"Nigdy nie sprzedawaliśmy włosów" – Rak’n’Roll dementuje szkodliwe plotki
Od 2011 roku fundacja Rak’n’Roll ma swój Program "Daj Włos!", który polega na przekazaniu ściętych włosów z przeznaczeniem na peruki dla kobiet w trakcie onkoterapii. Choć akcja cieszy się sporą popularnością, w ostatnich dniach ktoś w sieci zaczął rozsiewać krzywdzące plotki, jakoby fundacja czerpała zyski ze sprzedaży włosów. Sprawdzamy więc, co się za tym kryje.
"Może nas też to spotkało?"
Córka Marii miała długie jasne włosy i całkiem gruby pukiel, który zdecydowała się obciąć. Mama przekonała 12-letnią dziewczynkę, żeby oddała włosy kobietom chorym na raka.
- Chciałam zrobić coś dobrego i nauczyć córkę, że tak w życiu trzeba postępować – tłumaczy Maria w rozmowie z WP Kobieta. – Niestety, do tej pory nie dostałyśmy podziękowań. Nie wiem, czy te włosy w ogóle dotarły do fundacji. Później zaczęłam czytać w internecie, że Rak'n’Roll sprzedaje otrzymane włosy i wcale nie trafiają one do chorych kobiet. Nie wiem na pewno, ale może nas też to spotkało?
Dla Marii brak podziękowań wskazywać ma na nieuczciwość fundacji. U źródła, czyli od koordynatorki programu "Daj Włos!" dowiadujemy się, że sprawa wygląda zupełnie inaczej, a wyjaśnienie jest proste.
- Jakiś czas temu wprowadziliśmy nowe regulacje, aby program "Daj Włos!" działał jeszcze sprawniej i ułatwiał darczyńcom i partnerskim salonom fryzjerskim przekazanie włosów - wyjaśnia Kamila Stępień. - Niestety nie mamy wpływu na organizację pracy salonów i do tej pory dostajemy paczki z włosami, które zostały ścięte nawet w styczniu tego roku.
W praktyce oznacza to, że darczyńca nie otrzymuje potwierdzenia "od ręki".
- Dopóki warkocz wraz z oświadczeniem do nas nie trafi, nie jest wprowadzony do ewidencji - tłumaczy Kamila Stępień. - Nie możemy wówczas wysłać podziękowań, które są formą potwierdzenia, że włosy dotarły do fundacji. Zapewniamy, że każdy włos przekazany dla fundacji jest wykorzystywany na peruki dla kobiet w trakcie leczenia onkologicznego, pod warunkiem, że spełnia wszystkie zasady programu. Jeśli ktoś sugeruje, że je sprzedaliśmy, to znaczy, że nie spróbował się z nami skontaktować, by dowiedzieć się, jak działa program w pandemii – tłumaczy.
Opóźnienia wynikają między innymi z tego, że paczki trafiają na kwarantannę.
- Do fundacji trafiają tygodniowo tysiące paczek z włosami , ale musimy przestrzegać zasad bezpieczeństwa w czasie pandemii – tłumaczy Kamila Stępień. - Te paczki muszą chwilę odczekać ze względu na COVID. Dopiero wtedy możemy je otworzyć i wyjąć oświadczenia. Dbając o nasze zdrowie, zrezygnowaliśmy ze wsparcia wolontariuszy i sami pracujemy na zmianę lub zdalnie, więc każdy administracyjny proces trwa teraz dłużej.
Brak podziękowań wiąże się też ze zwykłymi błędami ludzkimi.
- Część oświadczeń pisana jest ręcznie – przyznaje Kamila Stępień. – Tutaj łatwo jest popełnić błąd. Zdarza się, że mamy problem z rozczytaniem nazwiska czy adresu mailowego. Przy takiej pomyłce siłą rzeczy podziękowania nie trafią pod wskazany adres. Ale jest to odnotowane w bazie i jeśli ktoś dzwoni z pytaniem, czy włosy dotarły, możemy to zweryfikować i wyjaśnić – dodaje.
