Blisko ludziByłam ofiarą przemocy. Wierzyłam, że jestem nikim

Byłam ofiarą przemocy. Wierzyłam, że jestem nikim

– On mnie szarpał, przytrzymywał, zostawiał siniaki na rękach, popychał na meble. Ale w twarz dał tylko dwa razy. A ja wbiłam mu w czoło klucze – dziennikarka WP Kobieta zdradza, jak wyglądał jej przemocowy związek. To list do każdego, kto sam jest ofiarą przemocy.

Po rozstaniu zaczęłam chodzić po górach. Robię Koronę Gór Polski
Po rozstaniu zaczęłam chodzić po górach. Robię Koronę Gór Polski
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Agnieszka Mazur-Puchała

02.10.2020 13:12

Byłam tam, gdzie ty. I tak jak ty miałam poczucie, że nie ma dla mnie ratunku i to bagno jest już jedynym światem, w którym mogę żyć. Jak raz się ubrudzisz, jesteś brudna na zawsze. Sama sobie wybrałam, jestem tak samo winna. Słyszałaś, że jesteś nikim i już nikt cię nie zechce? Że tylko on jest w stanie z tobą wytrzymać? Ja też.

Moje najstraszniejsze wspomnienie? On krzyczy, wyzywa mnie od szmat (i gorszych). Pięścią tłucze szybę w drzwiach łazienki. Wszędzie krew. Próbuję dobiec do drzwi, on je barykaduje. Nie mogę się wydostać, on śmieje mi się w twarz. Udaje mi się wyrwać mu klucze, chcę je włożyć do zamka, ale on mi na to nie pozwala. Czuję się, jakby to był sen, kiedy zaczynam bić go tymi kluczami, wbijam mu je w czoło. Znowu krew. Wszędzie jest krew. Udaje mi się otworzyć drzwi, wybiegam z bloku. Jest ogrodzony, nie zdążę otworzyć furtki, zanim mnie złapie.

Chowam się pod schodami. Słyszę jego kroki, kiedy chodzi po kostce brukowej, próbuję nie oddychać. Jest jak w horrorze, morderca z siekierą kroczy powoli i wiadomo, że zaraz mnie złapie. Co prawda nie ma siekiery, tylko słowa i siłę, ale i tak panicznie się boję. Znalazł mnie, piekło będzie trwać. Szarpnięciami prowadzi mnie do domu, a ja siedzę cicho, bo jest mi wstyd. Nie chcę, żeby sąsiedzi usłyszeli, co się dzieje. Niech myślą, że jesteśmy normalni.

O co poszło? Nawet nie pamiętam. Zwykle szło o nic. Bo mój uśmiech był niewystarczająco szeroki, bo coś burknęłam pod nosem. Bo powiedziałam, żeby już nie pił. Albo że nie może prowadzić, bo ledwo trzyma się na nogach. Słyszałam o sobie, że jestem nikim, do niczego się nie nadaję, że mam szpetny ryj i jestem paskudna. Że nikt poza nim nigdy mnie nie zechce. I wierzyłam w to przez pięć lat.

Jeśli ty też doświadczasz przemocy, to wiesz, jak się czułam. Po pierwsze – ciągły strach. Zawsze kiedy zbliżała się pora jego powrotu do domu, miałam ucisk w żołądku jak przed trudnym egzaminem. W jakim nastroju wróci? To będzie w miarę normalny dzień czy kolejna runda domowego piekła? I taki totalny rozjazd między epizodami przemocy a okresem "miesiąca miodowego".

Kiedy nic się nie działo, cieszyłam się jak głupia nawet z tego, że możemy jak normalni ludzie jechać do sklepu po bułki. To są moje najlepsze wspomnienia – te cholerne zakupy, kiedy nic złego się nie dzieje. Podczas epizodów – panika, niedowierzanie, "mucha w smole" – nie mogę się ruszyć, nie ma wyjścia, nie ma ratunku. Byłam przekonana, że mój los jest przesądzony. To koniec mojego życia, muszę w tym tkwić już zawsze, nic nie da się zrobić.

Do tego jeszcze jeden wstydliwy wątek – on mnie szarpał, przytrzymywał, zostawiał siniaki na rękach, popychał na meble. Ale w twarz dał tylko dwa razy. A ja wbiłam mu w czoło te klucze, waliłam na odlew, kiedy stawał nade mną i wyzywał. Przecież to ja tu byłam agresorem, ja jestem ta gorsza.

Nie jestem w stanie sobie przypomnieć tej konkretnej sytuacji, kiedy zaczęłam szukać pomocy. Zgłosiłam się do MOPR-u, gdzie odbywają się bezpłatne spotkania z terapeutami. Czułam się potwornie, ale musiałam coś zrobić. "Biję mojego partnera, jestem sprawcą przemocy" – to były pierwsze słowa, które powiedziałam na spotkaniu. Terapeutka zaczęła zadawać pytania, a ja mówiłam.

"Pani jest ofiarą, trzeba się ratować" – usłyszałam. W ogóle nie wiedziałam, o co jej chodzi. Byłam pewna, że próbuje mnie podpuszczać. Dopiero po kilku spotkaniach (widywałyśmy się raz w tygodniu) zaczęło do mnie docierać, że nie ma w tym żadnego podstępu. Od kilku lat byłam ofiarą przemocy psychicznej (wyzwiska, ciągła kontrola, szantaże, zamykanie mnie w domu, wyrzucanie mnie z samochodu w szczerym polu), fizycznej (przytrzymywanie, popychanie i szarpanie to taka sama przemoc jak kopniak czy uderzenie pięścią) i ekonomicznej (zabieranie mi moich pieniędzy, a nawet… papieru toaletowego). W takiej sytuacji obrona (nawet rękoczyny) są rezultatem, a nie aktem fizycznego znęcania się nad partnerem.

Na terapię dla ofiar przemocy chodziłam przez ponad rok, nadal tkwiąc w tym związku. Byłam osobą współuzależnioną – to coś, co się leczy. Osoba w związku przemocowym nie może tak po prostu stwierdzić "dobra, rzucam to" i iść w swoją stronę. To tak niestety nie działa. Dzięki terapii nauczyłam się rozpoznawać zachowania przemocowe. Wiedziałam, kiedy zaczyna się "taniec" kata i ofiary. Potrafiłam na to patrzeć trochę bardziej z boku. Zaczęłam też pomału rozumieć, że wcale nie jestem nikim, że to tylko słowa, które mają mnie ubezwłasnowolnić.

Po zakończeniu terapii w MOPR poszłam na terapię indywidualną. I w końcu, po pięciu latach związku, zdarzyła się sytuacja, która przelała czarę. Niby nic nowego, on wcale nie zrobił wtedy czegoś szczególnie spektakularnego. Po prostu wtedy poczułam, że już naprawdę tego nie chcę i jestem gotowa, żeby o siebie zawalczyć.

Nie napiszę ci, że potem wszystko już było pięknie, bo po co kłamać? Na początku chciał mnie zniszczyć, obiecywał, że to zrobi. Telefony o 2 w nocy, tony SMS-ów, szpiegowanie mnie, groźby. Potem próby obłaskawienia – okazywał troskę, pytał, czy sobie radzę, czy potrzebuję jego pomocy. Czasem ulegałam i wdawałam się w dyskusje, co zawsze kończyło się źle.

Do dziś, kiedy widzę go na ulicy, cała się spinam. Jak zwierzę dostrzegające drapieżnika. To tak szybko nie mija, ze strachem nie jest łatwo sobie poradzić. Ale trzeba walczyć, bo poza tym związkiem naprawdę jest życie.

Kiedy tkwiłam w tej relacji, byłam przekonana, że nie ma ratunku. Ty pewnie też tak masz, to naturalne. Ja podniosłam się z podłogi, więc ty też możesz. Mam pracę, którą kocham, stabilną sytuację finansową, jestem mamą i kobietą w szczęśliwym związku z kimś, kto nigdy nie zrobił mi krzywdy. Na tym początkowym etapie najbardziej pomogły mi podróże. Zaczęłam jeździć po Polsce za grosze – śpiąc w samochodzie lub u znajomych. Chodzę po górach, zrobiłam już prawie całą Koronę Gór Polski. Przypomniałam sobie, że mam zainteresowania i pasje, że moje życie nie kręci się wokół związku. Co Ciebie interesuje? Czym możesz się zająć w tych najtrudniejszych pierwszych miesiącach?

Może nie wiesz, gdzie szukać pomocy. Mam dla Ciebie kilka tropów: przede wszystkim MOPR, bo to znam z autopsji. Terapia dla ofiar przemocy jest naprawdę świetnym startem. Poza tym Niebieska Linia – bezpłatny telefon, gdzie możesz uzyskać pomoc (801 889 889). Ostatnio ruszyła też bezpłatna infolinia dla kobiet w potrzebie (800 909 444). Mają tam dyżury doświadczeni psycholodzy, którzy postarają się Ci pomóc. Poszukaj grup na Facebooku – znajdziesz tam mnóstwo takich kobiet jak Ty. To wspaniała grupa wsparcia, która ułatwia wyjście z bagna.

Najgorsze, co możesz zrobić, to nie robić nic. Ratuj się!

Jestem kobietą, list adresowany jest do kobiety. Jeśli jesteś mężczyzną doświadczającym przemocy – nie obrażaj się o końcówki. Ty też masz prawo czuć to, co ja. I Tobie też należy się pomoc. Znajdziesz ją tam, gdzie my. Nie bój się o nią prosić.

Zobacz także
Komentarze (254)