Ciasteczko u cioci

Ciasteczko u cioci

Ciasteczko u cioci
Źródło zdjęć: © De Taart van m´n Tante
23.12.2008 14:23, aktualizacja: 26.06.2010 13:47

Podobno będąc w Amsterdamie należy zjeść magiczne ciasteczko...

Podobno będąc w Amsterdamie należy zjeść magiczne ciasteczko... Pomińmy jednak odlotowe space cookies i zajmijmy się jedną z najsłynniejszych cukierni na świecie – obłędną kiczowatą De Taart van m´n Tante.

Cukiernię znalazłam w internecie. Nie mogłam oderwać oczu od różowej migającej strony. Na ścianach, zbudowanego w wirtualnej przestrzeni domku, pyszniła się pomarańczowa tapeta z lat ’70, a na zdjęciach widniały słodkie konstrukcje, których ozdobność doceniają internauci: „najbardziej kiczowate torty świata” – głoszą wypowiedzi na podróżniczych forach. Rzeczywiście – różowe flamingi, Barbie, karuzele, kwiatuszki, owoce – to wszystko spodziewałam się zobaczyć. Jednak już erotyczne symbole i orgia zwierzątek sprawiły, że zapragnęłam poznać twórców odlotowych torcików.

Autorem szalonych wypieków jest Siemon de Jong, który od lat wraz ze swoim partnerem Noamem Offerem tworzy niezwykłą firmę: nie dość, że robią i promują ciastka to do tego prowadzą cukiernię i pensjonat, a Siemon ma również program w telewizji... O ile Noam jest w tym układzie szczęśliwą, skromną, szarą eminencją to Siemona aż roznosi energia.
Jednocześnie rozmawia ze mną, nakłada mi ciasto i kieruje ekipą wymieniającą w kawiarni okna i pozuje do zdjęcia z zachwyconym ciastkami dzieciakiem. Jego program telewizyjny bazuje z resztą na jego dobrym kontakcie z dziećmi.

„Właściwie pomysł jest prosty – opowiada twórca De Taart van m´n Tante – producenci znajdują dziecko, które boryka się z jakimś problemem i dla którego czyjaś uwaga mogłaby być cenna. Potem wpadam ja ... i razem z maluchem piekę tort na jakąś specjalną okazje, lub w jakiejś specjalnej intencji. Podczas pieczenia rozmawiamy o różnych sprawach – o tym, co gnębi tego małego człowieka, o świecie, o tolerancji. Czasem, kiedy tort jest gotowy widać, że udało nam się uporać z problemem. Bywałem już u dzieci z rakiem czy dzieci rozwiedzionych rodziców, albo u takich, które mają problemy z rówieśnikami w szkole, bo wychowują je np. dwie mamy”.

Kawiarnia De Taart van m´n Tante wygląda niesamowicie: wielkie okna pokazują zagracone różowe wnętrze pełne sztucznych kwiatków, lampek, dywaników i wzorzystych obrusów. Akcenty hawajskie mieszają się z tradycyjnymi holenderskimi wzorkami. Na każdym ze stolików stoi wielki tort... W środku co prawda zrobiony jest z gipsu, ale z zewnątrz jest najprawdziwszy marcepan, draże cukiernicze czy inne niesamowite gadżety, które pozwalają Siemonowi na realizację jego pasji. Można sobie usiąść przy wielkim cadillaku czy torcie z różowymi flamingami i spokojnie zapomnieć o bożym świecie. Nad kawiarnią mieści się niezwykłe miejsce: kwatera główna Siemona i Noama – z jednej strony biuro, ale z drugiej strony przechowalnia dla wszystkich rzeczy, które miały być, lub były w kawiarni. To tu również zostają „zesłane” torty z gipsu, które się już znudziły. Ostrożnie stąpam pomiędzy tym z motywami myśliwskimi a tym z różowymi psami...

„Wystrój kawiarni? Czysty przypadek – ze śmiechem opowiada Siemon – Wydawało mi się, że od razu widać, że wszystko co jest na dole, kupiliśmy za grosze w Armii Zbawienia. Większość tych rzeczy była już po prostu niechciana... A u nas odzyskują one blask i czują się dobrze w swoim towarzystwie. Uwielbiamy te starocie. Zresztą mamy je też w pensjonacie, który mieści się nad cukiernią”. To miejsce z kolei nazywa się „Cake under my pillow” – to stare powiedzenie brytyjskie. Każdy pokój jest pomalowany na inny spokojny kolor i wypełniony oldschoolowymi gadżetami. Jest pokój „psi”, jest „koński”, jest też z różowymi flamingami...

„De Taart van m´n Tante to nazwa wieloznaczna – wyjaśnia mi Siemon – anglojęzyczni tłumacząc ją od razu zauważą queerowe konotacje: w końcu to ciasta u ciotki, cioteczki. A po holendersku – „torciki ciotki” to masywne uda”. Nazwa charakteryzuje dystans Siemona do swoich przedsięwzięć – „Ależ ja nawet nie jestem cukiernikiem! Jestem pielęgniarzem” – cieszy się jak dziecko dwumetrowy właściciel De Taart van m´n Tante. Piec też nauczył się przypadkiem... Z zawiłej historii, którą mi opowiada łapię tylko, że chodziło o dwie nieszczęśliwe miłości i że po drodze było Los Angeles. To, co dla Siemona jest najważniejsze to fakt, że teraz spełnia się w robieniu ciast i wszystkiego innego dookoła i że jest szczęśliwy: jego wypieki polepszają ludziom humor, występują w filmach, upiększają gale w Rijksmuseum i muzeum van Gogha, reklamują rozmaite firmy – „Życie pełne słodyczy! – śmieje się dwumetrowy dryblas – A teraz chodź, pokaże ci mój torcik z Kenem w sukience”...

Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto z Amsterdamu nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…

ZOBACZ TEŻ