Święta w szpitalu psychiatrycznym. "Trafiają tu osoby z pierwszych stron gazet"
- Pacjenci nazywają to miejsce Houston, bo u nas się odlatuje - żartuje w rozmowie z Wirtualną Polską jeden z pracowników szpitala im. Babińskiego w Krakowie. Choć chciałoby się wierzyć, że jest inaczej, wiele osób myśli o ludziach zmagających się z chorobami psychicznymi w kategoriach "co z oczu, to z serca". Pacjentów to boli, szczególnie gdy zabłyśnie pierwsza gwiazdka.
Gdy ponad sto lat temu budowano teatr na terenie Szpitala Klinicznego im. dr. Józefa Babińskiego w krakowskim Kobierzynie, nikt nie mógł przewidzieć, jak duże będzie zapotrzebowanie na pomoc psychiatryczną w 2024 r.
Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia sala ze sceną wypchana jest po brzegi. Ludzie stoją wzdłuż ścian, w wejściach do bocznych salek i w korytarzu prowadzącym do budynku. Staję z boku i obserwuję. A przecież to zaledwie ułamek ogólnej liczby pacjentów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z przodu dwie choinki, stół przykryty białym obrusem, a na nim ciasto, bigos, barszczyk i chleb. Słychać śmiechy, szmery i dyrekcję stojącą trochę jak na szkolnym apelu. Wystarczyło jednak parę chwil, by to wrażenie prysło jak mydlana bańka.
Niech się spełnią słowa aniołów
Gdy tylko głos zabrał dyrektor Michał Tuchowicz, atmosfera zmieniła się w sekundę. Wszyscy wiedzą, dlaczego tu są. Jako pacjenci nie mogą ot tak powiedzieć: mam w nosie, wychodzę. Wielu z nich czekają święta na oddziale. Dyrektor mówi o głębokim przeżywaniu i nadziei, choć wie, że dla wielu okaże się ona złudna.
- Tym, którzy wychodzą ze szpitala na czas świąt, życzę, aby leczenie przyniosło spodziewane efekty w przyszłym roku. A państwu, żeby te święta mogły być przeżywane w gronie najbliższych. Jest to trudne, ale wszystkiego najlepszego - mówił Tuchowicz ściśniętym głosem.
Po nim mikrofon przejął ks. dr hab. Jan Klimek, kapelan chorych. Mówi długo, spokojnie, a na sali panuje taka cisza, że dałoby się usłyszeć spadającą szpilkę. Wśród pacjentów cieszy się ogromnym szacunkiem.
- Życzę wam kochani, aby w tym czasie Bożego Narodzenia nikt z nas nie przeżywał niepokoju, żeby te słowa aniołów do pasterzy i nam się udzieliły. Nie bójcie się. Jaka będzie nasza przyszłość? Co z moją chorobą? Co z moim cierpieniem? - mówił ks. Jan.
- Życzę wam też, abyśmy te święta przeżywali jak Święta Rodzina. Oni też byli poza swoim miejscem zamieszkania, w miejscu, które tylko przypadkowo posłużyło Matce Bożej do zrodzenia syna. Wielu z was pozostanie w tym szpitalu, też poza swoim domem. Ale życzę wam, aby te święta, mimo bariery szpitalnej, były czasem, w którym wielu ludzi spotka się z wami, pokaże wam swoją miłość i szacunek – podsumował duchowny, po czym zachęcił do wspólnej modlitwy w intencji między innymi osób, które cierpią na oddziałach, czy tych, którzy przebywają teraz na froncie.
Łzy ocierają ukradkiem
W jego głosie słychać, że z każdą chwilą jest coraz bardziej poruszony. Atmosfera na sali panuje uroczysta, choć słodko-gorzka. Pracownicy szpitala w rozmowie podkreślają, że robią wszystko, żeby na terenie Kobierzyna nie dało się odróżnić pacjentów od zwykłych krakowian, którzy przychodzą do kompleksu zabytkowych budynków i parku na spacer. W sali teatru też nie sposób zgadnąć, kto jest pracownikiem, a kto pacjentem.
Ktoś mógłby uznać, że słowa płynące z głośników, to kolejna okrągła przemowa, którą powtórzy się za rok i za lat dziesięć, którą jednym uchem się wpuszcza, a drugim wylatuje. Wystarczy jednak przebiec wzrokiem po twarzach pacjentów, by zrozumieć, że to kompletna bzdura. Niejedna osoba ukradkiem ociera łzy, wiele twarzy przybrało wyraz pełen melancholii. Do nich słowa dyrekcji i księdza trafiają bardzo głęboko.
Niektórzy z obecnych na sali już pakują się do domu, bo ich pobyt właśnie się kończy. Cieszą się, bo wyjdą akurat na święta, choć powrót do swojego środowiska nie będzie łatwy. Inni szpital opuszczą na kilka dni. Po przepustce na święta wrócą na oddział i będą kontynuować leczenie. Są też ci, którzy okres bożonarodzeniowy spędzą na oddziale. Dla części z nich szpital może się okazać azylem.
Świąteczne przełomy w leczeniu
W zaciszu rozmawiamy z dr. n. med. Łukaszem Cichockim, zastępcą dyrektora Tuchowicza do spraw lecznictwa, oraz Maciejem Bobrem, rzecznikiem prasowym i wieloletnim pracownikiem szpitala w Kobierzynie.
- Osoby chorujące psychicznie mają często bardzo trudną sytuację rodzinną i społeczną. Część z nich żyje bardzo skromnie. Do naszego szpitala trafiają też osoby bezdomne. Szpital zapewnia dach nad głową, jest ciepło, są ludzie. Staramy się, żeby wszystkie nasze oddziały zapewniały atmosferę bezpieczeństwa. Może się zdarzyć tak, że lepiej będzie pacjentowi tu niż w innym miejscu - mówi Wirtualnej Polsce dr Łukasz Cichocki.
- Zaburzenia psychiczne w dużym stopniu wiążą się z nie najłatwiejszymi doświadczeniami życiowymi. Ich źródłem dość często bywa rodzina, która może być na przykład rodziną skonfliktowaną, taką, która zupełnie się rozpadła, albo się nie komunikuje. Formalnie to nadal rodzina, ale ludzie się kłócą, mijają, pojawia się rodzaj obcości - mówi lekarz, który choć obecnie przyjmuje pacjentów w przyszpitalnej poradni, ma też doświadczenie pracy na oddziale, również w święta. Z obserwacji Cichockiego wynika, że okres świąteczno-noworoczny jest trudniejszy niż reszta roku.
- Dyżury w Wigilię i święta są bardzo specyficzne. Ludzie tego dnia bardzo potrzebują innych ludzi. Pojawia się specyficzne poczucie bliskości w przypadkowym gronie. Nieraz to właśnie w Wigilię ludzie otwierają się tak, jak w żadnym innym dniu. Nasza możliwość pomocy drugiemu człowiekowi jest w dużej mierze pochodną tego, na ile on jest gotowy na przyjęcie tej pomocy. Nieraz odbijamy się od ściany, jesteśmy bezradni. Ale czasami pojawiają się właśnie takie furtki, które sprawiają, że człowiek jest gotowy przyjąć coś, czego na co dzień by nie przyjął - wyjaśnia.
Nikt ich w życiu nie przytulił
System skonstruowany jest tak, że lekarze dyżurni mają pod opieką wielu pacjentów. Zdaniem dr. Cichockiego medycy są trochę jak meteoryty, które przelatują przez oddziały, krążą, idą tam, gdzie akurat są potrzebni. Najbliżej pacjentów są pielęgniarki i pielęgniarze, w szczególności wieczorami i nocą.
- Na nocnych dyżurach odbywają się rozmowy najtrudniejsze, jeśli chodzi o emocje, o doświadczenie wsparcia, którego mogło zabraknąć na przykład w rodzinie. Zdarza się, że pielęgniarki matkują pacjentom. Znam historie pacjentów i pacjentek, którzy mają ponad 20 lat i mówią, że nikt ich w życiu nie przytulił. Wtedy pojawia się element bliskości, nawet zwykłego pogłaskania, które może dać poczucie bezpieczeństwa, tego, że w ich życiu pojawi się dobry, a nie zły dotyk - wyjaśnia lekarz.
- W ramach jednego z projektów prowadzonych w szpitalu zastanawialiśmy się, jakie są kroki w przełamywaniu barier do powrotu do życia społecznego. Za pierwszy uznaliśmy w ogóle opuszczenie szpitala. Pacjent musi się zmierzyć ze światem, który nie zawsze jest przyjazny - mówi Maciej Bóbr.
To nie "Lot nad kukułczym gniazdem"
- Czasami obraz szpitala psychiatrycznego jest taki, że jest to złowrogie miejsce, w którym ludzi trzyma się wbrew ich woli, krzywdzi i nie wiadomo, co się tam wyprawia. Oczywiście bywa też tak, że dzieją się rzeczy, które dziać się nie powinny. Tymczasem ja znam sytuacje, gdy człowiek jest w tym szpitalu dwa tygodnie, miesiąc, dłużej, czuje się bezpiecznie, zaopiekowany, zadowolony, chroniony przed trudnościami życia w społeczeństwie i gdy zamajaczy przed nim widmo wypisu, nagle robi - świadomie bądź nie - coś, żeby w tym szpitalu jednak zostać - mówi lekarz.
- Druga rzecz na drodze do powrotu do społeczeństwa to sprawczość i odrzucanie autostygmatów. Zależy nam na tym, by pacjenci nie czuli się gorsi, bo byli w szpitalu – mówi Bóbr.
Kobierzyn zachęca pacjentów do tego, by spotykali się ze sobą w przyszpitalnym klubie. Przy kawie i ciastkach ludzie dzielą się historiami, dzięki czemu mogą się uczyć na cudzych błędach i nie popełniać ich samemu integrując się na powrót w środowisku. Taki drobiazg jak coś słodkiego to dla nich pozytywny sygnał.
- Proszę spojrzeć na dzisiejsze spotkanie w teatrze. Gdyby nie ten posiłek, sala nie byłaby aż tak pełna. Dla wielu z tych osób fakt, że zjedzą kawałek ciasta, napiją się barszczu, połamią opłatkiem, to jest coś ekstra. Nawet jeśli mamy najlepsze posiłki w szpitalu, to dla nich to i tak rzecz warta zachodu - podkreśla Maciej Bóbr.
Rzecznik wspomina, czego w kontekście świątecznym miał okazję doświadczyć w szpitalu, będąc wiceprezesem Fundacji Deca. Organizacja przygotowywała paczki dla pacjentów, którzy musieli zostać w szpitalu na Boże Narodzenie, a do których w tym czasie nikt nie przychodził. Fundacja dowiadywała się od oddziałowych, ile jest takich osób, jakie mają potrzeby, czy np. nie chorują na cukrzycę, czy nie mają specjalnej diety.
- Proszę sobie wyobrazić, że wręcza pani paczkę i taka osoba mówi, że pierwszy raz od dzieciństwa ktoś dał jej prezent na święta. Przytula pani taką osobę przez pięć sekund i musi iść dalej po tych oddziałach - mówi Maciej Bóbr.
Choroba nie patrzy na metki
- Psychiatria gabinetowa, psychoterapia, które kosztują swoje, to jest inna grupa pacjentów. Szpitale psychiatryczne, publiczna opieka zdrowotna, tu jest największy odsetek ludzi, o których mówi pan Maciej. W ostatnich latach ten margines biedy się zmniejszył, ale w przeszłości różnie to bywało, a ta poprawa nie jest dana raz na zawsze. Mnóstwo jest takich osób, co do których widać, że im się nie przelewa – dodaje dr Cichocki.
Problem biedy wśród pacjentów jest poważny, jednak choroby psychiczne nie dotykają tylko ich. Jak przypominają Bóbr i Cichocki, w Polsce prywatna psychiatria działa tylko do pewnego poziomu i w zasadzie nie ma prywatnej szpitalnej opieki psychiatrycznej i do publicznych szpitali psychiatrycznych trafiają też osoby z pierwszych stron gazet, celebryci, rodziny ludzi z listy najbogatszych czy politycy.
Każdemu może się przydarzyć, że w takim szpitalu zostanie sam na święta.
- I to, co jest przykre, to to, że z ich punktu widzenia to i tak może być lepsza wersja. Oni tak bardzo są w swoim otoczeniu "dziobani po głowie", że w szpitalu mogą poczuć ulgę, bo nie są już eksponowani na pewien rodzaj toksyczności czy trudnych emocji. To jest w jakimś sensie siła szpitala psychiatrycznego: że zapewnia azyl i schronienie - podkreśla lekarz.
Wigilia na oddziale babć i dziadków
Oddziałowe wigilie nie są organizowane 24 grudnia. Personel szpitala przygotowuje je wcześniej.
- To jest cały tydzień wigilijny. Dla niektórych to są spotkania przedświąteczne, dla pacjentów już w zasadzie świąteczne - mówi Wirtualnej Polsce dyrektor Tuchowicz. - To jest wyjątkowy czas, wyjątkowo wzruszający także dla nas - podkreśla.
Maciej Bóbr przypomina, że każdy z oddziałów ma swoją własną specyfikę.
- Organizujemy posiłki dla całej społeczności. Na przykład na oddziałach sądowych, gdzie państwo nie wychodzą na zewnątrz, cały personel przychodzi do nich podzielić się opłatkiem. Później oni zasiadają wspólnie do takiego lepszego posiłku - mówi Maciej Bóbr.
- Ostatnio byłem na takiej wigilii na oddziale psychogeriatrycznym, który ma też swoją specyfikę, związaną z podeszłym wiekiem, różnymi ograniczeniami, i mogę powiedzieć, że to była wigilia na wypasie. Posiłki, których miałem okazję spróbować, były bardzo dobrej jakości, pięknie podane, był ksiądz - wspomina Cichocki.
- Staramy się, żeby był substytut wspólnoty tej społeczności i oddziału, zwłaszcza na psychogeriatrii, gdzie jest to bardzo istotne. Mamy bardzo udane panie koordynatorki, które z jednej strony trzymają to twardą ręką, a z drugiej rozumieją potrzebę ciepła - mówi rzecznik szpitala.
Pracownicy Kobierzyna przypominają, że w przypadku tego oddziału mamy do czynienia w pewnym sensie z kręgiem życia. Jak podkreślają, ludzie w wieku podeszłym zaczynają wchodzić w rolę dziecięcą. Dlatego pacjentami psychogeriatrii, choć potrzebują też stawiania granic, nie raz trzeba się po prostu zaopiekować.
- W ich przypadku ważny jest element dotyku, dobrego słowa, uśmiechu. W relacji z pacjentem to jest bardzo ważne, ale w przypadku psychogeriatrii w szczególności.
Drugi dom
Pacjenci szpitala psychiatrycznego wciąż mierzą się ze stygmatyzacją ze strony społeczeństwa. Na szczęście psychiatria idzie wciąż do przodu, a świadomość chorób psychicznych się poprawia.
- Gdy 100 lat temu zakładano ten szpital, nie było leków, nie było neuroleptyków. Ludzie, którzy przeżyli epizod psychotyczny, trwali w nim nie raz latami. Pobyty w szpitalu mogły być na całe życie. Trzeba było zbudować taki szpital, żeby ten oddział był domem, ich miejscem. Kobierzyn taki jest. Kiedyś wszystko było ogrodzone i oddzielone murem, ponieważ nie było leków, które pomogłyby pacjentom samodzielnie funkcjonować. Teraz mamy więcej możliwości w farmakologii, a hospitalizacje są krótsze. Lekarstwa pomagają uporać się z najtrudniejszymi skutkami choroby, ale to praca wielu osób ma za zadanie pokazać pacjentowi, że jest wartościowym człowiekiem, tak samo ważnym jak wszyscy inni - podkreśla ks. Jan Klimek.
Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.