Marianna Schreiber o szkoleniu wojskowym: Nikt nie trzymał mnie tam na siłę
- Jedni twierdzili, że wytrzymam w wojsku tylko kilka dni, ponieważ nie przywykłam do takiej dyscypliny. Inni mówili, że idę do koszar na chwilę, żeby się pokazać, a potem zrezygnuję i o wszystkim zapomnę. Nie oszukujmy się, to jest dobrowolna służba i nikt nie trzymał mnie tam na siłę - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marianna Schreiber.
21.03.2023 | aktual.: 21.03.2023 10:49
Największy rozgłos przyniósł Mariannie Schreiber udział w programie "Top Model". Przed kamerami przyznała, że jest żoną ministra PiS, otwarcie krytykując politykę rządu. Później coraz bardziej stawała się przychylna Zjednoczonej Prawicy. Promowała m.in. Narodowy Marsz dla Życia i Rodziny, choć wcześniej opowiadała się za powszechnym dostępem do aborcji. Tłumaczyła, że "popiera życie w każdej postaci".
Poglądy polityczne Schreiber często się jednak zmieniają. W kwietniu 2022 roku założyła własną partię polityczną "Mam dość 2023". Podkreślała wówczas, że tworzy ugrupowanie liberalne.
20 lutego żona Łukasza Schreibera znów zaskoczyła. Rozpoczęła miesięczne szkolenie wojskowe w jednej z warszawskich jednostek. Za zgodą przełożonych relacjonowała w mediach społecznościowych pobyt w wojsku, który właśnie dobiegł końca. Do czasu przysięgi nie mogła rozmawiać z mediami o szczegółach dotyczących życia w koszarach.
Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski: Po co poszła pani do wojska?
Marianna Schreiber: Nie ukrywam, że zmotywowały mnie do tego informacje o obowiązkowych ćwiczeniach i dobrowolnym poborze mężczyzn do wojska, o których była mowa jesienią 2022 roku. W Polsce wybuchła zagorzała dyskusja o celowości tych działań. Wielu stwierdziło, że nie oddałoby życia za ojczyznę, czy innych rodaków. Zaangażowali się w te rozmowy na wyrost, doszukując się możliwości "ucieczki" przed wojskiem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To coś złego?
Każdy ma prawo do samostanowienia o własnym życiu, a w szczególności o tym, czy oddałby je za obronę ojczyzny. Ale gdy przeczytałam te internetowe wpisy, zrozumiałam, że bez zastanowienia poszłabym do wojska w obliczu zagrożenia, choć jestem kobietą. Chciałabym wiedzieć, jak chronić rodzinę i o nią walczyć, gdyby groziło jej niebezpieczeństwo.
Internauci szybko zareagowali na to wyznanie. Zachęcali mnie do podjęcia wyzwania. Przyznam szczerze, że sama chciałam się sprawdzić, zobaczyć, czy dam radę i przetrwam w koszarach. Podjęłam się więc dobrowolnej, miesięcznej służby wojskowej, która stanowi fundament do zostania żołnierzem zawodowym.
Zobacz także
Liczyła pani na rozgłos?
Różnie mówiło się o moim udziale w szkoleniu wojskowym. Jedni twierdzili, że wytrzymam w wojsku tylko kilka dni, ponieważ nie przywykłam do takiej dyscypliny. Inni mówili, że idę do koszar na chwilę, żeby się pokazać, a potem zrezygnuję i o wszystkim zapomnę. Nie oszukujmy się, to jest dobrowolna służba i nikt nie trzymał mnie tam na siłę. Chciałam tam być. Mogłam odpuścić, ale tego nie zrobiłam. Teraz jestem z siebie dumna.
Nie uważa pani, że relacjonowanie wojskowego szkolenia było przesadą?
Wiem doskonale, jaką drogę przeszłam, żeby być w tym miejscu, w którym teraz jestem. Nie przyszłoby mi do głowy oceniać cudzych uczuć, wrażliwości czy podjętych decyzji. Każdy z nas wyciąga z życiowych doświadczeń inne wnioski. Uważam, że trzeba to uszanować.
Bardzo pilnowałam tego, co mogę pokazać, a co nie powinno się znaleźć w sieci. Nie publikowałam zdjęć budynku, wyposażenia czy innych szczegółów ważnych dla bezpieczeństwa narodowego. "Relacjonowanie" pobytu w wojsku to jedno, ale ukończenie szkolenia to drugie. Na początku sama nie wierzyłam, że mi się to uda.
Trudno było wytrwać do końca?
Pierwszy tydzień nie należał do łatwych. Bywało intensywnie. Potem wojsko zaczęło mi się podobać. Miałam ogromne wsparcie w kolegach i koleżankach z plutonu, oczywiście ze wzajemnością. Z każdym dniem przekraczałam kolejne granice. Zanim trafiłam do wojska, wydawało mi się, że wiele mogę znieść. Teraz dopiero mogę śmiało powiedzieć, że mam tę siłę.
Nie tak wyobrażała sobie pani życie w koszarach?
Wiedziałam, że nie może być łatwo. To było dla mnie zrozumiałe. W końcu wojsko to nie przedszkole. Szkolenie miało na celu nauczyć osoby o różnych charakterach współpracy w momencie zagrożenia. W tych najtrudniejszych chwilach nie możemy się poddać. Musimy być przygotowani na wszystkie trudności. Gdyby było zbyt łatwo, nie moglibyśmy się nazywać żołnierzami - odpornymi fizycznie i psychicznie jednostkami. Jestem za to wdzięczna dowódcom i moim towarzyszom.
I jest pani teraz taką jednostką?
Jak najbardziej. Osiągnęłam bardzo dobre wyniki na szkoleniu. Dostałam też świetną rekomendację od dowódców. Po przysiędze powiedzieli mi, że weszłam do koszar jako zupełnie inna osoba, a teraz jestem "swoja dziewczyna". Wojsko nauczyło mnie pokory. Wcześniej mi jej brakowało. Wiedziałam, że mogę sobie na wiele pozwolić, ale nie byłam zdyscyplinowana. Szkolenie wojskowe pozwoliło mi się rozwinąć.
Potrafi pani wskazać, kiedy doszło do tej zmiany?
Na przełomie pierwszego i drugiego tygodnia pobytu w wojsku. Wcześniej uczyłam się, jak funkcjonować w nowym otoczeniu. Z perspektywy czasu wiem, że to, co pisałam na początku w mediach społecznościowych, było na wyrost. Za szybko podzieliłam się pierwszymi odczuciami związanymi z pobytem w koszarach. To wynik zderzenia się z wojskową rzeczywistością. Gdy pierwsze zaskoczenie ustało, zrozumiałam, że to piękne doświadczenie, którą mogłabym kontynuować. Poczułam, że mogłabym bez zastanowienia poświęcić życie dla bezpieczeństwa Polaków.
Nawet tych, którzy panią krytykują?
Żołnierz nie wybiera osób, za które oddaje życie. Mówiąc o obronie polskiego narodu, mam na myśli każdego Polaka, także tego, który pisze o mnie negatywnie w sieci. Nie przejmuję się tymi opiniami. Mam teraz zupełnie inną perspektywę. Wiem, że każdy, kto przeszedłby takie szkolenie wojskowe, inaczej patrzyłby na życie.
Poza tym sporo osób w sieci bardzo mnie wspierało. Dostałam kilkaset wiadomości od internautów z całej Polski, którzy zapisali się właśnie na dobrowolną służbę wojskową. Niektórzy piszą, że wciąż rozważają taką decyzję. Dla mnie to coś pięknego.
Miała pani momenty zwątpienia?
Nawet przez chwilę nie zwątpiłam w to, że chcę ukończyć szkolenie wojskowe. Miałam jedną chwilę słabości. Wynikała z tego, że byłam przyzwyczajona do innego życia. Zresztą tak jak wiele innych osób. Potrzebowałam czasu, żeby nauczyć się funkcjonować w wojskowej rzeczywistości i to najlepiej, jak tylko potrafię. Nie chciałam zawieść rodziny, dowódców i tysięcy osób, które obserwowały moją aktywność w wojsku. Przede wszystkim nie chciałam zawieść siebie. Jestem teraz innym, lepszym człowiekiem.
A jak na pani obecność w wojsku zareagowali inni rekruci i przełożeni?
Większość z nich wiedziała, czym zajmowałam się do tej pory. W koszarach byłam "zwykłą, szarą Kowalską", co bardzo mnie cieszyło. Wszyscy byliśmy sobie równi. Nawiązałam wspaniałe i szczere relacje. Mówi się, że w wojsku poznaje się najbardziej oddanych przyjaciół. Nie ma w tych słowach ani grama przesady. Kiedy przechodzi się ramię w ramię przez najgorsze momenty, trudno nie docenić takiej relacji. Dla przełożonych moja rozpoznawalność także nic nie znaczyła. I dobrze, bo nie wyobrażam sobie, żeby mogło było inaczej.
Napisała pani na Twitterze, że jest "jedną z tych osób, które kiepsko znoszą rozkazy".
Musiałam się do nich przyzwyczaić. Wcześniej nie miałam z tym do czynienia. W wojsku na wiele czynności jest określony czas. Jest porządek dnia. Zrezygnowałam z rzeczy, do których zdążyłam się przyzwyczaić. Mam tu na myśli także wygląd zewnętrzny. Z czasem się zdyscyplinowałam. Zrozumiałam, gdzie jest moje miejsce i jak ma wyglądać relacja z dowódcą. Rozkaz to rozkaz - trzeba się podporządkować. Po dwóch dniach w cywilu już tęsknię za wojskiem.
Po przysiędze przyznała pani, że o przyszłości w wojsku zadecyduje wraz z mężem. Udało się już coś ustalić?
Kilkugodzinna dyskusja z pewnością nie wystarczy. To poważna decyzja. Trudno mi jednak żyć bez Wojska Polskiego. Zanim trafiłam na służbę, nie wiedziałam, że mogę rozważać taki scenariusz zawodowej drogi. Im dłużej przebywałam w koszarach, tym rzadziej wyobrażałam sobie całkowity powrót do cywilnej "normalności".
Jakie opcje pani rozważa?
Rozważam przyszłość związaną z Wojskiem Polskim.
Skąd ta pewność co do kontynuowania służby wojskowej po zaledwie miesiącu spędzonym w koszarach?
Sama jestem tym zaskoczona. W wojsku odnalazłam potwierdzenie wartości, które wyznawałam już wcześniej w życiu. Mogę śmiało powiedzieć, że wpadłam w ten wojskowy rytm. W Wojsku Polskim naprawdę można się zakochać. Mam na myśli nie tylko samą atmosferę współpracy, ale też możliwości, które oferuje. Miłość do własnego kraju to ogromna wartość. Można tylko o niej mówić lub potwierdzić w praktyce. Czyny od zawsze są mi bliższe.
Mogę też liczyć na duże wsparcie w rodzinie. Po powrocie do domu zorganizowali dla mnie chwytające za serce powitanie. Towarzyszyli mi na przysiędze i mocno kibicowali. Jak tylko córka dojrzała mnie w tłumie, od razu zamachała na powitanie. Niezwykle mnie to wzruszyło.
Tęsknota za rodziną utrudniała wdrożenie się w wojskową rzeczywistość?
Wiedziałam, że córka jest pod bardzo dobrą opieką. Rozstałam się z bliskimi po raz pierwszy na tak długi czas. W trakcie szkolenia wymienialiśmy się wiadomościami, ale nie zawsze w czasie rzeczywistym. Telefonu używałam głównie późno w nocy, po ukończonych czynnościach w plutonie, kiedy moja córka już spała. Teraz w końcu możemy nadrobić zaległości. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że mamy siebie. Rodzina i miłość do Polski to dla mnie najważniejsze wartości.
Rozmawiała Sara Przepióra, dziennikarka Wirtualnej Polski.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.