Napisała książkę o polskich starowierach. "Od dawna są i czują się Polakami"

- Jak ktoś mnie pyta, jakie starowierzy mają relacje z Polakami, to go poprawiam, że taką jak z innymi sąsiadami - mówi Katarzyna Roman-Rawska, literaturoznawczyni, socjolożka i autorka książki "Zaśnięcie Anisy. Opowieść o polskich starowierach". Od strony mamy jest potomkinią polskich staroobrzędowców. To wyznanie powstałe po rozłamie w Rosyjskim Kościele Prawosławnym w XVII w.

Wieś Wodzilki zamieszkana przez staroobrzedowców
Wieś Wodzilki zamieszkana przez staroobrzedowców
Źródło zdjęć: © East News | Kosc/REPORTER
Sara Przepióra

Sara Przepióra, Wirtualna Polska: Starowierzy w Polsce mają długą historię. Przewrotnie zacznę jednak od tej najnowszej. Czy wciąż łączy się ich z Rosją?

Katarzyna Roman-Rawska: Rzadko komu to przychodzi do głowy. Niedawno próbował to brzydko zrobić polski tabloid, ale nikt mu nie uwierzył, bo to już tylko marne punktowe próby szukania sensacji tam, gdzie jej nie ma. Starowierzy od dawna są i czują się Polakami. Są kosmopolitami, są zupełnie naturalnie zintegrowani z otoczeniem.

Jak ktoś mnie pyta, jakie mają relacje z Polakami, to go poprawiam, że taką jak z innymi sąsiadami. A te relacje sąsiedzkie są od dobrych 50 lat przeważnie spokojne, życzliwe. Lokalni politycy z Suwalszczyzny i Mazur dbają, aby byli traktowani na równi z innymi. To dawniej można mówić o dyskryminacji systemowej, która też powodowała napięcia, antagonizowała ludność, podsycała stereotypy wobec wielu mniejszości.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jakie stereotypy ma pani na myśli?

Mogę opowiedzieć o nich z prywatnej perspektywy, ponieważ książka "Zaśnięcie Anisy" jest przede wszystkim osobistą opowieścią o moich bliskich. Moja mama spotykała się w przeszłości z przejawami systemowej dyskryminacji. Mogła np. usłyszeć w szkole od nauczyciela, że jest kacapką, ruską, ale nie słyszała tego nigdy od koleżanek. A akurat moja mama Polskę uwielbia i jak ktoś tak zwyczajowo sobie przy niej ponarzeka, że to czy tamto mogłoby być inaczej, lepiej, to ona wskazuje na dobre strony. Jest w niej dużo przywiązania do polskiej przyrody i kultury. Więc ją te stygmaty bolały.

Jakich innych, trudnych momentów politycznych doświadczali starowierzy?

Najtrudniejsze była wojna i czasy okołowojenne, jak dla wielu ludzi w tym regionie czy w ogóle w Polsce. Przesiedlenia, roboty przymusowe, repatriacje, trudne powroty na zgliszcza. Potem czas PRL-u był dla nich bardzo niejednoznacznym okresem. Ówczesna władza, szczególnie na początku, ich bacznie obserwowała, bardzo wyczekiwała wszelkich przejawów asymilacji, stosowała wobec nich przemoc symboliczną.

Prywatny przykład takiej dyskryminacji znalazłam w rodzinnych pismach. Mój pradziadek Iwan, znany w Gabowych Grądach jako Mały Wańka, był w dokumentacji zapisywany jako Jan. Niektórzy starowierzy chętnie przyjmowali polskie imiona, tak było prościej. Problem pojawia się teraz, gdy próbujemy uporządkować sprawy majątkowe. W dokumentach jest raz Jan, raz Iwan. Trzeba w sądzie udowodnić, że to jedna osoba i że to my jesteśmy jego potomkami. To, że sąd wymaga takich kroków, to dobrze, bo mogłoby się okazać, że jacyś nieistniejący spadkobiercy roszczą sobie prawo do ziemi po nim, ale to, że Iwan został tak rozdwojony, pozostaje niejednoznaczne w mojej ocenie. Bo czy Iwan nie mógł wtedy być obywatelem Polski jako Iwan, czy musiał być koniecznie Janem?

Z drugiej strony PRL był w osobistych biografiach moich bliskich czasem awansu społecznego, z którego chętnie i umiejętnie korzystali. Na przykład moja mama wyjechała z Gabowych Grądów do Warszawy, dystansując się od starowierskiej tożsamości, ale nie wszyscy się dystansowali.

Młoda babcia Anisa z siostrą, Grabowe Grądy
Młoda babcia Anisa z siostrą, Grabowe Grądy© Archiwum prywatne

Dlaczego podjęła taką decyzję?

Z jednej strony to były powody życiowe, pragmatyczne. Zakochała się, chciała się dalej uczyć. Z drugiej chciała uwolnić się właśnie z tej sztywno pojmowanej klatki tożsamości, że jeśli starowierka, to musi być skromna, rozmodlona, dookreślona. Tożsamość potrafi uwierać, szczególnie jeśli się ją redukuje do etniczności i wyznania. Na to, jacy i kim jesteśmy, składa się dużo więcej spraw, doświadczeń.

Kiedyś jeszcze świat od nich momentami oczekiwał, że się zamkną w skansenie albo się tak zupełnie rozpłyną, ona to pamięta. Te oczekiwania. A ona potrzebowała wolności, emancypacji ekonomicznej. Miałam trochę żalu do niej, że odcina się od korzeni i że o wszystkim, o historii i o religii staroobrzędowców muszę sama czytać w książkach. A ona po prostu czuła się w tym rozdwojeniu źle. Zresztą to teraz jest czas powrotu do korzeni i dzięki mamie zrozumiałam, że nie każdy ma obowiązek te wyschnięte czasem źródła rekonstruować. To ja tego potrzebowałam, nie ona.

Staroobrzędowcy to wspólnota, która wyodrębniła się w Rosyjskim Kościele Prawosławnym na skutek rozłamu. Nie uznali oni reformy liturgicznej patriarchy Nikona z lat 1652-1656, pozostając przy dawnych tradycjach liturgicznych. Można by założyć, że są skostniałą, zawieszoną w przeszłości wspólnotą. Pani jednak określa tożsamość starowierów w książce terminem "tożsamości wędrującej i nieprzynależnej". Co to znaczy?

Nie lubię zamykać starowierskiej tożsamości w sztywnych ramach. Kiedy ktoś pyta mnie, kim są polscy starowierzy obecnie, odpowiadam, że to są ludzie, którzy modlą się w molennie. Reszta jest jak u innych, to dobrowolna przynależność. Staroobrzędowcy od zawsze dużo się przemieszczali, migrowali. A niektórzy nawet przyjmowali bycie w drodze jako podstawę swojej egzystencji, drogę do zbawienia. Olga Tokarczuk w Biegunach nawiązuję do takich wspólnot starowierskich. Na to, jacy byli w danym momencie, wpływał rytm lokalności – obyczaje, języki, po prostu kulturowe otoczenie.

Sami też między sobą dużo dyskutowali na tematy obrzędu, interpretacji swojej wiary. W staroprawosławiu, podobnie jak w prawosławiu zreformowanym, Kościół jest pojmowany jako wspólnota soborowa, sama doktryna dopuszcza te drobne różnice liturgiczne. Oczywiście starowierzy trzymali się i nadal trzymają swoich zasad, ale nie odcinają się od świata, który ich otacza. Zawsze pielęgnowali swoją autonomię, ale też byli życiowi, więc trwanie, tak samo jak zmienność są dla nich charakterystyczne.

Molenna
Molenna© Archiwum prywatne

Jaką rolę w życiu starowierów odgrywa religia?

