Pierwszą tabletkę podała jej matka. Kolejne ojciec kupował na bazarze
- Potem Weronika brała je właściwie przez całe życie, zmieniając jedynie substancje. W pewnym momencie w zdobywaniu leków w nielegalnym obrocie pomagał jej ojciec, kupując je gdzieś na bazarku - opowiada Arkadiusz Lorenc, autor "Polski na prochach".
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Zdarza się, że leki, suplementy diety i środki dostępne bez recepty nie zawsze pomagają, a mogą wręcz zaszkodzić. Im więcej ich przyjmujemy, tym łatwiej o niebezpieczne interakcje. Jak przeciętny pacjent ma się w tym nie pogubić?
Arkadiusz Lorenc, autor "Polski na prochach": Jeśli chodzi o unikanie interakcji, to przede wszystkim lekarze wypisujący leki musieliby być ze sobą lepiej skomunikowani, to znaczy powinni mieć możliwość wglądu we wszystkie dotychczasowe recepty pacjenta - i mieć czas na ich analizę.
Natomiast na pewno nie jest tak, że standardowo na każdej wizycie lekarze sprawdzają, jakie i ile leków dokładnie przyjmuje pacjent. Nie mówiąc o tym, że część leków czy suplementów diety przyjmowanych przez pacjentów to są środki bez recepty, które również mogą wchodzić w interakcje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Suplement diety a lek. Co warto wiedzieć przed ich użyciem
To co można zrobić?
Dobrą odpowiedzią na to, jak uniknąć tych oddziaływań, byłby dokładny przegląd lekowy, czyli weryfikacja, co właściwie pacjent przyjmuje. Taka usługa mogłaby być świadczona w ramach opieki farmaceutycznej. Magistrowie farmacji mają najlepsze kompetencje ze wszystkich grup zawodowych, aby wykonać taką weryfikację.
Regularna analiza przyjmowanych preparatów pozwoliłaby ocenić, czy wszystkie stosowane substancje są rzeczywiście konieczne, czy nie wchodzą ze sobą w niebezpieczne interakcje, oraz czy nie prowadzą do dublowania składników aktywnych.
Przypomina mi się opisany w książce przypadek pacjenta, który kupował dwa różne preparaty zawierające magnez: jeden "zwykły", drugi z dopiskiem "skurcz" w nazwie. Nie wiedział, że przyjmuje tę samą substancję - w podwójnej dawce.
W tym przypadku jest też pewna wina koncernów farmaceutycznych i tego, jak są konstruowane reklamy, które często nie mają charakteru edukacyjnego, ale perswazyjny: zamiast rzetelnie informować, sugerują szybkie i proste rozwiązania, czasem nawet wywołując u odbiorcy wrażenie, że dany środek jest niezbędny do codziennego funkcjonowania. W efekcie konsumenci kierują się nie potrzebą zdrowotną, lecz emocją lub impulsem zakupowym.
Dlatego moim zdaniem odpowiedzialność za takie sytuacje spoczywa nie tylko na pacjentach, ale również na koncernach farmaceutycznych, twórcach kampanii reklamowych oraz regulatorach rynku. Pytanie brzmi: czy reklamy suplementów i leków OTC (produktów leczniczych dostępnych bez recepty - przyp. red.) mają przede wszystkim dostarczać rzetelnej wiedzy, czy też manipulować emocjami odbiorcy w celu zwiększenia sprzedaży?
Po lek na cukrzycę sięgają osoby, które chcą schudnąć.
Tutaj mamy do czynienia z sytuacją, która trochę wymknęła się spod kontroli producentowi leku. Semaglutyd, bo o tej substancji mowa, jest lekiem, który podniósł jakość życia wielu pacjentów zmagających się z cukrzycą. Osoby, z którymi rozmawiałem, opowiadały mi o tym, że w ich życiu nastąpiła rewolucja. Nie muszą przyjmować zastrzyków codziennie, tylko raz na jakiś czas. To dużo wygodniejsze, oczywiście o ile uda im się lek w ogóle dostać i to w normalnej cenie. Bo jego cena z importu przekracza tysiąc złotych.
Jest tak dlatego, że lek ten sprzyja chudnięciu (i zresztą tę samą substancję pod inną nazwą zarejestrowano jako preparat do stosowania w celu zmniejszenia masy ciała u osób z otyłością i, w niektórych przypadkach, z nadwagą). W efekcie stosują go, często bez kontroli lekarza, osoby, które po prostu chcą zrzucić kilka kilogramów. Generują popyt, którego nie przewidział producent nienadążający obecnie z produkcją, odbierając lek tym, dla których został stworzony.
O swoim trudnym doświadczeniu mówiła influencerka, której historia pojawia się w "Polsce na prochach".
Kinia Wilczyńska w wideo "Jak na zawsze zepsułam swoje zdrowie" opowiedziała, co się wydarzyło, kiedy zaczęła przyjmować semaglutyd bez kontroli lekarskiej. W niecałe dwa miesiące, jak mówi, schudła około 20 kilogramów. Po przyjęciu 10 zastrzyku zaczęła czuć się fatalnie. Cztery razy znalazła się w szpitalu. Podczas ostatniego pobytu usłyszała, że ma zapalenie trzustki, dwunastnicy oraz żołądka. To stan zagrażający życiu. Oczywiście trudno winić producenta za to, że lek jest stosowany poza wskazaniami. To bardzo duży i złożony problem.
Nieraz słyszy się opowieści, że ktoś poszedł do lekarza, posiedział w gabinecie 5 czy 10 minut i otrzymał receptę. Nie brzmi to dobrze.
To nie zawsze źle - jeśli mowa o wizycie u lekarza rodzinnego, który zna pacjenta od lat i przedłuża mu receptę na lek, którego ten pacjent faktycznie potrzebuje - to dobrze. Od tego są leki, by pomagać nam utrzymać zdrowie i walczyć z chorobami.
Wiele zależy od tego, o jakiej grupie preparatów mówimy. Przykład? Benzodiazepiny, które kiedyś chętnie przepisywali lekarze rodzinni (i nadal nietrudno załatwić receptę na leki z tej grupy, które przeznaczone są, powiedzmy to jasno, do krótkotrwałego stosowania, na ogół od dwóch do czterech tygodni).
Tymczasem, dokumentując książkę, spotkałem się z określeniem "benzobabcie", które opisuje w lekarskim żargonie w żartobliwy sposób. To seniorki, bo najczęściej są to kobiety, przyjmujące jedną tabletkę benzodiazepiny dziennie, zazwyczaj wieczorem, przed snem. Funkcjonują tak nawet od kilkudziesięciu lat. Możliwe, że kiedyś lek ułatwiał im zasypianie. Jednak organizm przez lata wytworzył tolerancję na ten środek i teraz lek prawdopodobnie nie przynosi już żadnego efektu. Jednocześnie dawka nie jest zwiększana.
Problem polega na tym, co się stanie w momencie odstawienia tego środka. Pojawią się objawy zespołu odstawiennego, który może objawiać się niepokojem, pobudzeniem, drgawkami, podwyższonym ciśnieniem, ale i objawami ze strony układu trawiennego.
Opisuje pan przypadki pacjentów uzależnionych od substancji przepisanych przez lekarza. Mam tu na myśli historię Moniki, która mierzyła się z uzależnieniem przez 30 lat.
Monika spotkała się z lekarzem, od którego usłyszała: "Niech się pani nie boi uzależnienia, bo jeśli do niego dojdzie, to ja panią z niego wyciągnę". Niestety, nie udało mu się to. Żeby wyprowadzić kogoś z uzależnienia od benzodiazepin trwającego nawet latami, potrzeba czasu, a często uprzedniej detoksykacji na oddziale szpitalnym. No i terapii, która nauczy pacjenta choćby w inny sposób radzić sobie z problemami, niż tylko za pomocą leków.
Z jednej strony mamy takie przypadki, z drugiej - historie, gdy lek dostajemy od osoby bliskiej, "bo jej na coś pomógł". Tak wyglądała sytuacja kolejnej bohaterki, Weroniki.
Przypadek Weroniki jest bardzo złożony. To historia dziewczyny pochodzącej z głęboko dysfunkcyjnej rodziny. Pierwszą tabletkę leku uspokajającego podała jej matka. Potem Weronika brała je właściwie przez całe życie, zmieniając jedynie substancje. W pewnym momencie w zdobywaniu leków w nielegalnym obrocie pomagał jej ojciec, kupując je gdzieś na bazarku. Finalnie Weronika ułożyła sobie życie, na co patrzyłem z ogromnym podziwem, bo musiało to wymagać mnóstwa energii.
Nieraz słyszałam o dzieleniu się lekami, nawet tymi na receptę, np. nasennymi.
To jest bardzo duży problem. Dotyczy zarówno leków psychoaktywnych, jak i na przykład antybiotyków. Ogromny błąd, który może prowadzić do antybiotykooporności.
Co powinno się zmienić, abyśmy z większym rozsądkiem podchodzili do leków i suplementów? Kiedy powinna zacząć się edukacja dotycząca ich właściwego przyjmowania?
Już ze szkoły podstawowej powinniśmy wychodzić z elementarną wiedzą dotyczącą leków. Taka informacja, jak np. "antybiotyki nie leczą chorób wirusowych, a wyłącznie bakteryjne" powinna być nam znana od wczesnych lat. Tymczasem mamy do czynienia z przypadkami, że niektórzy studenci kierunku lekarskiego takiej wiedzy nie posiadają. To przerażające.
Drugi niesamowicie ważny aspekt, to korzystanie z wiedzy farmaceutów. To są świetnie wykwalifikowani w zakresie farmakoterapii eksperci, których sprowadzamy do roli sprzedawców, podawaczy leków. Postuluję, abyśmy zauważyli, że mamy do dyspozycji ludzi, którzy pokończyli naprawdę bardzo trudne studia, gwarantujące obszerną wiedzę. Zapłaciliśmy za ich wykształcenie. Wykorzystajmy tych specjalistów - i to systemowo!
A sami prywatnie pamiętajmy, że z drobną infekcją czy innego rodzaju dolegliwością możemy iść do apteki i zapytać farmaceutę o poradę.
Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski