Szczur miał 52 cm bez ogona. "Nie dopuszczał nikogo"
- Najpierw muszę się rozejrzeć, zapoznać z nimi, a one ze mną. Później, gdy nabiorą zaufania, muszę zacząć być wredna i przechodzę do ataku. W końcu jestem kilerką, zabijam za pieniądze - mówi w rozmowie Wirtualną Polską Elżbieta Suszczyńska, jedna z niewielu szczurołapek w Polsce.
Dlaczego łapie szczury? Jak mówi - przez przypadek. W zawodzie pracuje od 42 lat, na "swoim" prawie 34. Choć zarządza, nie siedzi za biurkiem, tylko wciąż pracuje w terenie. A we Wrocławiu i okolicach na brak zleceń nie narzeka.
"Kiedy przyjdzie właściciel?"
- Szczury zaczęłam łapać przez przypadek. Po studiach zaszłam w ciążę, więc później szukałam pracy, która pozwoliłaby mi na spokojne wychowywanie dziecka i trafiłam do Zakładu Zwalczania Szkodników Żywności. W ciągu 10 lat z planistki stałam się kierowniczką, a po zamknięciu zakładu postanowiłam założyć swoją firmę, którą prowadzę do dziś - mówi Elżbieta Suszczyńska.
Wciąż jednak jej pojawienie się na miejscu zlecenia budzi zdziwienie i zainteresowanie. Sama zna tylko cztery inne kobiety, które zajmują się łapaniem szczurów.
- Zwykle słyszę pytanie, kiedy przyjdzie właściciel. Odpowiadam wtedy, że to ja jestem kilerką i zabijam za pieniądze. Prywatnie podobnie, gdy mówię, czym się zajmuję, ludzie biorą to za żart. Kiedy wyjaśniam, że walczę ze szczurami - nie dowierzają, często mówią, że to niemożliwe, żeby kobieta wykonywała taką profesję - przyznaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szczury i myszy to senny koszmar wielu ludzi. Pani Elżbieta gryzoni się nie boi, choć ma swoje lęki.
- Boję się pająków. Mam arachnofobię - przyznaje szczerze.
- To jak pani sobie radzi z takim zleceniami? - pytam. - Przecież pani firma zajmuje się też owadami.
- Jak to się mówi: Mam od tego ludzi - śmieje się.
Inteligentne stworzenia
Sama rozumie obawy ludzi, ponieważ - jak przyznaje - gryzonie są nosicielami wielu chorób zakaźnych i choć same nie chorują, to zarażają innych. Jednak, jak dodaje, szczur nigdy nie zaatakuje, jeśli nie poczuje się zagrożony.
- Co innego, gdy zapędzimy go w tzw. kozi róg. Jak każde żywe stworzenie, gdy nie będzie miał możliwości ucieczki, zacznie się bronić. Wtedy może zaatakować, choć zdarza się to niezwykle rzadko, raczej wybierze ucieczkę i będzie starać się nas unikać - tłumaczy.
- Szczury są bardzo inteligentne. Jeśli raz przeszły jakąś drogę i nie spotkały na niej żadnych przeszkód, będą ją powtarzać - dodaje.
Mimo ogromnego doświadczenia, pani Elżbieta przeżyła atak jednego z osobników, z którym walczyła. - Nie zauważyłam, że siedzi schowany za starym meblem w piwnicy i nadepnęłam mu na ogon. Wyskoczył w moją stronę na wysokość około metra. Na szczęście miałam w ręku dużą metalową latarkę, którą się obroniłam. Od tamtego zdarzenia bardzo uważnie patrzę pod nogi - mówi.
Tropienie, zaufanie, atak
Sam proces łapania szczurów zależy od miejsca, w którym się pracuje. Zwykle - jak mówi pani Elżbieta - w piwnicach i altanach śmietnikowych konkretnej wspólnoty mieszkaniowej prace zajmują około tygodnia. W dużych chlewniach, gdzie przebywa 15 tys. świń, może zamieszkiwać nawet pół miliona szczurów, więc wszystko trwa dłużej.
- Najpierw muszę się rozejrzeć, zapoznać z nimi, a one ze mną. Później, gdy nabiorą do mnie zaufania, niestety muszę zacząć być wredna i przechodzę do ataku. W końcu jestem kilerką, zabijam za pieniądze. Jednak zawsze humanitarnie, nie jestem sadystką i zadawanie bólu nie sprawia mi przyjemności. Dlatego stosuję takie metody, dzięki którym zwierzęta nie cierpią - podkreśla.
Pani Elżbieta nie chce powiedzieć, jak dokładnie zdobywa zaufanie swoich "przeciwników". - Pewne tajemnice muszą pozostać tajemnicami - mówi. Zdradza jedynie, że szczury są wrażliwe na zapach, dlatego używa konkretnych perfum. Od czasu do czasu, polując na gryzonie, nuci sobie też coś pod nosem.
- Mogę jedynie powiedzieć, że choć to nietypowy zawód dla kobiet, spryt i tzw. kobieca intuicja przydają się zdecydowanie bardziej niż siła fizyczna. Trzeba być uważnym, szukać drobiazgów, śladów sierści i myśleć w podobny sposób jak one - dodaje.
"Od pola do stołu"
Pani Elżbieta zwraca jednak uwagę na to, że w Polsce występują przede wszystkim szczury wędrowne, dlatego często "jednorazowa akcja" nie wystarcza, bo po kilku miesiącach gryzonie mogą pojawić się ponownie w danym miejscu. Szczególnie przyciągają je te, w których łatwo o pożywienie.
- Jak to się mówi, szczury zwalczamy "od pola do stołu", czyli wszędzie, gdzie jest zboże, pasza, karma dla zwierząt i żywność, mogą się pojawić szczury. Niestety, również w miastach, gdzie wiele osób zostawia worki z odpadami pod śmietnikami, a szczury bardzo szybko się nimi interesują - przyznaje.
- Teraz realizowałam zlecenie na jednym z wrocławskich osiedli. Na parkingach nowe, modne samochody, a spod jednego z nich wybiega 15 szczurów. Ludzie pytają, co robić. Sprawa jest prosta, zwalczyć i dbać o to, co dookoła, żeby nie przyszły nowe - stwierdza.
Wrocław miastem szczurów?
W internecie memy, na których widać szczury, często pojawiają się w kontekście Wrocławia. W mieście odbywa się tez cykliczna deratyzacja. Elżbieta Suszczyńska przyznaje, że nie musi oglądać zabawnych obrazków, bo ma takie na co dzień.
Gdy pytam o pojawiające się historie o szczurach wychodzących z toalety, specjalistka przyznaje, że to nie tylko możliwe, ale i powszechne. - Zdarza się coraz częściej. W ostatnim roku co tydzień miałam przynajmniej jedno takie zgłoszenie - komentuje.
Jak mówi, nie tylko nadrzeczne położenie Wrocławia sprzyja zamieszkiwaniu go przez gryzonie. - Miasto leży na kanałach i ma pod powierzchnią wiele przejść podziemnych, wykorzystywanych przez Niemców w czasach II wojny światowej do przemieszczania się i przekazywania poczty. Teraz te korytarze wykorzystują szczury.
- Taki Plac Grunwaldzki, przy którym znajduje się Akademia Rolnicza czy Medyczna - te wszystkie miejsca były ze sobą połączone. Wiele tuneli się zapadło, inne zamurowano, a niektóre są przez szczury uaktualniane, gryzonie drążą korytarze dalej. Zresztą wszystkie poniemieckie budynki są co najmniej podpiwniczone, a podziemia czasami są głębsze. Dom Renoma ma np. trzy kondygnacje w dół. Ja dotarłam prawie do drugiej, ale na planach była jeszcze trzecia - wylicza.
Najgorsze zlecenie
Gdy pytam panią Elżbietę o najgorsze zlecenie, odpowiada, że wiele takich miała.
- Zwykle, gdy coś wydaje mi się najgorsze, otrzymuję kolejne, które zaskakuje mnie jeszcze bardziej - przyznaje.
- Miałam jednak taki przypadek, że na dziewięć chlewni w ośmiu udało się sytuację opanować, a w ostatniej cały czas coś było nie tak. Po pewnym czasie odkryłam, że zamieszkiwał ją jeden samiec, szczurzy senior, który był na tyle silny, że nie dopuszczał do tego miejsca nikogo i nie dotykał niczego, co mu zostawiałam - wspomina.
- Dobre dwa tygodnie poświęciłam, siedząc tam nocami i śledząc jego ruchy, aż odkryłam, że mieszkał na strychu, nad chlewnią. Gdy już to odkryłam, udało się go zneutralizować w dwa dni, jednak był to największy szczur, jakiego w życiu złapałam. Bez ogona miał 52 cm długości - przyznaje.
Pani Elżbieta wspomina też zlecenie sprzed lat, gdy po skończeniu akcji, szczury trzeba było wywozić ogromną przyczepą.
- Po tygodniu zadzwonił do mnie dyrektor chlewni i powiedział, że narobiłam mu największych problemów, jakie miał do tej pory. Zapytałam, czy jakiegoś szczura pominęłam, ale okazało się, że nie. Musiał po prostu odmówić przyjęcia trzech dostaw paszy i zapłacić karne odsetki. Tyle tygodniowo zjadały mu wcześniej szczury. Zresztą, do dziś opiekuję się tym gospodarstwem i trzymam rękę na pulsie - podsumowuje.
Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl