GwiazdySteczkowska nie ma czasu na zły nastrój

Steczkowska nie ma czasu na zły nastrój

Steczkowska nie ma czasu na zły nastrój
Źródło zdjęć: © Iza Grzybowska
20.11.2007 11:40, aktualizacja: 03.03.2008 14:39

Dum­na z męża i dwóch sy­nów, Ju­sty­na Stecz­kow­ska czu­je się speł­nio­ną ko­bie­tą. Wy­ci­szo­na, wy­ro­zu­mia­ła dla in­nych i sa­mej sie­bie, lu­bi swo­ją me­lan­cho­lię.

ZWIERZENIA NIEKONTROLOWANE

"Nie mam czasu na zły nastrój"

Na trzy­dzie­ste uro­dzi­ny wł­oży­ła uko­cha­ną su­kien­kę, szczę­śli­wa, że przed nią naj­lep­sze la­ta ży­cia. Dum­na z męża i dwóch sy­nów, Ju­sty­na Stecz­kow­ska czu­je się speł­nio­ną ko­bie­tą. Wy­ci­szo­na, wy­ro­zu­mia­ła dla in­nych i sa­mej sie­bie, lu­bi swo­ją me­lan­cho­lię. Wtedy patrzy na swoje życie z lotu ptaka.

Jest pa­ni je­sien­ną dziew­czy­ną?

Mo­je pierw­sze wspo­mnie­nia mi­ło­sne ko­ja­rzą mi się z je­sie­nią. Ta po­ra ro­ku ma spe­cy­ficz­ny za­pach: tro­chę mokry, tro­chę jabł­ko­wy, tro­chę melan­cho­lij­ny. Ale je­sień bar­dzo pach­nie, tak sa­mo, jak wiosna… Je­sień przy­po­mi­na mi tro­chę mnie sa­mą głę­bo­ko w środ­ku.

Na swo­jej no­wej pły­cie „Daj mi chwi­lę” jest pa­ni reflek­syj­na. Dojrzalsza?

Tak… bo dla ko­bie­ty 30. uro­dzi­ny są ma­gicz­ne, zmie­ni­łam się, sta­łam się bar­dziej wy­ci­szo­na, po­kor­na, wy­ro­zu­mia­ła dla in­nych i samej sie­bie.

Prze­szła pa­ni kry­zys trzy­dziest­ki? Bo­la­ło?

Nie… Cze­ka­łam na ten dzień i obie­ca­łam so­bie, że bę­dzie wyjątkowy. No i uda­ło się! By­ło pięk­nie, świe­ci­ło ja­sne słoń­ce, ubrałam się w swo­ją uko­cha­ną su­kien­kę, spa­ce­ro­wa­łam po mie­ście i czułam się na­praw­dę szczę­śli­wa. Mia­łam du­żo do­brych my­śli w gło­wie i czu­łam, że przede mną naj­lep­sze la­ta ży­cia.

Jest pa­ni speł­nio­na ja­ko ko­bie­ta?

Tak, mam dwóch sy­nów, siedmiolet­nie­go Le­ona i dwuipółletniego Sta­sia, któ­ry jest po­dob­­ny do mnie i mo­je­go ta­ty, na­to­miast star­szy syn to kopia mę­ża. Obo­je z Mać­kiem je­ste­śmy z nich dum­ni. Da­li­śmy coś pięknego so­bie i świa­tu.

Chy­ba jest pa­ni do­brą mat­ką. Po­dob­no nie przy­szła pa­ni na­wet kie­dyś na pró­bę pro­gra­mu „Ta­niec z gwiaz­da­mi”.

Tak, to praw­da. Ale nie wi­dzę w tym nic nad­zwy­czaj­ne­go. Pro­gram jest tyl­ko na chwi­lę, dzie­ci na za­wsze.

Mó­wi pa­ni wręcz, że to ob­ciach być gwiaz­dą.

Kie­dyś bra­ko­wa­ło mi po­ko­ry. By­łam but­ną, mło­dą dziew­czy­ną. Wy­da­wa­ło mi się, że od ży­cia tak wie­le mi się na­le­ży.

Ja też by­łam oso­bą wa­lecz­ną i my­ślą­cą tyl­ko o lau­rach.

