Michalina Olszańska: "Szkoły aktorskie to bańka idei"
– Sama znałam ten świat od dzieciństwa, bo w nim funkcjonowali moi rodzice. Wiedziałam, że nie jest niewinny, choć jednocześnie cudowny. Kontrowersyjny, potrafiący wciągnąć, połknąć człowieka - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michalina Olszańska, aktorka, autorka "Akt*rki".
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Napisała pani powieść o środowisku, które zna od podszewki. Ile prawdy znajdziemy w tej historii?
Michalina Olszańska, aktorka, autorka "Akt*rki": Rzeczywiście wydarzenia, które opisuję, nie są aż tak dalekie od prawdy, mimo że niekiedy przerysowane, komediowe, a wręcz z czarnym humorem. Takie rzeczy dzieją się na planie filmowym. To jest bardzo intensywne miejsce, intensywni ludzie.
Ile jest Michaliny Olszańskiej w Rebece Kier?
Wydaje mi się, że w każdej postaci, którą kreuję, jest jakiś kawałek mnie. Nie jestem pewna, czy w ogóle da się inaczej. Na pewno Rebeka ma moje poczucie humoru, cynizm. Natomiast jej życie ułożyło się inaczej, choć w sposób, w jaki moje mogło się potoczyć. Lubię sobie czasem myśleć o Rebece, jako o "duchu świąt przyszłych". Był taki moment, że gdybym nie zboczyła z jednej ścieżki, nie wybrała innych wartości, to wiodłybyśmy z Rebeką bardzo podobne życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
#dziejesiewkulturze: Michalina Olszańska zagra polską gwiazdę wszech czasów
W "Akt*rce" zostały opisane bardzo trudne przeżycia bohaterki. Jednym z nich było molestowanie, jakiego Rebeka doświadczyła na planie filmowym. Dlaczego postanowiła pani poruszyć w powieści i ten temat?
Myślę, że podejrzane byłoby, gdybym przemilczała ten aspekt. Nie ukrywajmy, ale on był i wciąż jest bardzo obecny. Kiedy zaczynałam przygodę z aktorstwem, jeszcze ładnych parę lat przed "me too", w branży panowało przyzwolenie i akceptacja takich zachowań, choć w innych zawodach były już one piętnowane. U nas rzeczywiście ta granica pomiędzy filtrem a praktycznym molestowaniembyła bardzo płynna. I dobrze, że w końcu świat się za to wziął.
Kobiety odważyły się zabrać głos.
Ale nie tylko one. Sama byłam świadkiem, jak aktorka molestowała młodszego kolegę z planu. Widziałam to na własne oczy. Nie w Polsce, od razu to zaznaczę. To, co opisałam w książce, jest bardzo jednoznaczną sytuacją - mamy tu do czynienia z naruszeniem cielesności. Natomiast molestowanie w białych rękawiczkach, bardziej werbalne, czasem nadal ma miejsce. Jeżeli ktoś się szybko nie zorientuje, że doznaje tego rodzaju przemocy i nie postawi granicy.
A pani zdarzyła się taka sytuacja? Postawienia wyraźnej granicy?
Od zawsze jestem bardzo asertywna. Wychowano mnie w taki sposób, że bardzo szybko i brutalnie mówiłam, jeżeli nie godziłam się na tego typu podchody. Ale byłam świadkiem, gdy osoby wrażliwe, mniej świadome, nie wiedziały do końca, co się dzieje. I zdarzały się sytuacje, w których padało: "Ale przecież ja sobie żartowałem, przecież nic nie robię, co ty sobie myślisz?".
Rebeka podczas wizyty u terapeuty, mówi: "W filmie wydarzenia są fikcyjne, ale emocje prawdziwe, a w realnym życiu jest dokładnie na odwrót". Aktorstwo to zawód mocno obciążający psychicznie. Jak sobie radzić, gdy te dwa światy, filmowy i rzeczywisty, zaczynają się ze sobą mieszać?
Wydaje mi się, że zawsze dochodzi do "przeciekania". Jesteśmy tak skonstruowani, że wydarzenia, które się nam przytrafiają, wpływają na nas.
Bardzo ważna w aktorstwie jest świadomość, że możemy przynieść z pracy do domu emocje, nie walczyć z nimi na siłę. Nie bać się tego, że po scenie płaczu, którą grałyśmy cały dzień, będziemy zmęczone i jedyne, co będziemy w stanie zrobić, to zamknąć się w swoim świecie, bez poczucia, że "powinnam rolę zostawić w garderobie".
Jak wychodzenie z roli wygląda w pani przypadku?
