Blisko ludziNauczyciele idą na zwolnienia. "Rok temu w tym stanie kombinowałabym, jak iść do pracy"

Nauczyciele idą na zwolnienia. "Rok temu w tym stanie kombinowałabym, jak iść do pracy"

Nauczyciele masowo pójdą na zwolnienia w sezonie grypowym?
Nauczyciele masowo pójdą na zwolnienia w sezonie grypowym?
Źródło zdjęć: © Getty Images
14.09.2020 15:51

– Wygrywało poczucie, że bez nas świat się zawali. Przecież nie wolno nam chorować, skoro mamy tyle wolnego. Szczególnie we wrześniu – opowiada Magda. Zarówno ona, jak i Anna oraz Dorota wiedzą, że czasy przychodzenia przeziębionym do pracy w szkole, to już przeszłość. Teraz wystarczy kichnięcie w trakcie lekcji, żeby zostać wziętym pod lupę rodziców. Dlatego w sezonie grypowym lekcje mogą być masowo odwoływane.

Małe sale. 31 osób w jednym pomieszczeniu. Na korytarzach kolejki i korki. Uczeń przy uczniu. Magda Nowak od 15 lat uczy angielskiego w technikum. Mówi, że dystans społeczny w trakcie pandemii to w jej szkole abstrakcja, dlatego kiedy poczuła, że boli ją gardło, miała chrypę i katar, od razu poinformowała dyrekcję, że nie pojawi się w placówce.

Dystans społeczny w niektórych szkołach jest fikcją

– Wielu rzeczy nie da się wprowadzić w takiej szkole, jak nasza. Nie da się posadzić uczniów w jednej sali na wszystkie lekcje, bo większość z nich to pracownie zawodowe. Uczniowie muszą się przemieszczać. Zeszłoroczny nabór dwóch roczników sprawił, że szkoła, która powinna mieć 400 uczniów, ma ich 550 i nie jest możliwe utrzymanie odległości. Chodzą w maseczkach na przerwach, połowa z nich ma je źle założone – tłumaczy nauczycielka.

Jeszcze w zeszłym roku zignorowałaby swoje objawy. Doskonale wie, co robić w takich sytuacjach. Wzięłaby mnóstwo witamin, rozpuściłaby w letniej wodzie popularny proszek na łagodzenie objawów przeziębienia i poszłaby do pracy. Zwykle to działało.

– Wygrywało poczucie, że bez nas świat się zawali. Przecież nie wolno nam chorować, skoro mamy tyle wolnego. Szczególnie we wrześniu. Czegokolwiek byśmy nie robili, to i tak społeczeństwo widzi nas, jako tych, którzy się "obijają" – żali się.

Jednak rozsądek tym razem zwyciężył. Magda wiedziała, że na pewno znajdzie się rodzic, który zadzwoni do szkoły ze skargą, że nauczycielka kicha i kaszle. Zresztą dyrekcja wie, że jeśli ktoś pojawi się w placówce przeziębiony, to za chwilę będzie kontrola lub nalot lokalnych mediów. Jej wystarczyły dwa dni wolnego, żeby wyzdrowieć, choć lekarz sugerował, żeby została w domu dłużej. Wiedziała, że uczniowie jej potrzebują, a ona potrzebuje ich.

Wirusolog dr Tomasz Dzieciątkowski tłumaczy, że w okresie pandemii szczególnie ważne jest to, aby nie obciążać dodatkowo personelu medycznego i nawet jeśli u nauczyciela czy ucznia wystąpią drobne objawy przeziębienia, powinien pozostać w domu.

– Powiedzmy sobie szczerze, osoba przeziębiona, nawet poza pandemią nie powinna przychodzić do szkoły z bardzo prostego powodu: szkoła jest dużym skupiskiem ludzi i jeżeli pojawi się tam osoba zakażona jakimkolwiek wirusem, nawet jeśli będą to popularne wirusy przeziębieniowe, może transmitować taki patogen dalej i zakażać innych. Przyjście w takiej sytuacji do szkoły, niezależnie od tego, czy to jest nauczyciel, czy to jest uczeń, jest to nieodpowiedzialność – mówi ekspert i dodaje, że w dobie pandemii COVID-19 nawet jeśli osoba nie będzie zakażona koronawirusem, a wirusem wywołującym przeziębienie, zakażenie innych osób może stanowić kolejne wyzwanie dla opieki zdrowotnej.

