Katarzyna Łaniewska. Życiową mądrość przekazała jej babcia
- Ja tam swoje wiem – powtarzała jako znana w całej Polsce babcia Józia z "Plebanii". W prawdziwym życiu też wiedziała swoje i lubiła się tymi przekonaniami dzielić z innymi. Jak każda prawdziwa babcia, uwielbiała opowiadać młodym o swoim życiu, by mogli wyciągnąć z niego naukę. A było o czym opowiadać...
08.11.2024 20:26
Po pierwsze, wojna. Dla 6-letniej Kasi oznaczała rozstanie z tatą – byłym legionistą i współzałożycielem spółdzielni Społem, który włączył się w tworzenie polskiego państwa podziemnego. Wywodzącej się z Łodzi rodzinie udało się spotkać w Warszawie, jednak na krótko – Jan Łaniewski, aresztowany w 1940 r., zginął w Oświęcimiu. Odtąd całym światem Kasi stała się mama, ukochana babcia Józefina i starszy o cztery lata brat Rysiek. Dzięki nim koszmar bombardowań, łapanek i oglądanych na własne oczy ulicznych egzekucji stawał się nieco mniej straszny.
Aktorka często wracała do wspomnień z powstania, w którym walczył jej 15-letni brat. Pierwsze uniesienia, szycie polskich flag i piekło następnych dni. Po klęsce ocalenie rodzina zawdzięczała babci, żyletce i garnkowi. Babci, bo spaliła wnukowi żołnierskie dokumenty, a potem starą żyletką zdrapała chłopcu ślad wąsika i założyła na głowę chustkę, by udawał dziewczynę i uniknął rozstrzelania. A garnek, który zabrali ze sobą na tułaczkę za radą pewnego Niemca, pozwolił pobrać w obozowej garkuchni zupę dla całej cierpiącej głód rodziny.
Powojenny czas podsumowują trzy blisko ze sobą związane w jej życiu słowa: szkoła, ping-pong i miłość. Szkoła to PWST, którą wybrała mimo sportowych ciągot i braku umiejętności śpiewania. Aktorskie studia łączyła z działalnością w ZMP oraz... namiętnymi rozgrywkami w ping-ponga. Miłość do sportu szybko przerodziła się w gwałtowne uczucie do pingpongowego partnera Ignacego Gogolewskiego i gdy była na trzecim roku, wzięli ślub. Wkrótce na świecie pojawiła się mała Agnieszka, ale małżeństwo nie przetrwało, bo Gogolewski odszedł do sąsiadki z bloku, Ireny Dziedzic.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Minęło wiele lat, nim pani Katarzyna znów zaufała mężczyźnie. Nie szukała miłości, wpadła na nią przypadkiem, gdy jej samochód zatrzymało trzech nieznajomych panów, prosząc o podrzucenie "na sygnale" do szpitala, gdzie jednemu z nich urodziło się właśnie dziecko. W rewanżu każdy z nich miał ją zaprosić na kawę. Z obietnicy wywiązał się tylko jeden, jak się okazało, ten właściwy.
Z Andrzejem Błaszczakiem, bo o nim mowa, stworzyli wspaniały związek. Połączyła ich miłość, zamiłowanie do działań społecznych i przekonania polityczne. Oboje podczas stanu wojennego działali w opozycji, uczestnicząc w organizacji wydawnictw podziemnych. Pani Katarzyna występowała też z recytacjami w kościołach.
Mieli mieszkanie w Warszawie. Dorobili się też podmiejskiego domu, który pan Andrzej wybudował własnymi rękami, gdzie przyjmowali licznych gości. Chętnie wpadali do nich sąsiedzi, choćby Mieczysław Gajda, smurfowy Ważniak. I, jak to sąsiedzi, pomagali sobie nawzajem.
- Kiedyś Kasia "straciła" obie ręce: w jedną ugryzł ją Felek (jamnik), a drugą złamała. I mogła już tylko zarządzać, ochrzaniając nas ostro. Ja zostałem na obieraniu warzyw i na zlewozmywaku. Od tej pory Kasia nie pozwala zmywać nikomu innemu – opowiadał pan Mieczysław w wywiadzie.
- Bo tylko Miecio zmywa talerze z obu stron! A jak mnie nie ma – wyjaśniała pani Katarzyna – to oni się zakładają, do czego się najpierw przyczepię, kiedy wrócę. Więc ja przychodzę, oni patrzą, a ja nic!. Aż tu nagle: "Z korytka obierki nie wyrzucone!". My z Andrzejem kiwamy głowami: "Kasia dziś w formie, objechała nas!". Małżeńską sielankę zakończyła śmierć pana Andrzeja w 2018 roku.
Pocieszeniem mogło być dla pani Katarzyny życie zawodowe. Miała już za sobą wiele wspaniałych teatralnych i filmowych ról, ale jak sama zauważała z rozbawieniem, o ile na scenie przypadały jej role dam, o tyle w filmie bywała zazwyczaj "kobietą w chustce", czyli po prostu wiejską dziewczyną. Grała w najlepszych teatrach – Polskim, Dramatycznym, Współczesnym, Narodowym – i u najlepszych reżyserów. Niejeden raz ratowała przedstawienie, gdy któraś z koleżanek nagle zachorowała – tylko pani Katarzyna była w stanie nauczyć się nowej roli w jedną noc. Fenomenalna pamięć przydała jej się bardzo pod koniec życia, gdy poważne kłopoty ze wzrokiem (cierpiała na zwyrodnienie plamki żółtej) pozbawiły ją całkowicie możliwości czytania. Odtąd uczyła się roli ze słuchu, z nagrań przygotowywanych dla niej przez córkę i wnuków.
W 2016 r. zagrała jeszcze Annę Walentynowicz w filmie "Smoleńsk", niepełnosprawność nie powstrzymała jej też od wzięcia udziału w czwartej już części filmu "Kogel-Mogel" – zdążyła nagrać wszystkie zaplanowane w scenariuszu sceny. Twierdziła, że póki żyje, nie może zawieść filmowców, którzy na nią liczą.
Na filmy z nią czekali też widzowie. - Popularność daje mi ogromną satysfakcję, bo gdy wychodzę na Hożą, przy której mieszkam, nie ma przechodnia, który by mnie nie pozdrowił, powiedział coś miłego, uśmiechnął się. Nawet w Nowym Jorku, na Manhattanie wołano za mną: "Matko święta! Toż to babcia Józia z »Plebanii!« – opowiadała aktorka z uśmiechem.
Katarzyna Łaniewska zmarła 7 grudnia 2020 roku. Spoczęła w grobie rodzinnym, obok swej matki, na Cmentarzu Służewieckim Nowym w Warszawie.