Pierwsze szpitale położnicze były mordowniami. Przy porodzie umierało nawet 30 proc. kobiet
Porody niosły z sobą ryzyko w każdej epoce. Nigdy nie były jednak tak niebezpieczne, jak w wiekach XVIII i XIX. Upowszechnienie "nowoczesnej" medycyny przyniosło śmierć niezliczonym tysiącom matek.
18.08.2023 15:17
Europa już w średniowieczu była usiana szpitalami. Rola tych placówek była jednak zupełnie inna, niż dzisiaj. Przez całe stulecia szpital był raczej przytułkiem lub miejscem izolacji, a nie ośrodkiem leczenia.
W Polsce nawet w XVIII wieku wciąż niemal nie zdarzało się, by szpitale… zatrudniały na stałe jakichkolwiek lekarzy. W najlepszym razie pracował w nich jeden doktor, a częściej – tylko cyrulik albo felczer. "Profesjonalizacja" zakładów raczej zresztą szkodziła pacjentom, niż pomagała.
Największy szpital w przedrozbiorowej Polsce – Dzieciątka Jezus w Warszawie – miał etatowego lekarza. I śmiertelność w nim była wprost porażająca. Spośród 23 000 dorosłych, których przyjęto na leczenie w latach 1772-1786 zmarła niemal jedna czwarta!
Szkodliwa nowoczesność
Makabrycznie wysoka była zwłaszcza śmiertelność matek na oddziałach położniczych funkcjonujących w XVIII i XIX stuleciu.
Poród zawsze uchodził za moment wielkiego zagrożenia, a kobiety zachęcano, by przygotowywały się do niego, jak do śmierci.
W epoce przednowoczesnej średnio 1-2% kobiet umierało wydając dziecko na świat. Liczba ta wystrzeliła jednak w górę, gdy tradycyjne, domowe porody w asyście ludowej akuszerki zaczęto zastępować porodami w szpitalach, pod opieką lekarzy.
Umierała nawet 1/3 wszystkich matek
Dwieście lat temu szpitale były miejscami brudnymi i pełnymi zarazków. Nie praktykowano mycia rąk, jakichkolwiek zasad higieny czy izolacji. W efekcie raz po raz wybuchały epidemie gorączki połogowej. Nie brakowało oddziałów położniczych, gdzie stale umierało 10-15% wszystkich matek. Nawet kilkanaście razy więcej, niż we wcześniejszych epokach!
Szczególnie rażący – choć też charakterystyczny – jest przykład Szpitala Głównego w Wiedniu. W połowie XIX wieku miał on dwie kliniki położnicze: w jednej przy porodach asystowali mężczyźni, studenci medycyny, w drugiej od roku 1842 tylko kobiety, akuszerki.
W pierwszej klinice w świetle oficjalnych danych umierało rocznie od 8 do niemal 16% matek. W najgorszych miesiącach – 25-30%. A dane i tak są zaniżone, bo konające kobiety często odsyłano na inne oddziały, w efekcie czego ich przypadki nie trafiały do statystyki położniczej.
W klinice obsługiwanej przez akuszerki śmiertelność była wielokrotnie niższa, choć i tak znacząco przekraczała poziomy właściwe dla porodów domowych: wynosiła zwykle 2-3%, a w najgorszych latach 6-7,6%.
Z sekcji zwłok prosto do porodu
"Lekarską" klinikę słusznie postrzegano jako umieralnię czy wręcz mordownię. Kobiety w ciąży robiły wszystko byle do niej nie trafić. I choć liczby mówiły same za siebie, to medyczny establishment nie przyjmował do wiadomości, iż źródłem kryzysu są sami lekarze.
Rozwiązanie zagadki odnalazł gotowy iść pod prąd doktor Ignaz Semmelweis. Gdy na zakażenie umarł jeden z jego kolegów, lekarz zrozumiał, że monstrualna skala śmiertelności ma związek z… wykonywanymi w szpitalu sekcjami zwłok. Studenci medycyny asystowali przy krojeniu trupów, po czym prosto z prosektorium, bez mycia rąk, szli… odbierać porody.
Semmelweis wymusił wprowadzenie w szpitalu ścisłego reżimu sanitarnego. Od 1847 roku szorowanie rąk było obowiązkowe, a śmiertelność wśród matek w pierwszej klinice spadła do poziomu 1,3-2,7%.
Spóźniona rewolucja
Po raz kolejny statystki nie pozostawiały wątpliwości. Mimo to środowisko lekarskie nie zaakceptowało zaleceń Semmelweisa. Szybko został on zwolniony ze szpitala w Wiedniu, a jego postulaty powszechnie odczytywano jako… formę zniesławienia. Bo przecież niepokorny doktor śmiał sugerować, że to lekarze, za sprawą swojej postawy, doprowadzali pacjentki do śmierci.
"Praca Semmelweisa z lat 1847-1860 w temacie zastosowania środków antyseptycznych dla zapobiegania gorączce połogowej w praktyce nie przyniosła żadnych skutków w jakimkolwiek kraju" – podkreśla Irvine Loudon w pracy Maternal mortality in the past.
Kobiety umierały nadal, a higieniczna rewolucja dotarła na sale szpitalne dopiero w latach 80. XIX wieku – mniej niż półtora wieku temu.
Nie sposób policzyć ile kobiet straciło życie – i ile dzieci zostało sierotami – za sprawą lekarskiego uporu i poczucia nieomylności. Na pewno dziesiątki, a pewnie nawet setki tysięcy.
Bibliografia
- Dunn P.M., Ignac Semmelweis (1818–1865) of Budapest and the prevention of puerperal fever, "ADC Fetal & Neonatal", t. 90 (2005).
- Hallett C., The Attempt to Understand Puerperal Fever in the Eighteenth and Early Nineteenth Centuries: The Influence of Inflammation Theory, "Medical History", t. 49 (2005).
- Historia Polski w liczbach, t. 1, red. A. Jezierski, A. Wyczański, Warszawa 1994.
- Kuklo C., Demografia Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, Warszawa 2009.
- Loudon I., Maternal mortality in the past and its relevance to developing
- countries today, "American Journal of Clinical Nutrition", t. 72 (2000).
- Obenchain T.G., Genius Belabored: Childbed Fever and the Tragic Life of Ignaz Semmelweis, Tuscaloosa 2016.