Boi się, co przyniesie jutro

Dorota od 19 lat jest nauczycielką angielskiego. W tym roku przygotowuje klasy maturalne w Lesznie.

– Do pracy chodziłam, dopóki pozwalały mi na to siły. Zdarzało mi się pracować, będąc już przeziębioną. Raz nawet z chorą krtanią. Teraz, jak tylko pojawił się katar i ból gardła, wiedziałam, że do pracy pójść nie mogę, bo pracodawca, uczniowie lub ich rodzice mogliby wnioskować o to, że mam iść na L4, bo mogę być nosicielem COVID-19 – dzieli się swoimi obawami.

Dyrekcja okazała się bardzo wyrozumiała. Zastępca dyrektora zasugerował, by w tej sytuacji została w domu i skontaktowała się z lekarzem rodzinnym. Pojawia się jednak problem z nieobecnością i z tym, jak będzie wyglądała edukacja klas maturalnych w tym roku.

– Osobiście, posiadając pięcioletnie dziecko i mając słabą odporność, boję się, że spędzę pół roku na L4, a jak zrealizuję podstawę programową w moich klasach? Kto przygotuje moje grupy do matury? Boję się. Pierwszy raz w pracy boję się, co przyniesie jutro... – mówi.

– Na razie jeszcze nie zaczął się sezon grypowy, a zwolnień bywa wtedy dużo. Będzie ciężko – dodaje Dorota.

Teraz klasy w miarę możliwości mają przydzielane zastępstwa. Inne lekcje z nauczycielami, którzy mogą się nimi zaopiekować. Czasem są to grupy łączone z inną grupą, która ma lekcje w tym samym czasie. Zajęcia początkowe lub końcowe są odwoływane.

Pracowały z zapaleniem korzonków, gardła i zatok

Anna od 6 lat uczy w klasach 1-3. W piątek wśród jej uczniów pojawiło się dziecko z katarem i kaszlem. W niedzielę poczuła się gorzej. Ona i jej koleżanki wcześniej pracowały z zapaleniem korzonków, gardła i zatok. Teraz też mogłaby pójść do pracy, ale dyrektor mówił, że mają dbać o swoje zdrowie.

– Z jednej strony nie chciałam, żeby dzieci traciły lekcje, nie chciałam obciążać koleżanek dodatkowymi godzinami, no i obniżenie wypłaty też jest dla mnie kłopotliwe. Z drugiej strony poprosiłam o radę innych nauczycieli i wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że z infekcją nie powinnam pojawiać się w placówce. Rok temu w tym stanie kombinowałabym, jak iść do pracy – opowiada.

Na razie dyrekcji udaje się znaleźć zastępstwa. Do tej pory nie było z tym większych problemów, bo szkoła jest duża. Teraz może być różnie. Każdy musi być przygotowany na kwarantannę swoją, klasy, a nawet całej szkoły. Jak ktoś kichnie czy zakaszle na lekcji, to reszta dzieci woła: "koronawirus". Żartobliwie, ale są też uczniowie przestraszeni, którzy pod żadnym pozorem nie chcą zdjąć maseczek.

Aby zwiększyć bezpieczeństwo w szkołach, wirusolog dr Dzieciątkowski zaleca, żeby temperatura przed wejściem do szkoły była mierzona nie tylko uczniom, ale również pracownikom.

– Teoretycznie mówi się, że w przypadku dzieci i młodzieży można mierzyć temperaturę na wejściu. To samo robi się pracownikom szpitali i odwiedzającym. Dlaczego więc nauczyciele mają być uprzywilejowani? Im również powinno się mierzyć temperaturę przed wejściem do placówki. Jeżeli będą mieli stany podgorączkowe lub gorączkę, powinni być odsyłani do domu. Ja jestem stanowczo przeciwny, żeby osoby z przeziębieniem chodziły do szkoły, zwłaszcza w obecnych czasach – podkreśla.

Źródło artykułu:WP Kobieta