Mam dużo takich "kotwic". Ogromną są dzieci, które są takim papierkiem lakmusowym, pokazującym, gdzie jest świat zawodowy, a gdzie jestem ja, mama, osoba prywatna. One też troszeczkę, siłą rzeczy, ograniczają czas na odpoczynek. Po przyjściu do domu nie można się skupić wyłącznie na sobie, tylko siada się do planszówki, bierze za pampersy. Ale to jest na swój sposób dobre z tego względu, że trzeba nauczyć się przeskakiwać z jednego świata do drugiego. Zawsze staram się skupić na tym, co jest Michaliny, i to mnie ściąga na ziemię ze świata filmowego.
Czy miała pani kiedyś poczucie, że jednak poświęcenie dla roli było za duże?
Dopóki my, jako aktorzy, artyści, profesjonaliści, jesteśmy świadomi, co poświęcamy, i robimy to z własnej woli, wszystko jest w porządku. A możemy poświęcić naprawdę dużo: przytyć 60 kilo, zamknąć się na pół roku w lesie. Problem pojawia się, kiedy to reżyser albo ktokolwiek inny, próbuje nas zmusić, zmanipulować do zrobienia czegoś, czego nie chcemy. A my, nieświadomi, gdzie są nasze granice, idziemy na oślep i kończymy w bardzo niedobrym miejscu.
U mnie takie granice zostały przekroczone na planie w Rosji. Zachorowałam, ale nie mogłam zejść z planu, grałam główną rolę w wysokobudżetowej produkcji. Żebym była w lepszej formie, zamiast kilku dni odpoczynku, zaczęto mi podawać końskie dawki środka na przeziębienie, co robiono oczywiście z bezmyślności, a nie celowo. Od leku wysiadła mi wątroba. Przymusowa rekonwalescencja trwała dwa miesiące, miałam mechaniczną żółtaczkę. To mi dało takie trzeźwe spojrzenie na to, że są gdzieś granice i nie możemy dać się zwariować.
Wrócę jeszcze do tematu emocji. Rebeka stwierdza w pewnym momencie, że "aktorstwo to emocjonalna prostytucja". Rzeczywiście tak pani myśli?
Fascynuje mnie jedna kwestia. Od momentu premiery "Akt*rki" pojawiło się już kilka głosów. Bardzo mocno jest kładziony nacisk na to, jaki ten świat aktorów jest straszny, jak go skrytykowałam. Natomiast sama podchodzę do tego nieco inaczej.
Rzeczywiście opisuję rzeczy straszne, ale też na swój sposób piękne. Określenie "emocjonalna prostytucja" jest pejoratywne, choć też w jakimś sensie drapieżne. To cena, którą płacimy, co jest w porządku, dopóki robimy to świadomie.
Chciałam tą książką uświadomić młodych aktorów, w jaki świat wchodzą. Szkoły aktorskie to bańka idei. Wszyscy tam żyją zupełnie oderwani od rzeczywistości. Panuje przekonanie, że teatr to największa świątynia. Sama znałam ten świat od dzieciństwa, bo w nim funkcjonowali moi rodzice. Wiedziałam, że nie jest niewinny, choć jednocześnie cudowny. Kontrowersyjny, potrafiący wciągnąć, połknąć człowieka. Ale prawda jest taka, że takim go kocham. Opowiadam o nim brutalnie, bo taki jest, ale też z miłością.
Rebeka z aktorstwem ma taki "love and hate relationship". Mówi, że wraz z innymi aktorami, osobami zza kulis tworzą dziwną rodzinę. Jednocześnie widać, jak jest samotna. Czy to cena sławy? Samotność jest wpisana w życie aktora?
To jest pewnie problem nie tylko aktorstwa, lecz także w ogóle poświęcaniu się pasji. W momencie, kiedy ona staje się małżonkiem, to, niestety, wypiera wszystkie inne relacje. Z aktorstwem, zwłaszcza filmowym, jest jeszcze jeden problem - często wyjeżdżamy, nie ma nas w domu, nie tylko aktorów, lecz także całej ekipy. Nie oszukujmy się też, że ja nie pracuję tyle, ile bym pracowała, nie posiadając dzieci. Wreszcie rozliczmy się z tym mitem, bo nie ma w nim nic złego.
O jakim micie mówimy?
Powiedzmy sobie szczerze. W pewnym momencie przechylamy się na jedną ze stron, bo nie możemy się rozdwoić. Kiedy siedzimy w domu, zaniedbujemy karierę. Kiedy idziemy do pracy, nie ma nas sporo w domu z dziećmi. Uważam, że te światy są do pogodzenia, ale wyłącznie wtedy, kiedy damy sobie przyzwolenie na to, by w żadnym z nich nie funkcjonować idealnie na 100 procent. Bo jeżeli pragniemy perfekcji, niestety często musimy wybrać.
Rebeka wybrała pasję, postawiła wszystko na jedną kartę. A ja zawsze chciałam mieć rodzinę, ale też kocham mój zawód, dlatego staram się jakoś te miłości łączyć. Czasem wychodzi lepiej, czasem gorzej. Najważniejszy jednak według mnie jest świadomy wybór. I generalnie praca nad samopoznaniem.
Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski