Kiedyś sam potrzebował pomocy, teraz to on pomaga. Dzięki niemu żyją 2 miliony dzieci
Dla wielu jest bohaterem. Wrodzona skromność każe mu podkreślać, że tak naprawdę niczego nadzwyczajnego nie dokonał i każdy na jego miejscu zrobiłby to samo. Pochodzący z Australii James Harrison uratował do tej pory ok. 2 miliony ludzi.
16.02.2017 | aktual.: 16.02.2017 13:57
Ma 80 lat. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest zwykłym facetem. Ma córkę i gromadkę wnuków. Kolekcjonuje znaczki, często chodzi na spacery wokół swojego domu. Jest jednak pewien szczegół, który wyróżnia go spośród innych ludzi. Jego wyjątkowa krew.
Życie Jamesa zmieniło się, gdy miał 14 lat. W 1951 roku poważnie zachorował i został poddany operacji klatki piersiowej. Podczas zabiegu usunięto mu płuco. Otrzymał 13 litrów krwi, dzięki której przeżył. - Spędziłem w szpitalu trzy miesiące. Założyli mi 100 szwów. Nie wiedziałem, kto mnie uratował. Nie miałem komu podziękować za życie, więc postanowiłem, że w przyszłości też zostanę dawcą - wspominał w jednym z wywiadów.
Słowa dotrzymał. Trzy lata później zgłosił się na krwiodawcę. Oddawał krew co kilka miesięcy przez 11 lat. Któregoś dnia lekarze odkryli, że jego krew nie jest zwyczajna.
2 miliony uratowanych niemowląt
W Australii do lat 70. tysiące dzieci umierały każdego roku, a lekarze nie potrafili wyjaśnić, dlaczego tak się działo. - Było mnóstwo kobiet, którym nie udawało się donosić ciąży. Były dzieci, które rodziły się z uszkodzeniami mózgu - opowiadała w rozmowie z CNN Jemma Falkenmire z Australijskiego Czerwonego Krzyża.
Dopiero po latach odkryto, że problemem jest konflikt serologiczny. Upraszczając, to sytuacja, w której krew matki zaczyna atakować krew dziecka. Dzieje się tak wtedy, gdy w łonie matki z grupą krwi Rh(-), która uczulona jest na antygen D, rozwija się dziecko z grupą krwi Rh(+). Reakcja układu odpornościowego matki powoduje, że zwalczane są erytrocyty dziecka. Niebezpieczeństwo pojawia się w czasie porodu, gdy przestaje działać bariera łożyskowa, która funkcjonuje pomiędzy układem krążenia matki i dziecka. Na szczególne zagrożenie narażone są kolejne ciąże, gdy tzw. choroba hemolityczna noworodka może prowadzić do zahamowania rozwoju dziecka w łonie matki, a potem do poronienia.
Naukowcy stwierdzili, że krew Jamesa ma rzadkie właściwości, które mogą przyczynić się do prawdziwego przełomu. Tak też się stało. Młody mężczyzna został włączony w badania, których ukoronowaniem było stworzenie immunoglobuliny anty-D. Kiedy odkryto, że jego krew to prawdziwy skarb i może pomóc pacjentom na całym świecie, Australijczyk został ubezpieczony na sumę miliona dolarów australijskich i zyskał przydomek „człowieka ze złotym ramieniem”.
- Tylko kilka osób posiada te przeciwciała, a u Jamesa są one bardzo silne. Jego organizm produkuje ich mnóstwo, a kiedy on je ofiarowuje, jego organizm produkuje ich jeszcze więcej - wyjaśnia Falkenmire. - To był wielki medyczny przełom, kiedy to wszystko udało się odkryć.
Krew Jamesa jest na wagę złota. Dzięki niej udało się uratować przeszło 2 miliony noworodków w Australii i nie tylko. Grono żyjących dzięki niemu dzieci powiększa się z roku na rok. Jednym z malców, które uratował, był jego własny wnuk Scott. Kiedy chłopak skończył 16 lat, także został krwiodawcą. Na pierwszy zabieg wybrał się razem z dziadkiem (to była tysięczna wizyta Jamesa w szpitalu).
Zaangażowanie Harrisona w pomoc ludziom nie ograniczyło się tylko do umożliwienia badaczom stworzenia leku, który ratuje małych pacjentów. Mimo wielu lat na karku wciąż pozostaje honorowym dawcą krwi. Jedno się jednak nie zmieniło - nie może patrzeć, gdy w jego żyłę wbijana jest igła. - Nie chcę tego widzieć. Wpatruję się w pielęgniarki albo w sufit. Trzeba sobie jakoś radzić - przyznaje 80-latek.
Za rok będzie musiał jednak przejśćna emeryturę. Przyznaje, że teraz czas na innych. - Niektórzy mówią, że jestem bohaterem. Ale jaki tam ze mnie bohater... Siadam wygodnie w fotelu, oddaję krew. Ktoś poda mi filiżankę kawy, coś do pochrupania. I jakoś to idzie. Żadnych problemów, żadnych trudności - opowiada James.
Bezinteresowna pomoc
Nie trzeba szukać daleko, by znaleźć podobnych bohaterów. Starszy chorąży sztabowy Jacek Schmidt ze Szczecina to europejski rekordzista w oddawaniu krwi. Uratował już ponad 70 osób. Pierwszy raz oddał krew zimą 1988 roku. Od tego czasu robi to systematycznie.
- Zachęcił mnie do tego mój ojciec, który jest dla mnie autorytetem i wzorem do naśladowania. Opowiedział mi kiedyś, że mając niespełna rok życia, trafiłem do szpitala w bardzo poważnym stanie. Do zdrowia wróciłem dzięki przetoczeniu krwi, którą od niego pobrano. Gdy dotarło do mnie, ile zawdzięczam ojcu, postanowiłem czynić podobnie. I chcę w ten sposób pomagać aż do ukończenia 65. roku życia, jeśli zdrowie mi na to pozwoli - mówił Jacek Schmidt w rozmowie z WP abcZdrowie.
W sumie od żandarma przetoczono 155 litrów krwi i jej składników: osocza, płytek krwi, białych i czerwonych krwinek. To imponująca ilość, którą można by napełnić wannę. W 2005 roku za swoje zasługi otrzymał najwyższe odznaczenie w dziedzinie honorowego krwiodawstwa - „Kryształowe Serce”.
Każdego dnia pacjenci potrzebują ponad tysiąc litrów krwi (na jedną operację zużywa się od 2 litrów do nawet 15 litrów). Pojedynczy dawca może oddać jej za każdym razem nie więcej niż 450 mililitrów. Na pokrycie tego zapotrzebowania banki krwi musiałyby otrzymywać materiał pobrany od 2 tys. honorowych dawców.
Zobacz także