Od zarania ruchu starowierskiego religia była dla jego członków najważniejsza. Rytm dnia podporządkowany był wspólnie odprawianym modłom. Dlatego XVII-wieczna reforma jawiła im się jako uderzenie w ich życie, była potencjalnie czymś groźnym. Są to jednak opowieści o tym, co było dawniej. Współcześnie religijność starowierów przeszła już do sfery prywatnej, co zresztą zaobserwować można także w przypadku innych wyznań. To, co im dziś z tego pozostało, to głęboka duchowość. To nie znaczy oczywiście, że staroobrzędowcy nie mają zasad. Nastawnicy, czyli przewodnicy duchowi wybierani w poszczególnych gminach są oczytani w księgach, analizują je, interpretują. Mówiąc to, mam w głowie obraz mojego pradziadka, który godzinami czytał tajemnicze dla mnie księgi. On znał się na Księdze Pisma, a jego żona, Warwara, z kolei była bardzo zanurzona w Księdze Przyrody.

Religia ma dla starowierów duże znaczenie
Religia ma dla starowierów duże znaczenie© Archiwum prywatne

Mężczyźni ze wspólnoty starowierów są w pani książce postaciami drugoplanowymi. Na pierwszym miejscu są kobiety. Dlaczego to im oddała pani głos?

Dla mnie są bohaterkami. Może nie wpisują się w lubiany powszechnie heroizm, nie walczyły w ważnych bitwach, moja babcia nie miała żadnych orderów. Jednak uprawiały heroizm codzienności, wychowywały, uczyły, leczyły. A bywały i takie przypadki, że brały na siebie posługę nastawniczek. Opisuję taki jeden przypadek wspólnoty staroobrzędowców z Kazachstanu, gdzie nie było komu chrzcić, więc pewnego dnia jedna z kobiet wzięła tę rolę na siebie.

Taki codzienny heroizm uprawiała także tytułowa Anisa?

Babcia była bez wątpienia bohaterką, która wychowała szóstkę obywateli tego kraju, dbała o dobro i szczęście swojej rodziny, miała silną, charyzmatyczną osobowość i, zwłaszcza w moich oczach, wyznaczała modowe trendy. Zawsze podpatrywałam, w jaki sposób łączy ze sobą kolory i fasony. Marzyłam, że gdy dorosnę, będę ubierać się jak ona. Siły babci Anisie dodawały we wspólnocie inne starowierki. Kobiece wsparcie było tam czymś naturalnym. Jako mała dziewczynka przysłuchiwałam się im w domach. Zazwyczaj ciotki przychodziły do mojej babci i dyskutowały na przeróżne tematy. Innym miejscem, w którym spotykały się kobiety z różnych pokoleń była bajnia.

Podwórko babci Anisy
Podwórko babci Anisy© Archiwum prywatne

Bajnia?

Dla starowierów łaźnia była i bywa jeszcze wciąż zwyczajem bardzo ważnym. Mówi się, że kiedyś w pierwszej kolejności budowali łaźnie, a potem dopiero domy. Dla mnie to doświadczenie metafizyczne. Ważne są tam rytuały, konsekwentnie powtarzane, które pozwalają zmyć z siebie to, co ciążyło i rozpocząć nowy cykl.

Bajnia
Bajnia© East News | Kosc/REPORTER

W bajni nawiązywałam z innymi kobietami emocjonalne więzi, dla mnie to było doświadczenie otwierające mnie na przeżywanie kobiecości i cielesności, gdzie obserwowałam kobiece ciała w różnych momentach życia. Bardzo cenię wszystko, czego się od starowierów mogłam nauczyć. Chyba najbardziej jestem im wdzięczna za naukę przeżywania świata po swojemu, na marginesach galopującej historii. Doceniam też przekorę wpisaną w ich świat. O tym właśnie jest książka.

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Sara Przepióra

Źródło artykułu:WP Kobieta
religiawiaraprawosławie

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (11)