I do­brze, na tym po­le­ga mło­dość… Ale też, z dru­giej stro­ny, zawsze lu­bi­łam lu­dzi, je­stem spod zna­ku Lwa. I jak więk­szość Lwów, mam wiel­kie ser­ce, je­stem otwar­ta, ser­decz­na… A te­raz jesz­cze czu­ję wdzięcz­ność za każ­dą szczę­śli­wą chwi­lę. Dzi­siaj też wiem, że cza­sem do­brze jest przyj­rzeć się so­bie z bo­ku. Po­pa­trzeć na swo­je życie z lo­tu pta­ka. Je­stem ca­ły czas w dro­dze, i ta dro­ga po­zwa­la mi się zmie­niać. Ja na przy­kład nie chcia­ła­bym mieć zno­wu 25 lat. To już by­ło. Zda­rzy­ło się wszyst­ko, co mia­ło się stać. Dro­ga do koń­ca jest jesz­cze dłu­ga. A zmia­ny nie­unik­nio­ne.

Co to zna­czy?

Wszyst­ko i nic… Sta­ram się ogar­nąć rze­czy­wi­stość z róż­nych stron. Głę­biej zro­zu­mieć ra­cje dru­gie­go czło­wie­ka.

In­ny punkt wi­dze­nia?

Do­kład­nie.

To wiel­ka sztu­ka.

Wiel­ka… Uczy­my się jej przez ca­łe ży­cie.

Wiem, że za­chwy­ci­ła pa­nią lek­tu­ra „Al­che­mi­ka”. Co szcze­gól­nie?

De­fi­ni­cja mi­ło­ści. Brzmi na­stę­pu­ją­co: „Mu­sisz wie­dzieć, że miłość ni­gdy nie sta­je na prze­­szko­dzie te­mu, kto pra­gnie żyć wła­sną le­gen­dą. Je­że­li tak się dzie­je, zna­czy to, że to nie by­ła mi­łość prawdzi­wa. Mi­łość, któ­ra prze­ma­wia ję­zy­kiem wszech­świa­ta”.
Ko­cha­my się z mę­żem, trosz­czy­my o sie­bie, ale jed­no­cze­śnie da­je­my sobie wie­le wol­no­ści, na swo­je oso­bi­ste świa­ty i ce­le. Mo­że dla­te­go obo­je je­ste­śmy szczę­śli­wi.

Któ­ra pio­sen­ka z ostat­niej pły­ty jest pa­ni naj­bliż­sza?

Są dwie. Te, do któ­rych sa­ma na­pi­sa­łam tekst, „To nie miłość” oraz „Tu i tu”. Pierw­sza wy­pły­nę­ła z mo­ich prze­żyć… A zda­rzy­ło się to już wie­le lat te­mu.

Wie­dzia­łam, że to ja­kaś nie­do­koń­czo­na hi­sto­ria mi­ło­sna…

To nie­za­mknię­te spra­wy emo­cjo­nal­ne. Do­brze jest mieć szan­sę wy­rzu­cić je z sie­bie. Po­słać w świat. W ten spo­sób po­ma­gam so­bie i in­nym. Z jed­nej stro­ny, sta­ję się bliż­sza tym, któ­rzy prze­szli to sa­mo, a z dru­giej – nie je­stem osa­mot­nio­na w tym, co czu­ję…

Roz­mo­wa za­wsze oczysz­cza. A śpie­wa­jąc, roz­ma­wia pa­ni prze­cież ze swoimi słu­cha­cza­mi, a oni z pa­nią…

Tak, to pięk­na wy­mia­na do­brej ener­gii z obu stron. Ja da­ję im z siebie wszyst­ko, co głę­bo­ko czu­ję i po­tra­fię… Oni od­da­ją mi swoje wzru­sze­nia, uśmiech, do­bre sło­wo, ni­cze­go nie tra­cąc. Po do­brym kon­cer­cie obie stro­ny tyl­ko zy­sku­ją. Po na­gra­niu pły­ty „Daj mi chwi­lę” naj­wię­cej e­-ma­ili do­ty­czy­ło pio­se­nek „To nie miłość” i „Wra­cam do do­mu”. Lu­dzie opi­sy­wa­li mi swoje hi­sto­rie mi­ło­sne, dzię­ku­jąc za ten utwór. My­ślę, że wie­lu z nich wy­pła­ka­ło łzy do koń­ca… Po­czu­li ulgę i spoj­rze­li na swo­ją mi­łość raz jesz­cze…

Nie­któ­rzy stwier­dzi­li, że to jed­nak nie by­ła mi­łość, a tyl­ko kochanie… Za­wsze przy­kro jest się prze­ko­nać, że to, co uznawaliśmy za wiel­kie uczu­cie, wca­le nim nie jest…

Sa­ma przez to kie­dyś prze­szłam. Te­raz opo­wie­dzia­łam to w tek­ście piosen­ki, naj­le­piej, jak po­tra­fi­łam. Cho­ciaż by­ło to bar­dzo daw­no temu i nie ma już we mnie tych emo­cji, któ­re mną tar­ga­ły…

Eee, chy­ba coś zo­sta­ło…

Mo­że… Ale to ra­czej ja­kieś reszt­ki uczuć, któ­re ukry­ły się w zakąt­kach mo­jej du­szy… Tym bar­dziej trze­ba je by­ło wy­rzu­cić z sie­bie, aby się do koń­ca oczy­ścić. Zro­bi­łam to po­przez mu­zy­kę.

Ale mam też ta­kie wra­że­nie, jakby przez ca­łą pły­tę prze­wi­jał się nastrój nie­speł­nio­nej mi­ło­ści. Czy tak?

Nie…

A więc to przy­pa­dek, że w ten spo­sób uło­ży­ły się pio­sen­ki.

Tak. Mnie się zda­rzy­ła tyl­ko raz nie­speł­nio­na mi­łość. To by­ło w czasach li­ceum. Mi­łość, jak to w tym wie­ku, nie­zwy­kle emo­cjo­nal­na. Mia­łam wte­dy 16 lat i wy­da­wa­ło mi się, że ko­cham go nad ży­cie. (śmiech) Ca­ły­mi dnia­mi sta­łam przy oknie, gra­łam na skrzyp­cach i patrzy­łam, czy wra­ca ze szko­ły. A jak wi­dzia­łam, że idzie, to za­raz bie­głam po coś do skle­pu, że­by ni­by przy­pad­kiem spo­tkać się z nim na do­le. (śmiech) Za­pi­sa­łam się na­wet z nim na nie­miec­ki. Ale nie­wie­le uda­ło mi się na­uczyć, bo głów­ną atrak­cją lek­cji był on. (śmiech)

Trud­no, aby mo­gło być ina­czej… Ja też nie mia­ła­bym gło­wy.

By­li­śmy kum­pla­mi, tak je­mu się wy­da­wa­ło. Bo ja nie mia­łam mu od­wa­gi po­wie­dzieć, że go ko­cham. Kie­dy pew­ne­go dnia po­wie­dział mi, że umó­wił się z dziew­czy­ną do ki­na, ru­nął mój ca­ły świat. My­śla­łam, że te­go nie prze­ży­ję.

Jak pa­ni od­zy­ska­ła spo­kój du­cha?

No cóż… Tak, jak wie­le ra­zy w mo­im ży­ciu, po­mo­gła mi muzyka…

Ale to nie był ko­niec zna­jo­mo­ści?

Kil­ka lat póź­niej do­wie­dzia­łam się od je­go ma­my, że się że­ni. Zapropono­wa­łam, że mu za­śpie­wam na ślu­bie, i za­śpie­wa­łam: „Ave Ma­ria”… By­ło pięk­nie i w ogó­le bar­dzo mi­ło. A ja nie mogłam opa­no­wać łez… La­ły się stru­mie­nia­mi.

Mo­że go jesz­cze pa­ni ko­cha­ła…?

Już nie! Wte­dy by­łam peł­na szczę­ścia z mo­ją pierw­szą praw­dzi­wą spełnio­ną mi­ło­ścią. Ale prze­szłość nie umie­ra w nas tak ła­two i… szyb­ko, jak by­śmy so­bie cza­sem te­go ży­czy­li. My­ślę, że tak jest ze wszyst­ki­mi uczu­cia­mi w nas, któ­rych al­bo kie­dyś nie rozpoznali­śmy, al­bo nie zo­sta­ły prze­ży­te do koń­ca. Po pro­stu któ­re­goś dnia wra­ca­ją ze zdwo­jo­ną si­łą. I mu­sisz so­bie z tym po­ra­dzić. Prze­lać na pa­pier, wy­cza­ro­wać nu­ty, pio­sen­ki, ob­ra­zy. Coś, co po­mo­że ci oczyścić ser­ce. To jest tak, jak ze wszyst­ki­mi niedo­ga­da­ny­mi spra­wa­mi mię­dzy ludź­mi. Je­śli się ich nie wy­ja­śni, a przy­kry­je co­dzien­no­ścią, to w nie­ocze­ki­wa­nym mo­men­cie z ma­łych nie­waż­nych rze­czy na­gle wy­bu­cha wiel­ka kłót­nia, któ­ra w ogó­le nie do­ty­czy tej drob­nost­ki, tyl­ko jest ukry­wa­nym przez la­ta stru­mie­niem ża­lu.
Po mo­im ostat­nim kon­cer­cie bli­ska ko­le­żan­ka po­wie­dzia­ła mi, że kie­dy usły­sza­ła pio­sen­kę „Wra­cam do do­mu”, to nie mo­gła opanować łez… I mó­wi do mnie: „Wiesz dla­cze­go? Dla­te­go, że od sze­ściu lat, a ty­le mi­nę­ło od śmier­ci mo­je­go oj­ca, ani ra­zu się nie roz­pła­ka­łam. Mu­sia­łam być sil­na, kie­dy cho­ro­wał, a po­tem dziel­na, kie­dy go za­bra­kło… Dzi­siaj, dzię­ki mu­zy­ce, wszyst­ko mi pu­ści­ło, to tak, jak­bym za­czę­ła żyć na no­wo…”.

Mnie też ta pio­sen­ka ogrom­nie wzru­szy­ła. Przypomniałam sobie swojego ukochanego, z którym musiałam się rozstać, bo rozdzieliła nas jego śmierć. Cho­ciaż to by­ło daw­no te­mu i dzi­siaj, tak jak pa­ni, ko­cham i je­stem szczę­śli­wa… To jed­nak wy­pły­nął ze mnie ja­kiś nie­utu­lo­ny żal… Ale też, kie­dy po­słu­cha­łam jej po­now­nie, to poczu­łam, że ma jesz­cze in­ne zna­cze­nie.

Pro­szę po­wie­dzieć, ja­kie?

Mi­stycz­ne, oso­bi­ste.

Dla mnie też.

A jak po­wsta­ła ta pieśń?

W ogó­le na­pi­sał ją fa­cet. Łu­kasz Rut­kow­ski.

Na­praw­dę?

Jest praw­ni­kiem. Za­śpie­wał mi ją, gra­jąc na gi­ta­rze, Tak po pro­stu, tak, jak umiał… Ale bar­dzo mnie po­ru­szył. Po­tem dłu­go nie mogłam jej na­grać, wzbu­dza­ła we mnie ty­le emo­cji… Więc kie­dy zna­la­złam się w So­po­cie, gdzie miesz­kał, to po­pro­si­łam, aby opowiedział mi hi­sto­rię po­wsta­nia tej pio­sen­ki.

Wte­dy on przed­sta­wił mi swo­ją żo­nę i rzekł: „Wiesz, ta pio­sen­ka po­wsta­ła dzię­ki niej. W ten spo­sób do­sta­li­śmy dru­gą szan­sę na by­cie we dwo­je”. Wcze­śniej ona by­ła je­go dziew­czy­ną, z któ­rą się roz­stał, po­tem on cier­piał bar­dzo, aż przy­szedł mu do gło­wy ten tekst. Pio­sen­ka uratowała ten zwią­zek, dziś są szczę­śli­wym mał­żeń­stwem.

Pięk­na hi­sto­ria.

Bar­dzo ro­man­tycz­na.

W tro­chę in­ny na­strój wpro­wa­dza pio­sen­ka „Tu i tu”. Jest pa­ni tym ra­zem we­so­ła, roz­sz­cze­bio­ta­na, słod­ka. Zresz­tą sam tekst jest uro­czy, ko­bie­cy, śpie­wa pa­ni „tu i tu, i tam, ca­łuj mnie, do­ty­kaj mnie”.

Mam szczę­śli­we ży­cie. Wła­sną ro­dzi­nę, któ­rą ko­cham… Po pro­stu do­bry czas. No i uwiel­biam się ca­ło­wać!!! (śmiech)

Z ko­lei utwór „Choć wie­je, pa­da, grzmi” prze­no­si nas w kli­mat je­sie­ni. Bar­dzo na­stro­jo­wa pieśń. Jed­no­cze­śnie pod­no­szą­ca na du­chu wszyst­kich smu­ta­sów. Nie tyl­ko śpie­wa pa­ni, że przej­dą sza­re dni, ale też „I choć li­sto­pad zły, zło­śli­wie desz­czem dżdży, ty ka­wa­łek słoń­ca daj mi we śnie”.

Śpie­wam ją z Bo­ry­sem Szy­cem, któ­ry do­po­wia­­da, że „choć li­sto­pad zły, przy­śni­łaś mi się ty”.

Czy­li na je­sien­ne smut­ki naj­lep­sza jest mi­łość… A jak pa­ni sa­ma zno­si li­sto­pa­do­we sza­ro­ści?

Jak więk­szość lu­dzi, go­rzej się czu­ję w je­sien­no­-zi­mo­we mie­sią­ce. Chyba że jest słoń­ce. Wte­dy nie prze­szka­dza mi ani wiatr, ani ziąb. Z dru­giej stro­ny, nie mam cza­su po­pa­dać w złe na­stro­je, upa­jać się nimi. Mam dwój­kę dzie­ci, któ­re za­wsze mnie usta­wia­ją do pio­nu… Nie mam cza­su uża­lać się nad so­bą. (śmiech)

Nie wpa­da pa­ni w czar­ną dziu­rę, to do­brze… A me­lan­cho­lia jest słod­ka?

To spa­da­ją­ce li­ście z drzew i tę­sk­no­ta. Stan du­cha rów­nież po­trzeb­ny. Jak szczę­ście, wios­na i pach­ną­ce kwia­ty na łą­ce.

Nie uni­kaj me­lan­cho­lii.

Tak. Po­za tym to stan bar­dzo przy­jem­ny. Je­ste­śmy spo­koj­ni, wy­ci­sze­ni, mo­że­my za­sta­no­wić się nad wie­lo­ma rze­cza­mi. Lu­bię mo­ją me­lan­cho­lię.

A ja­ką by­ła pa­ni dziew­czyn­ką? Lu­bi­ła, jak deszcz dzwo­nił o szy­by je­sien­nie?

By­łam we­so­ła, ro­dzi­ce nie mar­twi­li się o mnie. By­łam dziec­kiem ży­wym, kon­tak­to­wym, by­wa­­łam prze­wod­ni­czą­cą kla­sy. Ale też do dziś część moich zna­jo­mych twier­dzi, że mam swój wła­sny świat. I to praw­da, czasa­mi się wy­łą­czam. Je­stem, je­stem… i na­gle, nie wiem kie­dy, prze­cho­dzę w świat dźwię­ków. Po czym trze­ba mnie ja­koś zła­pać, że­bym wró­ci­ła z po­wro­tem.

Te uciecz­ki w in­ny świat pa­ni nie mę­czą?

Nie. To jest przy­jem­ne i po­trzeb­ne… Do­brze mieć swój świat, w któ­rym moż­na się schro­nić i od­zy­skać si­ły.

O ile się w nim nie za­my­ka­my na dłu­żej, nie izo­lu­je­my od ludzi.

Tak. To jest coś ta­kie­go, jak in­ni lu­dzie ma­ją swo­je książ­ki, fil­my, któ­re od­ry­wa­ją ich od rze­czy­wi­sto­ści, da­ją wy­tchnie­nie.

Skąd się wzię­ły in­ne utwo­ry na tej pły­cie?

Pi­sa­li je róż­ni lu­dzie. Ra­zem z Paw­łem Jóź­wic­kim szu­ka­li­śmy cie­ka­wych tek­stów i mu­zy­ki po ca­łej Pol­sce. To jest za­wsze dłu­gi pro­ces. Pły­ta po­wsta­wa­ła przez 2 la­ta. Wie­le pra­cy w nią wło­żył pro­du­cent mu­zycz­ny pły­ty „Daj mi chwi­lę”, Bog­dan Kon­drac­ki, prze­cud­ny człowiek.

„Daj mi chwi­lę” jest pły­tą re­flek­syj­ną, z na­ci­skiem na „być” w tym świe­cie. Ale za­raz, śpie­wa pa­ni ta­kie mą­dre pio­sen­ki, a z dru­giej stro­ny – re­kla­mu­je bie­li­znę… Co jest waż­niej­sze: „być” czy „mieć”?

Dla mnie nie ma ta­kie­go roz­róż­nie­nia. Dla mnie „mieć” z re­klam zna­czy „być” w mu­zy­ce.

Czu­je się pa­ni bar­dziej jak kom­po­zy­tor­ka, pio­sen­kar­ka czy mo­że tekściar­ka, ostat­nio pi­sze pa­ni pio­sen­ki?

Naj­bar­dziej je­stem mu­zy­kiem, kom­po­zy­to­rem. Wszyst­kie mo­je utwo­ry, oprócz tych na pły­cie „Daj mi chwi­lę” zo­sta­ły skomponowane prze­ze mnie. Skom­po­no­wa­łam też mu­zy­kę do dwóch fil­mów.

Jak to się ro­bi? Czy to trze­ba być w szcze­gól­­nym miej­scu lub sta­nie du­cha?

Mu­zy­ka jest pa­nią dla sa­mej sie­bie. Każ­dy chciał­by się z nią zaprzyjaź­nić. Ale ona przy­cho­dzi, od­cho­dzi, kie­dy chce. Jest jak kot. Za nic ma przy­jaź­nie i obo­wiąz­ki… Jest wol­na i pięk­na, jak wiatr.

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces