Świąteczna dezercja
Jedni tradycyjną przedświąteczną gonitwę zamienili na lenistwo, czytanie książek, długie spacery i wygrzewanie się w saunie. Drudzy zamiast wigilijnego stołu mają blat z cienkiej sklejki na czterech krzywych nogach, za to w bambusowej altanie z widokiem na ocean, a zamiast barszczu z uszkami - sałatkę z krewetek z mango i lassi. Porzucili tradycję na rzecz własnej wygody i spokoju ducha. Czy żałują?
24.12.2019 | aktual.: 24.12.2019 15:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nadmiar obowiązków, zmęczenie kończące się omdleniem i niesnaski rodzinne ostatecznie skłoniły Olgę do zamiany tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia na takie, które miały uszczęśliwić jej najbliższą rodzinę. Jednak okazało się to nie takie proste. - Pamiętam, jak pięć lat temu o 5 nad ranem, tuż przed wigilią, lepiłam uszka do barszczu - wspomina 37-letnia managerka sprzedaży.
- Płakałam ze zmęczenia, a jednak dalej skrupulatnie upychałam na małych placuszkach farsz przygotowany z własnoręcznie zebranych prawdziwków. Do wigilii siadałam tak strasznie zmęczona, że jedyna rzecz, na która miałam ochotę, to położyć się spać, nawet bez dzielenia się opłatkiem. Nie mogłam patrzeć na współbiesiadników: niedouczoną ciotkę-marudę, rozwrzeszczane dzieci kuzynki czy stryja, który był pijany zanim zasiedliśmy do stołu, bo od progu pociągał koniaczek z piersiówki. Na dodatek z powodu stresu, zmęczenia, nadmiaru obowiązków byłam potwornie znerwicowana, złośliwa, krzyczałam na męża i na dzieci. Nie ma się co dziwić: przygotowywałam kolacje dla ok. 20 osób. Wtedy powiedziałam sobie dość.
Z dewotami i komunistą przy stole
Olga już w lutym następnego roku oświadczyła rodzicom, że na najbliższe Boże Narodzenie chce z rodziną wyjechać w góry. - Lament, oburzenie, krzyki były tak straszne, a kolejne próby wyperswadowania nam tego pomysłu rodzice tak zintensyfikowali, że zamiast dzielić się opłatkiem z widokiem na Giewont, znowu lepiłam uszka dla 20 osób - wspomina kobieta. - Ale udało mi się jednak cos zmienić: robienie potraw podzieliłam między parę osób, dzięki czemu nie słaniałam się już na nogach.
Rok później Olga postawiła rodziców przed faktem dokonanym, oświadczając im, że opłaciła turnus świąteczny w ośrodku wczasowym w Karpaczu. Zaoferowała rodzicom, by pojechali z nią, jej mężem i dziećmi, ale kategorycznie odmówili. Niezrażona kobieta ustaliła z mężem, że kupują dzieciom i sobie po jednym prezencie, a czas zamiast na lepieniu uszek, spędzą na wycieczkach, zabawach i spaniu. - Niestety ośrodek wczasowy bardzo nas rozczarował - wspomina Olga.
- Nie tylko standardem wyposażenia, jakością i ilością potraw, ale też nie mieliśmy szczęścia do towarzystwa. Okazało się, że siedzenie przy stole z zupełnie obcymi ludźmi jest gorsze niż z ciotką, dziećmi kuzynki i wujkiem na bani. Przez pięć dni w górach towarzyszyło nam m.in. młodsze od nas małżeństwo, które non stop opowiadało o tym, jacy ludzie są grzeszni i jakie straszne męki piekielne ich czekają po śmierci. Trudno ich było podejrzewać, że czują radość w związku z narodzinami Zbawiciela… - ironizuje Olga. - Dla odmiany ich interlokutorem był facet, zdeklarowany komunista, były wojskowy, pijaniusieńki od rana do nocy, który wspominał z rozrzewnieniem czasy Gierka oraz strasznie narzekał na Polskę po transformacji w 1989 r.
Disco polo i wódka do śniadania
Rok później Olga pojechała z rodziną do Zakopanego. Ten wyjazd również okazał się nie do końca udany. - Tutaj nie było ludzi z oryginalnymi poglądami, za to nasi współbiesiadnicy okazali się miłośnikami kolęd w wersji disco polo, co dla nas było trudne do zniesienia - wspomina kobieta. - Wódkę pijali już do śniadania, a dobre maniery to było coś zupełnie im obcego. Klęli jak szewcy, a na grzeczne uwagi, by nie mówili nieparlamentarnych słów przy dzieciach, reagowali rechotem. I nie miało znaczenia, że wybraliśmy drogi i traktowany jako ekskluzywny pensjonat. Niestety duża ilość kasy nie równa się dobremu wychowaniu.
Jak przyznaje Olga, dopiero trzecie święta spędzone poza domem okazały się strzałem w dziesiątkę. Kobieta namówiła przyjaciółkę, Basię, by zabrała swoją rodzinę i wyjechała z jej rodziną na święta. - Oczywiście rodzice Baśki też stawiali opór, ale sprzedałam jej nasz patent z opłaconym już dawno wyjazdem i rodzice zostali postawieni przed faktem dokonanym. Tylko u niej różnica polegała na tym, że jej rodzice chcieli w związku z tym jechać z nami… Wybraliśmy bardzo starannie pensjonat, który znajduje się na… Mazurach, a nie w górach. Te na południu nie spełniały naszych wymagań. Efekt: spędzamy święta dokładnie tak, jak chcemy, bez tej bieganiny, chorobliwego zmęczenia, lepienia uszek o 5 nad ranem. Co straciliśmy? Ja mam problem, że nie spędzam świąt z rodzicami… Zwłaszcza, że są coraz starsi. I chyba, paradoksalnie, żałuję, że z powodu mojego wypisania się z organizowania rodzinnych świąt, rozpadła się tradycja spotykania razem w 20-osobowym gronie. Nikt nie przejął po mnie pałeczki, a nasza wielka wigilia rozpadła się na kilka małych. Szkoda.
Zobacz także
Stresujące święta
Jak wynika z badań przeprowadzonych w ubiegłym roku przez serwis internetowy prezentmarzen.pl: "Święta Bożego Narodzenia 2018 z perspektywy Polaków", aż 65 proc. z nas przeżywa stres w okresie okołoświątecznym, z czego aż 27 proc. jego skutki postrzega jako bardzo poważne. 1683 respondentów zapytano też, co negatywnie wpływa na świąteczną atmosferę. Zdaniem 20 proc. z nich przyczyną stresu są świąteczne przygotowania, które sprawiają, że zamiast odpoczywać, popadamy w jeszcze większe zmęczenie, a świąteczna krzątanina, gotowanie oraz porządki wysysają z nas całą energię. 18 proc. osób zapytanych o największego pożeracza energii, wskazało gonitwę za prezentami.
- Wiele osób, zwłaszcza kobiet, bardzo mocna przeżywa stres związany ze świętami, ponieważ biorą na siebie zbyt dużo obowiązków - uważa Katarzyna Szymańska, psycholożka. - Bo jak jedna osoba ma wypełniając swoje codzienne obowiązki, wcisnąć w plan dnia przygotowanie 12 potraw dla kilu bądź kilkunastu osób, kupić prezenty, zadbać o posprzątanie domu, przystrojenie choinki i być jeszcze w dobrym humorze? Do tego dochodzą często poważne dodatkowe wydatki. Wszystko to wiąże się z ogromnym wydatkiem energetycznym i emocjonalnym. Dla części osób spotkanie się z niezbyt lubianymi krewnymi, z którymi niełatwo nawiązać kontakt to kolejne źródło stresu. Zwłaszcza, gdy przy stole wigilijnym spotykają się osoby o odmiennych poglądach politycznych i koniecznie chcą się tymi poglądami wymienić.
Święta pod palmami
Natalia wspomina, jak jej córka Mia, wówczas pięcioletnia, popłakała się po wigilii, bo nie wiedziała, którym z nowych prezentów ma się bawić. - W naszej rodzinie kult prezentów, zwłaszcza dla dzieci, był bardzo silny - opowiada 36-letnia graficzka. - Moi rodzice, którzy dosłownie zasypywali swoje wnuki prezentami twierdzili, że w PRL-u nic w sklepach nie było, że myśmy dostawili na święta jakieś chińskie badziewie, pod warunkiem, że "rzucili" je do sklepów.
- Mierziła nas też strasznie potrzeba przygotowania ogromnej liczby potraw i jedzenia ich w takiej ilości, że potem marzyło się, by przyjechała karetka i zabrała nas na płukanie żołądka - opowiada Igor, mąż Natalii, który pracuje jako fizjoterapeuta. - I w końcu oboje jesteśmy niewierzący, więc ta chrześcijańska tradycja świętowania Bożego Narodzenia była nam mentalnie obca. I wtedy wpadliśmy na świetny pomysł.
Natalia i Igor obliczyli, że na zakupy świąteczne i prezenty dla całej rodziny wydają kilka tysięcy złotych. Doszli do wniosku, że gdyby z tego zrezygnowali, to mogliby zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na wakacje w ciepłych krajach.
- Na pierwsze wybraliśmy się do Egiptu, do Dahab na Półwyspie Synaj - wspomina Igor. - Mieszkaliśmy w pięciogwiazdkowym hotelu, z choinką, uroczystą kolacją i nawet drobnymi upominkami dla dzieci. Byliśmy zachwyceni, zwłaszcza, że oboje podczas tego wyjazdu spróbowaliśmy nurkowania i pokochaliśmy to!
Ich wyjazd do muzułmańskiego kraju na Boże Narodzenie spowodował, że połowa rodziny obraziła się śmiertelnie. - Moja mama tak strasznie się zdenerwowała tym, co o nas mówili, że wyszła trzaskając drzwiami z wigilii organizowanej przez ciotkę - opowiada Natalia. - Ale teraz wszyscy są już do tego przyzwyczajeni. Święta spędzaliśmy oprócz Egiptu w Malezji, Grecji, na Maderze i dwa razy w Indiach, na Goa, gdzie podoba nam się najbardziej. Ale nie ma co ukrywać, że atmosfera świąt, jakiejś takiej podniosłości, uroczystości, to coś, za czym wszyscy tęsknimy. Dlatego w tym roku… zostajemy w domu. Wszyscy jednak wiedzą, że nie chcemy, by zasypywano nas prezentami i nie zjemy więcej niż możemy - dodaje ze śmiechem Igor.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl