Rozmawiała z kobietami z byłego ZSRR. "Decydowały się na przerwanie milczenia, ponieważ zbliżały się do śmierci"
- Patriarchalizm bardzo mocno dotknął tereny poradzieckie. Tam wciąż głową rodziny i osobą decyzyjną jest mężczyzna i wyłącznie on ma prawo głosu, a historia kobiet jest uważana za błahą, przesyconą "niepotrzebnymi" emocjami - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata Nocuń, autorka książki o kobietach z byłego ZSRR.
25.06.2023 06:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Rozmawiając z mieszkankami byłych terenów ZSRR, zrozumiała pani lepiej, kim jest "homo sovieticus"?
Małgorzata Nocuń: Książka byłaby nieuczciwa, gdybym nie oddała głosu również aplogetkom Związku Radzieckiego, których spotkałam zresztą dużo. W rozmowach z nimi, a były to przede wszystkim tzw. babcie komunistki, nazywane pogardliwie sowkami, zawsze miałam poczucie, że przede wszystkim są to kobiety bardzo mocno skrzywdzone. Przecież nie one wybrały sobie czas, w którym przyszły na świat. Nie ich winą było, że zostały wychowane przez państwo radzieckie, rodziców, którzy także często bezkrytycznie wierzyli w socjalistyczną ojczyznę.
Wiele z tych kobiet było beneficjentkami awansu społecznego: dostępu do edukacji, elektryfikacji, mieszkań. Wiedzą, że te dobra otrzymały od ZSRR, a niekoniecznie są świadome, że także państwo odebrało im wolność. Dlatego były gotowe iść na wojnę, poświęcić swoje życie w często bardzo trudnych, odgórnie zleconych pracach.
To z ich ust usłyszymy "Rosja musi być wielka".
Gdy słyszę takie słowa, buzują we mnie emocje, ale obiecałam sobie, że nie będę pouczać moich bohaterek. Że będę człowiekiem, który słucha, staje się świadkiem ich historii. Natomiast kiedy zestawia się słowa o wielkości Rosji z pełnymi przelewu krwi metodami, jakimi o tę wielkość się walczy, nie sposób zachować spokój.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Właściwie wszystkie kobiety Poradziecji doświadczenie wojny zapisane mają w genotypie.
Doświadczenie wojny, przemocy wojennej lub opowieści o wojnie są jednymi z absolutnie najsilniejszych na terytorium poradzieckim. Wcale nie dotyczy kobiet starszych, które albo są weterankami, albo II wojnę światową czy - jak mówią - wielką wojnę ojczyźnianą - pamiętają. Także młode kobiety wzrastają w szacunku do wojny, wręcz jej uświęceniu, umiłowaniu męczeństwa krwi, którą naród radziecki oddał "w imię wyzwolenia Europy".
Także dziś, gdy codziennie w Ukrainie giną ludzie?
Wojna jest religią tych narodów - nie tylko Rosjan, ale także Białorusinów, Ukraińców i pozostałych. Historia Poradziecji zatacza przerażająco naturalnie krąg. O wojnie w Ukrainie mówi się tam z takimi samymi emocjami, jak o wojnie dotyczącej Karabachu na Kaukazie czy "wielkiej wojnie ojczyźnianej". Przelewanie krwi w imię walki o niepodległość albo z chęci "ocalenia imperium" jest bardzo aktualnym budulcem tych społeczeństw.
Przejmujący jest rozdział o matkach poległych żołnierzy. Wiele z nich zżera niewiedza, co tak naprawdę stało się z ich dzieckiem, które "przecież tylko pojechało na ćwiczenia". Z drugiej strony akceptacja śmierci młodych mężczyzn też jest dość powszechna, z naszej perspektywy nienaturalna.
Niektóre z nich uważają, że śmierć ich syna jest wpisana w życie - urodził się mężczyzną, więc umiera na wojnie. Rozpacz innych jest przejmująca. Często przy życiu trzyma je wyłącznie chęć wyjaśnienia losów dziecka. Chcą wiedzieć, gdzie dokładnie poległo, w jakich okolicznościach, chcą zapalić świeczkę na jego mogile, a latami w odpowiedzi otrzymują wyłącznie wymijające, zdawkowe ogólniki.
Kiedy widzi się kobietę, która o niczym innym nie myśli i nie mówi, tylko marzy, żeby pochować własne dziecko, pęka serce. Wiele z nich przyznaje, że nie są w stanie nawet spokojnie umrzeć, bo przy życiu trzyma je kurczowo chęć poznania prawdy o losach syna.
W historii byłego ZSRR pomija się milczeniem doświadczenia kobiet. Dwie blokadnice Leningradu otworzyły się przed panią i zaczęły opowiadać historie przerażające: o przejmującym głodzie, zupie gotowanej na skórzanym pasku, śmierci bliskich.
Patriarchalizm bardzo mocno dotknął tereny poradzieckie. Tam wciąż głową rodziny i osobą decyzyjną jest mężczyzna i wyłącznie on ma prawo głosu, a historia kobiet jest uważana za błahą, przesyconą "niepotrzebnymi" emocjami. W byłym ZSRR bardzo często była cenzurowana, bo kobietom nie wolno mówić o sprawach "brudnych", dotyczących np. wojny. One same miały być wszak czyste, piękne zadbane.
Blokada Leningradu była mocno wpisana w propagandę. Zostały tam głównie kobiety, bo mężczyźni poszli na front. To one musiały znieść czas największej próby człowieczeństwa, darwinistycznej walki o życie, o przetrwanie. Przeżyły kanibalizm, śmierć całych rodzin, widok rozkładających się na ulicy ciał, który od pewnego momentu nikogo już nie dziwił. Po młodości naznaczonej tak ogromną traumą wychodziły za mąż, rodziły dzieci, pracowały.
Narracja o blokadzie miała być opowieścią o heroizmie, poświęceniu, a nie wszystkich okropieństwach, z którymi mierzyły się każdego dnia. Zanim zaczęły mówić, pytały mnie zresztą, czy aby na pewno chcę usłyszeć prawdę. Myślę, że decydowały się na przerwanie milczenia, ponieważ same zbliżały się już do śmierci. W jej obliczu mogły pozwolić sobie na taką nieocenzurowaną opowieść.
Bohaterki pani książki opisują też wielki głód i bezrobocie lat 90. Dramat tamtych czasów wyjaśnia w pewnym stopniu wciąż istniejące poparcie dla Władimira Putina - poprawa sytuacji bytowej zbiegła się w czasie z objęciem przez niego urzędu.
Państwo stało się o wiele bogatsze nie dzięki Putinowi, a popytowi na surowce naturalne, ale rzeczywiście wówczas zaczęło lepiej zaspokajać potrzeby socjalne. Głód i ubóstwo lat 90. to kolejna ogromna trauma i - myślę, że można tak powiedzieć - kolejna wojna, z jaką przyszło się ludziom zmierzyć.
Z dnia na dzień tracili wszystko, zamiast pieniędzy nagle zaczęli dostawać zapłatę za pracę w kurtkach czy słoikach - dobrach produkowanych przez fabryki, w których pracowali. Odcinano prąd, gaz, brakowało jedzenia. Dlatego termin "wielkiej smuty" opisujący tamten czas jest tak celny. Mężczyźni pili lub odbierali sobie życia. Wtedy właśnie kobiety wykazywały się niezwykłą pomysłowością i zaradnością. Nazwałabym je wiecznie walecznymi.
Stosunek Putina do kobiet miał wpływ na ich postrzeganie, podejście do ich roli w całym kraju?
Putin jest po części twórcą współczesnego rosyjskiego autorytaryzmu, a zarazem jego dzieckiem. Wywodzi się z niego, ale też umocnił go i zmodyfikował. Jako "prawdziwy rosyjski mężczyzna" reprezentuje patriarchalny stosunek do kobiet. Co nie przeszkadzało mu oczywiście w rozwodach, romansach i posiadaniu dzieci spoza związku. Oficjalnie (w wywiadach, pokazując się w cerkwi) promuje "tradycyjny" model rodziny.
Co zdumiewające, wielu rosyjskim kobietom ten model odpowiada. Powstała nawet piosenka pop "Takogo kak Putin", co znaczy "Chcę mieć mężczyznę takiego jak Putin". Putin podoba się rosyjskim kobietom, bo jest silny (ćwiczy judo), zdrowy, nie sięga po alkohol (jak ich partnerzy). Jest sprawczy, potrafi podejmować decyzje i jest człowiekiem sukcesu. Wiele kobiet – niestety – uważa, że mężczyzna powinien "trzymać je krótko". Po prostu nie mają świadomości, że istnieje inny model rodziny. Tak żyły ich babki i matki. Tak żyją i one.
W Rosji nie ma kobiet oligarchek - mówią z pewnym smutkiem pani bohaterki. Kim są w takim razie kobiety uważane we współczesnej Rosji za takie, które osiągnęły sukces?
W rosyjskich elitach politycznych jest garstka kobiet. Należy jednak podkreślić, że także kobiety są beneficjentkami autorytarnego systemu – pracują m.in. w reżimowych mediach, fundacjach i korporacjach. Robią karierę również w rosyjskiej Dumie, ale oczywiście jest ich tam zaledwie kilka i każda z nich ma "prawomyślne" poglądy. Są dla władzy listkiem figowym.
Ponieważ system polityczny nie sprzyja kobietom i ich nie promuje, nastrojone opozycyjnie polityczki są znane jedynie w swoich kręgach. Kobiet sukcesu jest w Rosji niewiele. Dziś wiele z nich – naukowczynie, pisarki, działaczki NGO – ze względu na represje opuszcza kraj.
Z kolei kobiety w Armenii czy Tadżykistanu żyją w patriarchacie absolutnym. Normą jest np., że usuwają ciążę, gdy na świat ma przyjść kolejna dziewczynka.
Sytuacja kobiet w krajach poradzieckich jest ściśle powiązana z panującym w nich systemem politycznym. Rozdział o kaukazie (północnym i południowym) oraz Azji Centralnej zatytułowałam nieprzypadkowo "Inne światy". Przemoc wobec kobiet globalnie uważa się tam za element tradycji. Padają jej ofiarą ze strony mężczyzn, ale też innych kobiet (np. teściowych). Dzieje się to wg zasady: "mnie bito, więc i ja biję".
Póki nie przyjdą odgórne zmiany, związane z demokratyzacją tamtejszych państw, ciężko wyobrazić mi sobie polepszenie ich losu. Oprócz przemocy domowej są one także ofiarami handlu ludźmi, np. w Azji Centralnej sprzedaje się je do domów publicznych w Dubaju. By uregulować te wszystkie patologiczne sytuacje potrzeba wprowadzenia odgórnych norm, edukacji społecznej.
Rozmawiała Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski