Syndrom "Zosi Samosi". "Wolałam przymierać głodem, niż prosić o wsparcie"
Wychowują dzieci, same prowadzą dom, do tego pracują zawodowo. Są perfekcjonistkami - jeśli mają poczucie, że nie zrobiły czegoś na 100 proc., przeżywają, obwiniają się i twierdzą, że są nic niewarte. - Bycie "Zosią Samosią" wcale nie sprawia, że czujemy się zwyciężczyniami, tylko ciągle staramy się udowadniać światu, że damy radę, że potrafimy coś zrobić, a jednocześnie wcale nie czujemy się pewne - mówi w rozmowie z WP Kobieta psycholożka Dorota Minta.
15.11.2022 | aktual.: 15.11.2022 17:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Agata od dziecka starała się być jak najbardziej samodzielna, aby odciążyć mamę, która przez większość miesięcy w roku miała dom i wychowanie dzieci tylko na swojej głowie. Kiedy zaczęła studia, nie chciała zwracać się do rodziców o pomoc, przez co pod koniec pierwszego roku przeszła załamanie nerwowe.
Marzena po tym, jak mąż w kłótni przyznał, że czuje się niepotrzebny, zdała sobie sprawę, że powiela zachowania swojej mamy, która wiecznie twierdziła, że ze wszystkimi domowymi obowiązkami musi uporać się sama. Dlaczego kobiety wciąż utożsamiają swoją wartość z tym, czy radzą sobie w każdej sytuacji bez pomocy z zewnątrz? Psycholożka Dorota Minta wyjaśnia nam, co się dzieje w głowie "Zosi Samosi".
"Zwrócenie się o pomoc miało pokazać, jak bardzo jestem niesamodzielna"
Agata ma 25 lat. Z domu rodzinnego wyprowadziła się od razu po tym, jak dostała się na studia. Wówczas w październiku rozpoczęła naukę w trybie dziennym. Po zajęciach i w weekendy pracowała w sieciówce. Choć było jej ciężko, za wszelką cenę chciała żyć wyłącznie na własny rachunek. Nawet gdy ledwo wiązała koniec z końcem, nie zwracała się do rodziców o pomoc.
- Czułam się tak, jakby to zwrócenie się o wsparcie miało pokazać, jak bardzo jestem niesamodzielna. Wolałam prawie przymierać głodem, niż dzwonić do mamy czy taty z prośbą o przelew choćby kilkudziesięciu złotych. Do tego dochodziła nauka na egzaminy, dwunastogodzinne zmiany w weekendy. Ledwo zdałam pierwszy rok. Byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie. Pamiętam, jak kiedyś coś we mnie pękło i rozkleiłam się przez telefon. Mama mocno przejęła się moim stanem. W kolejny weekend przyjechała do mnie i długo rozmawiałyśmy. Zapisałam się do psychologa i kolejne miesiące spędziłam na terapii - opowiada.
Agata wspomina, że w dzieciństwie jej tata ciągle był w delegacji. Widziała, że zostającej z nią i rodzeństwem mamie jest ciężko. Robiła wszystko, co mogła, aby jej pomóc. Nie dzieliła się swoimi problemami ze szkoły czy w relacjach z rówieśnikami, żeby nie dokładać mamie zmartwień. Dopiero w trakcie terapii, na którą poszła z powodu pogłębiających się lęków o przyszłość i ataków paniki, dowiedziała się, gdzie leżał początek jej problemów.
"Co będę zawracać partnerowi głowę. Ze wszystkim muszę uporać się sama"
Refleksja o tym, że warto dzielić się ze sobą również problemami przyszła już po rozwodzie. Marzena budowała obraz siebie jako ideału, który nie potrzebuje żadnej pomocy, ze wszystkim sobie radzi. Nigdy nie pytała o radę, nie prosiła o pomoc. A tymczasem mężczyzna, z którym się związała, poszukiwał kobiety, której może opowiedzieć o swoich problemach, ale też takiej, dla której sam będzie wsparciem w jej rozterkach. Przytłoczyła go ta idealność, miał poczucie bycia z kimś nierealnym, kto na dodatek wszystko robi lepiej niż on.
Odszedł, bo chciał mieć partnerkę, którą będzie wspierał, ale też taką, przy której nie będzie bał się przyznać do własnych problemów. Impulsem było to, że przez kilka tygodni udawał, że chodzi do pracy, gdy w rzeczywistości ją stracił. Obawiał się przyznać do porażki, bycia wyśmianym. Znalazł nową pracę, ale też postanowił odejść.
Ukrywała problemy zdrowotne. Nieomal doszło do tragedii
Dorota Minta wyznaje, że w swoim życiu spotkała wiele kobiet, które nie proszą o pomoc i wręcz uważają, że nie zasługują na wsparcie. Jedna z nich ukrywała przed bliskimi problemy zdrowotne, ponieważ uważała, że nie może "martwić męża swoją chorobą". On ciężko pracuje, a dzieci powinny mieć beztroskie życie. Nieomal doszło do tragedii, bo straciła przytomność w domu, gdzie znalazła ją 11-letnia córka. Była przekonana, że musi sama sobie ze wszystkim poradzić. Kiedy wszystko ujrzało światło dzienne, mąż zmienił tryb pracy. Ba okazało się, że już od pewnego czasu o tym myślał, ale ponieważ mało ze sobą rozmawiali, nie wiedział, że sytuacja jest tak poważna.
"Zosie Samosie" są wśród nas
Psycholożka Dorota Minta wyjaśnia, że "Zosia Samosia" to opisanie kogoś, kto wszystko robi sam, jednocześnie wysoko stawiając sobie poprzeczkę. To, co wykonuje, musi być perfekcyjne. To osoba, która działa w pojedynkę i nie prosi o pomoc. Nie umie pracować w zespole i jednocześnie nie potrafi poprosić o wsparcie, poradę, gdyż utożsamia to z porażką.
- Paradoksalnie te "Zosie Samosie" wzmacniają swoją niską samoocenę i to są kobiety, które na przykład nie pójdą prosić o podwyżkę czy awans. Bycie "Zosią Samosią" wcale nie sprawia, że czujemy się zwyciężczyniami, tylko ciągle staramy się udowadniać światu, że my damy radę, że potrafimy coś zrobić, a jednocześnie wcale nie czujemy się pewne. To wcale nie podbija poczucia własnej wartości - tłumaczy ekspertka.
Co ciekawe, zdecydowanie częściej specjalistka spotyka się z tym syndromem u kobiet. Psycholożka podkreśla, że może mieć swoją przyczynę w tym, co dziedziczymy kulturowo.
- Od pokoleń kobiety w Polsce były same - mężczyzna albo uczestniczył w jakimś powstaniu, albo jechał gdzieś pracować i kobieta zostawała sama z domowymi obowiązkami. Opowieść przekazywana z pokolenia na pokolenie traktująca o tym, że nie ma co liczyć na mężczyznę, bo i tak zostanie sama z domem i dziećmi na głowie powoduje, że ciągle wychowujemy w ten sposób córki. Nie mówimy o tym, że niezależność, wolność to też praca w zespole, umiejętność szukania sobie sojuszników. Mówimy: "Masz sobie poradzić sama" - dodaje Dorota Minta.
Gdy proszenie o pomoc wydaje się porażką
Wynoszony z domu obraz "samodzielności" niestety jest powielany w szkołach. W tym przypadku w placówkach nie uczy się, i to zarówno chłopców, jak i dziewcząt, zadawania pytań, proszenia o pomoc. Zachowania takie są traktowane jako przejaw słabości.
- Potem te same nawyki przenosimy do świata zawodowego. Uważamy, że nie możemy pójść do koleżanki, czy kolegi i powiedzieć: "Słuchaj, pierwszy raz to robię, czy możesz mi pomóc?". Albo: "Nie mogę wpaść na rozwiązanie tego problemu, może mnie zainspirujesz i wtedy coś wymyślę". Nie wracamy wtedy do domu, tylko siedzimy po godzinach. Bardzo często kobiety, jeśli nie nie potrafią znaleźć rozwiązania, popadają w zachowania o charakterze histerycznym, bardzo emocjonalnym i autodestrukcyjnym, które w ogóle uniemożliwiają działanie, myślenie. Zaczynają obwiniać siebie za całokształt. Jedna porażka powoduje zupełne obniżenie samooceny we wszystkich obszarach życia - zauważa ekspertka.
Rozmowa podstawą prawidłowego wzorca
Syndrom "Zosi Samosi" może się przekładać nie tylko na nasze samopoczucie, lecz także wpływać na to, w jakie wchodzimy związki. Psycholożka zauważa, że kobieta, u której ów syndrom występuje, nie będzie wchodzić w relacje partnerskie.
- Kobiety z syndromem "Zosi Samosi" bardzo często wchodzą w relacje podporządkowania, usługiwania, w klasyczne patriarchalne układy. Z drugiej strony, nie rozmawiają ze swoimi partnerami o tym, w jakim chciałyby być związku, na czym im zależy. Często nie zdają sobie sprawy ze swoich prawdziwych potrzeb. I to się nie zmieni, jeśli nie będą rozmawiać z drugą stroną i szukać własnego wzorca zachowania. Oczywiście to jest bardzo trudne, do tego potrzebne jest wsparcie. Często, współpracując z parami, zachęcam je do budowania scenariuszy, do tego, żeby usiąść i porozmawiać, zastanowić się, wyrobić nawyk rozmawiania o problemach, wspólnego planowania tego, jak będziemy razem żyć - tłumaczy psycholożka.
Co zrobić, jeśli zdamy sobie sprawę, że naszym życiem kieruje "Zosia Samosia"?
- Dobrze by było, żebyśmy nawet trochę na siłę ćwiczyły takie umiejętności, jak szukanie sojuszników, zadawanie pytań, nawet wówczas, gdy nie potrzebujemy pomocy. Jak nie ćwiczymy tego na prostych rzeczach, to wtedy, kiedy faktycznie przyjdzie poważny kryzys, jesteśmy bezradne albo pokonujemy go tak dużym kosztem, że czujemy się zmiecione z powierzchni ziemi - zaleca Dorota Minta.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl