikacji Polskiej. Sześciokrotnie awansował, zajmował się coraz większymi projektami z pogranicza informatyki i zarządzania. Cały czas świetnie się uczył. Firma zaproponowała mu więc, że będzie pokrywać 80 procent czesnego na uczelni. Niedawno, po odrzuceniu kilkunastu ofert, zaczął pracować w KPMG, jednej z czterech najbardziej liczących się firm konsultingowych na świecie.
– Podobają mi się jasne zasady, jakie tu panują. Bez trudu wyobrażam sobie moją dalszą karierę – tłumaczy Dawid, który lubi wiedzieć, na czym polega konkurencja. Niezależnie, czy jest to uczelnia, czy praca. W wolnym czasie zajmuje się harcerstwem. Od komendanta szczepu i komendanta obozu doszedł do stopnia harcmistrza. – W pracy wielokrotnie spotykałem ludzi zafascynowanych harcerstwem. To łączy, może nawet pomaga w karierze. Ludzie, którzy wywodzą się z jednego środowiska, bardziej sobie ufają. Jego szef, Amerykanin, dawny skautmistrz, witał się z nim w pracy słowem „czuwaj”. – W harcerstwie można wyrobić sobie tak zwane umiejętności miękkie, na przykład zdolność do negocjacji czy radzenie sobie ze stresem w trudnych sytuacjach – tłumaczy Dawid.

To właśnie wyniósł z harcerstwa Mariusz. Tylko że on te umiejętności wykorzystuje zupełnie inaczej. Od kilku lat prowadzi portal internetowy edustrona.pl, poświęcony wszelkiego rodzaju szkołom.
Tematyka portalu to w pewnym stopniu powrót do szkoły, gdzie był gwiazdą. Teraz też chce być najlepszy. Serwis okazał się strzałem w dziesiątkę. Mariusz przeprowadził się z Gdańska do Warszawy, gdzie, jego zdaniem, jest więcej możliwości. Kupił 40-metrowe mieszkanie na Ochocie.

ZOBACZ RÓWNIEŻ

– Najlepiej działam w pojedynkę – śmieje się. Nie tylko w pracy. Co roku wyjeżdża na samotne wyprawy. W tym roku był już w 17 krajach. Właśnie wrócił z Nepalu. Wkrótce wybiera się do Iranu. – Dzięki tym podróżom ładuję akumulatory. Cały czas się uczę. Interesują mnie przemiany globalne, mieszanie kultur i temu chciałbym poświęcić pracę doktorską.

Co jest dla prymusów kolejnym szczytem do zdobycia? Praca za granicą: w Nowym Jorku, Londynie, Moskwie. – Nie chodzi jednak o pieniądze, ale o rozwój – zastrzega Mariusz, którego większość znajomych ze studiów wyjechała do Anglii i pracuje poniżej kwalifikacji. – Chętnie pojadę do Londynu lub Moskwy. To będzie krok do przodu. I kolejne ciekawe doświadczenie zawodowe – mówi Agnieszka. Miastem, w którym najchętniej zamieszkałby Dawid, jest Amsterdam. Anna żałuje natomiast, że już po maturze nie pojechała na studia do Stanów Zjednoczonych. Wie, że studiując i pracując w Polsce, nie ma szans dogonić kolegów. Swoją karierę wiąże wyłącznie z nauką. Podkreśla, że gdyby nie rodzice, nie stać by jej było na spełnianie marzeń o badaniu komórek. Problem finansowy na jakiś czas załatwia stypendium Fulbrighta, na które wkrótce wyjeżdża.

Dwa lata po studiach prymusi zarabiają cztery, pięć średnich krajowych. Tylko Anna dostaje co miesiąc mniej niż przeciętny Polak. Stypendium dla doktorantów wynosi na razie 1450 złotych.

Prymusi boleśnie odczuwają porażki. – Nie wyszło mi z salsą, tai-chi i grą na gitarze. Okazało się, że jestem za słaby, żeby być najlepszym. Więc dałem spokój – wyznaje Dawid. Największym szokiem podczas studiów był egzamin z matematyki dyskretnej. Dopiero za trzecim razem udało mu się ją zaliczyć i to tylko na trójkę. Mariusz z kolei poległ na historii politycznej Polski. Miał poprawkę, do czego ze wstydem się przyznaje. – Moją piętą achillesową były języki – wyznaje Agnieszka. Na drugim roku musiała dwa razy podchodzić do angielskiego. W kolejnych semestrach uczyła się przez pół roku po dwie godziny dziennie. Dziś płynnie posługuje się angielskim w pracy. Za porażkę uważa też zaliczenie na trójkę prawa administracyjnego. – Ale zawzięłam się. I napisałam z tej dziedziny pracę magisterską.

Zmobilizować się, zawziąć, udowodnić. A jest jeszcze życie rodzinne. Zdaniem prymusa powinno być ono równie przemyślane i dopracowane, jak to akademickie czy zawodowe. Niestety, nad tą sferą życia najtrudniej zapanować. Pilność, upór, determinacja na niewiele się tu zdadzą, a nieustanna chęć bycia lepszym nie sprzyja udanemu związkowi.

Agnieszka, jako jedyna z całej czwórki, wzięła ślub. Męża poznała na studiach. – Choć w wielu dziedzinach jest ode mnie lepszy, oceny nie były i nie są dla niego najważniejsze. Bardzo mnie wspiera, choć nie do końca rozumie, dlaczego we wszystkim chcę być doskonała – mówi szczerze. Czy dzieci prymusów także będą przynosiły do domu świadectwa z czerwonym paskiem? Pewnie nie będą miały wyboru.

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (0)