Od czerwca ryzyko błędu ludzkiego zostało zminimalizowane.
- Teraz mamy już oświadczenia online, z kodem QR – mówi Kamila Stępień. – Trzeba je wydrukować i wysłać do fundacji. Potem my skanujemy kod i podziękowania są automatycznie wysyłane do darczyńców. To zdecydowanie usprawniło proces, jednak każde nieporozumienie staramy się rozwiązać i nikt nie zostaje bez odpowiedzi.
"Ktoś w jej rodzinie został oszukany"
Brak podziękowań da się więc w łatwy sposób wytłumaczyć. Czy w tej sprawie są jeszcze inne wątki? Tak, ale tropienie ich przypomina podążanie śladem miejskich legend. Docieram do trzech kobiet, z których każda "zna kogoś, kto zna kogoś", ale jednak zabierają głos w sieci i powielają niepotwierdzone plotki. Takie pogłoski opierają się na pomówieniach – nie udało się odnaleźć ani jednej osoby, która faktycznie może potwierdzić, że doszło do sprzedaży włosów. Jedną z moich rozmówczyń jest Agata.
- Wszystkim odradzam oddawanie włosów do tej fundacji – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Ja nigdy tego nie zrobiłam, bo noszę krótką fryzurę, ale słyszałam od koleżanki, że ktoś w jej rodzinie został oszukany.
Agata twierdzi, że salon wystawił włosy tamtej kobiety na sprzedaż. Nie jest jednak w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób udało się to zweryfikować. Naturalne włosy można faktycznie kupić w internecie, ale rozpoznanie na zdjęciu swojego warkocza technicznie jest po prostu niemożliwe. Zwłaszcza że na perukę nadają się tylko włosy, które nie były rozjaśniane, a więc nie mogą mieć bardziej ekstrawaganckich kolorów. Gdyby chodziło o niebieski czy różowy warkocz o nieprzeciętnej długości, faktycznie można by było stwierdzić: "to moje". Przy standardowych długościach i kolorach taka weryfikacja właściwie nie wchodzi w grę.
Po co właściwie Rak’n’Roll miałby sprzedawać włosy? Kto miałby je kupować? Z sugestii powielanych na internetowych forach wynika, że mogą się one przydawać fryzjerom do przedłużania naturalnych włosów.
- Główną zasadą programu jest spełnienie minimalnej długości włosów 25 cm, aby przyjąć włosy na perukę - mówi Kamila Stępień. - Z tego wychodzi peruka o długości 15 cm, czyli taki bob za ucho. I właśnie takie peruki przeważnie przekazujemy podopiecznym. Jest to długość włosa, która nie jest popularna przy przedłużaniu włosów przez fryzjera, do tego potrzebne są znacznie dłuższe warkocze – podsumowuje.
Przyjmijmy, że jednak zdarzają się długie warkocze, idealne do przedłużania. Czy fryzjerzy faktycznie mogą sprzedawać włosy otrzymywane w dobrej wierze od swoich klientek? Koordynatorka akcji programu przyznaje, że w przypadku kilkuset salonów partnerskich weryfikowanie, czy ktoś oddał włosy i czy trafiły one do fundacji, jest niemożliwe.
- Salon partnerski może nam przekazać włosy, ale nie wiemy, ile osób faktycznie fryzjer w danej placówce obciął – przyznaje Kamila Stępień. – To nie jest tak, że potencjalny darczyńca dzwoni do nas, mówi, że idzie obciąć włosy i podaje nazwę konkretnego salonu, w którym to zrobi. Salony to samodzielne firmy, nie mają obowiązku raportowania do fundacji. Po prostu przekazują nam włosy wedle zasad programu.
Zobacz również: Prof. Bogdan Jerzy de Barbaro o sytuacji na polskich ulicach. "Jak gniew będzie narastać, będą ofiary tej spirali"
"To są zwykłe pomówienia"
Weronika Król przyznaje, że właśnie szykuje się do radykalnego cięcia. Jej włosy sięgają do połowy pleców. Są naturalne, mają piękny czarny odcień. Nie są zniszczone.
- Myślałam o tym, żeby wysłać je do Rak’n’Rolla – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Ale tyle się naczytałam o tym, że ktoś je później sprzeda, że już mi się odechciało. Jaką ja mam pewność, że moje włosy faktycznie komuś pomogą, że nikt na nich nie skorzysta finansowo?
Fundacja na ten zarzut odpowiada wprost:
- Nigdy nie sprzedawaliśmy włosów i nie na tym polega program "Daj Włos!" – mówi stanowczo Kamila Stępień. – Hejt rozlewa się po internecie, bo jedna osoba coś napisze i potem to niesie się dalej, ale to zwykłe pomówienia i brak chęci rozmowy z fundacją. Dla nas to jest przykre, bo staramy się pomagać najlepiej, jak umiemy. Ludzie mają mało zaufania, nawet gdy chodzi o rzeczy tak bezinteresowne i ważne jak pomoc pacjentkom onkologicznym.
Osobom, które chciałyby oddać włosy, ale boją się, czy faktycznie dotrą tam, gdzie powinny, Kamila Stępień doradza konkretne działania.
- Przede wszystkim zwróćmy uwagę, czy obcinamy włosy w salonie partnerskim – radzi Kamila Stępień. – Ich lista znajduje się na stronie naszej fundacji. Poza tym w ramach programu darczyńca powinien otrzymać kopertę z logo "Daj włos". Umieszcza się w niej obcięty warkocz wraz z oświadczeniem i to darczyńca sam wysyła włosy do nas. To najpewniejszy sposób.
Program "Daj Włos!" działa nieprzerwanie od 2011 roku.
- W ubiegłym roku przekazaliśmy ponad 600 peruk – wylicza Kamila Stępień. – W tym jeszcze nie robiłam podsumowań, ale średnio jest to 40 miesięcznie. Od listopada kupujemy też peruki syntetyczne. Staramy się pomóc każdej kobiecie, która się do nas zgłosi, chociaż potrzeby cały czas rosną.
Zobacz również: Pielęgniarki zamierzają strajkować. Protest może utrudnić szczepienia na koronawirusa
Dlaczego peruki są tak ważne dla kobiet leczących się onkologicznie? Powodów jest kilka.
- Włosy są ważnym atrybutem kobiecości – mówi Kamila Stępień. – Często kobiety przekonują się o tym dopiero wtedy, kiedy zaczynają je tracić. Zdarza się, że zgłaszają się do nas panie, które bardzo o nie dbały. I mówią wprost, że utrata włosów jest dla nich bardziej traumatyczna niż amputacja piersi.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia odbioru przez otoczenie.
- Mamy panie, które twierdzą, że ona psychicznie sobie z tym poradzą, ale, jak to one określają, "nie chcą straszyć dzieci" – mówi Kamila Stępień. – Kobiety nie chcą być też stygmatyzowane społecznie. Słyszeć: "O, to ta w chustce. Ona na pewno ma raka". Staramy się, żeby peruki przypominały fryzury sprzed procesu leczenia. To szalenie ważne dla samooceny i psychiki chorych.
Dla kobiet w procesie leczenia onkologicznego peruka może być sposobem na lepsze samopoczucie, większą pewność siebie. Może nawet sprawić, że chora nie straci woli walki o zdrowie. Niepoparte dowodami plotki na temat sprzedawania włosów przez fundację mogą pozbawić kobiety czegoś bardzo potrzebnego.
- Nawet dziś miałam kilkanaście zgłoszeń od pań potrzebujących peruki – przyznaje Kamila Stępień. – Dostaję też wiadomości od pań, które już je otrzymały. Wysyłają fajne zdjęcia, piszą, jak dużo im to daje, jak je wzmacnia. Tego się trzymamy i to nam daje siłę do działania. I tym bardziej nie śmielibyśmy sprzedawać włosów od darczyńców. Pieniądze? Ale na co? Chyba tylko na kolejne peruki, syntetyczne. Żeby szybciej pomóc paniom czekającym w kolejce – mówi.