I(Am)sterdam
To jedno z najlepszych haseł promujących miasto, jakie kiedykolwiek słyszałam. Pokazuje, że Ci którzy poczują to miasto – noszą je już pod skórą, a ono wchłania ich i karmi się ich karmą.
03.11.2008 | aktual.: 25.06.2010 14:44
Amsterdam to nie tylko tulipany. I(Am)sterdam – to jedno z najlepszych haseł promujących miasto, jakie kiedykolwiek słyszałam. Pokazuje, że Ci którzy poczują to miasto – noszą je już pod skórą, a ono wchłania ich i karmi się ich karmą.
Samoloty do Amsterdamu pełne są nieletnich, którym jakimś cudem dało się wmówić rodzicom, że lecą zobaczyć Rembrandta lub Van Gogha lub, zainspirowani "Dziewczyną z perłą", obrazy Veermera. Ich konspiracyjny szept wskazuje jednak na prawdziwy cel podróży. W drodze powrotnej zbiją się w grupki i bedą na siebie patrzeć porozumiewawczym wzrokiem oraz wymieniać doświadczeniami z cofee shopów: to lepsze niż to, to dłużej niż tamto, to pomoże mi w karierze. Wiekszość bowiem z młodocianych „przypadkowych turystów” z którymi podróżowałam, to 16. i 17. członkowie grup muzycznych. Trafiłam na tych etno i emo, którzy szybko znaleźli wspólna płaszczyznę porozumienia. Amsterdam łączy...
No rockandroll...
Sex, drugs i ładni ludzie – to pierwsze skojarzenia z Amsterdamem. Nie da się ukryć, że miasto, którego główną atrakcją turystyczną jest Dzielnica Czerwonych Latarni i haszyszowe kawiarenki, nie walczyło z owymi stereotypami. Przynajmniej do niedawna – doniesienia o powolnym wykupywaniu „seksdzielnicy” i zaostrzaniu przepisów antynarkotykowych powoli ujawniają nowy kurs polityczny władz miasta. Czyżby Amsterdam miał stać się miastem równie spokojnym jak Bruksela?
ZOBACZ TEŻ
Można tylko mieć nadzieję, że przynajmniej mieszkańcy nie ugną się przed nowym ładem moralnym i nie zaczną zasłaniać nagle wielkich okien – bezwiedne podglądanie mieszkańców to bowiem jedna z większych amsterdamskich przyjemności. I zapomnijcie o tulipanach – większość okien, otwierających przed przechodniem designerskie wnętrza, przystrojone jest orchideami lub wielkimi amarylisami. To one powinny być symbolem współczesnego Amsterdamu.
Rowerem w kanał
Dla mnie paradoks Amsterdamu to połączenie kanałów (jak w Wenecji, tak tak!) z tradycją rowerową, metrem i tramwajami – cichszymi niż w innych miastach, spokojnie płynących jak duże gąsienice przez centrum, obok amerykańskich księgarni, biur architektonicznych i hasz-barów. Rower – symbol Amsterdamu – jest wszechobecny i występuje już formie ikony: miejskiego, oldschoolowego wehikułu z porządną ramą. Amerykańskie fora podróżnicze pełne są pytań „Dlaczego rowery w Amsterdamie są tak stare?” – faktycznie zgrzyt czy pisk niektórych bicykli słychać na długo, zanim zobaczy się je same... Odpowiedzi udziela Shannon McAllister z about.com – z tego samego powodu, z którego rolnik nie używa nowej terenówki do pracy na roli – Holendrzy nie podchodzą do rowerów jak do oznak statusu, lecz traktują je czysto użytkowo i – oczywiście – praktycznie: podobno jeśli raz pozna się statystyki dotyczące kradzieży rowerów, nie chce się już kupować nowego...
Nie tylko saboty...
Jeden z najbardziej uroczych obrazków amsterdamskich to biznesmen lub bizneswoman w służbowym garniturze/garsonce pomykający na rowerze. Nikt tu nie boi się wymiąć służbowego ubrania – są zazwyczaj tak dobrej jakości, że nie dają sie pomiąć... Za to kobiety pracujące w Amsterdamie potwierdzają to, czego zawsze byłam pewna: rowerowy pedał idealnie wchodzi pod wysoki obcas... Stolica Niderlandów to z resztą raj dla butoholików... Nigdzie nie znajdziecie takich saszek i kozaków – na płaskim czy wysokim obcasie. Nosi się je już w lecie, do sukienek – a potem przez cały okres chłodów. Genialne!
Foam, Reflex, Melkweg
Amsterdam to nowa moda, nowa sztuka i fotografia. Moda – rozrzucona jest w całym mieście – małe designerskie sklepiki ostatnio zajmują też słynną Dzielnicę Czerwonych Latarni, lecz tradycyjnie fajnie wybrać się w poszukiwaniu jej do dzielnicy Jordaan i niezwykłych 9 małych uliczek – części miasta, która wydzielona jest specjalnymi tabliczkami, takiego „programowo” najbardziej cool quartier miasta. Co do fotografii – Amsterdam to siedziba Foam - magazynu i muzeum poświęconego współczesnej fotografii. Na paru poziomach kamienicy przy Keizersgracht 609 można zobaczyć wystawy historyczne i te najnowsze – choćby zwycięzców prestiżowych nagród. Rzut kamieniem od Foam (po drodze miniecie mnóstwo sklepów z antykami) jest galeria Reflex – a w niej La Chapelle, Olaf, Araki i Sultan. Polecam jeszcze Melkweg – tam warto zajrzeć i na wystawę i na koncert i tak po prostu...
W pigułce... w tabletce
Chyba to, co mnie najbardziej ciągnie do Amsterdamu to różnorodność, żeby nieużyć wyświechtanego słowa tolerancja: bo jednego dnia można tu zaliczyć i Muzeum Biblii i halucynogenny odlot, płynnie poruszać się między Gay Monument a Muzeum Ajaxu Amsterdam. Jednodniowa wycieczka to – oprócz przejażdżki kanałami – poruszające spojrzenie na Holocaust w domu Anny Frank, kiczowate Muzeum Diamentów, popołudnie w browarze Heinekena i wieczór w Dzielnicy Czerwonych Latarni... Nie naciągam: to plan który przedstawiali mi spotkani w Amsterdamie amerykańscy backpakerzy. I Amsterdam – po prostu.
Specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl prosto z Amsterdamu nasza korespondentka Agnieszka Kozak
Dziennikarka, robi doktorat z gender i queer studies. Zajmuje się lokalnymi odmianami globalnych trendów, seksem i seksualnością w kulturze popularnej czasem krytykuje sztukę i fotografię, ale głównie nałogowo kupuje buty…