Sophie Scholl – ostatnie dni

Sophie Scholl – ostatnie dni

Sophie Scholl – ostatnie dni
20.01.2006 14:08, aktualizacja: 30.06.2010 02:26

*Reżyser Mark Rothemund zrobił w 2000 roku komedię młodzieżową pod wdzięcznym tytułem „Mrówki w gaciach”. Minęło lat pięć i proszę, kompletna zmiana tonu, tematyki i... poczucia humoru – poważna, wyważona opowieść o aresztowaniu, przesłuchaniach i egzekucji 22-letniej studentki z Monachium, działaczki tajnej antynazistowskiej organizacji Biała Róża. To trochę tak, jakby Olaf Lubaszenko postanowił wyreżyserować film o konspiratorach z AK i wcale go nie zatytułował „Chłopaki nie płaczą 2”. *Bez obaw jednak – „Sophie Scholl” nie jest solenną ilustracją z podręcznika historii, choć bardzo wiernie trzyma się faktów i bohaterki, nie opuszczając jej ani na krok. Gdzieś nawet spotkałem się z pogardliwym porównaniem do programów Bogusława Wołoszańskiego, wydaje mi się ono jednak krzywdzące w stosunku do Rothemunda. Potrafi on bowiem w ramach „widowiska faktu” stworzyć napięcie i suspens – *„Sophie Scholl” ogląda się jak dobry thriller, choć nietrudno przewidzieć jego zakończenie. Nie byłoby jednak tego filmu bez
fenomenalnej Julii Jentsch w roli tytułowej. To ona dała swojej bohaterce żarliwość, kruchość i siłę zarazem. Nie próbuje jej heroizować – gra zwykłą, ładną dziewczynę, która po aresztowaniu kłamie i lawiruje, by uniknąć kary, a potem krok po kroku umacnia się w sobie i swojej decyzji. I nie do końca zdaje sobie sprawę, że z drogi, którą wybrała, nie ma odwrotu, że prowadzi ona prosto na szafot. *
Jentsch jest medium między historią a współczesną publicznością. Prowokuje nas do zadania sobie pytania, jak my byśmy się zachowali na miejscu Sophii, mimo że czasy nie wymagają od nas przecież podobnej odwagi. *Film Rothemunda wpisuje się też w drażliwą i wciąż niezałatwioną kwestię rozliczeń Niemców z ich faszystowską przeszłością. Dla jednych „Sophie Scholl” jest anty-„Upadkiem”, bo pokazuje III Rzeszę z perspektywy nie oprawcy, ale ofiary. Dla innych, przeciwnie, kontynuuje proces wybielania niemieckiego społeczeństwa na zasadzie „ludzie byli dobrzy, tylko system był zły”. Faktycznie, prawie wszystkie osoby,
które Sophie spotyka na swojej drodze, są pełne dobrej woli, nawet jeśli nie mogą jej pomóc. *
Dla mnie jednak ważniejszy jest współczesny przekaz „Sophie Scholl” – wyraźne i głośne „nie”, jakie Rothemund mówi odradzającym się tendencjom nazistowskim. I choćby z tego powodu należy ten film zobaczyć. Obawiam się bowiem, że groźba faszyzacji kraju jest obecnie w Polsce dużo większa niż w Niemczech.

Bartosz Żurawiecki/ _Przekrój _
„Sophie Scholl – ostatnie dni”, reż. Marc Rothemund, Niemcy 2005, Kino Świat