Książka "Kobiety przełomu". Katarzyna Figura i amerykański "Playboy"
"Blisko 30 lat temu pożyczyłam pieniądze, ubrania i pojechałam do Hollywood. Ten wyjazd otworzył nowy rozdział w moim życiu jako aktorki i kobiety. Tak właśnie działam. To jest wpisane w mój kod genetyczny" – przyznaje w książce "Kobiety przełomu" Katarzyna Figura. Przedstawiamy jej fragment.
15.03.2020 | aktual.: 15.03.2020 11:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W 1988 roku wyjechaliśmy z polską ekipą na pokaz "Pociągu do Hollywood" na Miami International Film Festival. Aleksander miał wtedy kilka miesięcy, byłam karmiąca matką, więc mój i tak okazały biust wyglądał jeszcze okazalej. A że szybko wróciłam do starej figury, to szczupła i z dużym, naturalnym biustem zwracałam na siebie uwagę. Na party po pokazie podeszła do mnie amerykańska fotografka i zaproponowała sesję w "Playboyu". Miałam się pojawić na okładce oraz rozkładówce za stawkę, która wówczas przyprawiła mnie o zawrót głowy: 9 tysięcy dolarów.
Wtedy za główną rolę w polskim filmie dostałam równowartość 200 dolarów. Sławek, bo tak zwracaliśmy się do reżysera Radosława Piwowarskiego, zaczął się przekomarzać z panią fotograf, że jak na polską gwiazdę to stawka stanowczo za niska. Powiedział, że jest moim prawnikiem i będzie moje honorarium negocjował. Zresztą zabawnie się pomylił: zamiast słowa lawyer, oznaczającego po angielsku prawnika, użył słowa liar – kłamca… Po zakończeniu party długo żartowaliśmy sobie ze Sławkiem i z Piotrkiem Siwkiewiczem, który grał ze mną w "Pociągu do Hollywood", z tej propozycji sesji do "Playboya". Na rynku nie ukazywała się jeszcze polska edycja tego czasopisma. "Playboya" znaliśmy głównie z opowiadań lub czasem ktoś przemycał jakieś numery, wracając z Zachodu.
Na drugi dzień zadzwonił do mnie… naczelny "Playboya" i ponowił propozycję, tym razem za wyższą stawkę. Dwa dni zdjęciowe na plaży za… 40 tysięcy dolarów. Oszołomiona kwotą, przyjęłam tę propozycję, ale im więcej zaczęłam o tym rozmyślać, tym bardziej czułam, że chyba jeszcze nie jestem na to gotowa. Spakowałam walizkę i nie czekając na Amerykanów, uciekłam na lotnisko. Przestraszyłam się. Nie myślałam wtedy o tym, że mogę za tę kwotę kupić sobie mieszkanie w najlepszej dzielnicy w Warszawie, że od sesji w "Playboyu" zaczęła się kariera filmowa wielu aktorek, w tym Kim Basinger. Moja odmowa nie wynikała z pruderyjności czy konserwatywno-katolickiego wychowania, bo rodzice byli raczej tolerancyjni. Myślę, że największy wpływ na moją decyzję miało wówczas macierzyństwo. Modelka z okładki "Playboya" i świeżo upieczona mama jakoś mi do siebie nie pasowały. A może nie byłam jeszcze gotowa na karierę na Zachodzie?
Miałam też w sobie jakiś wewnętrzny konflikt – z jednej strony zawsze chciałam być wolna, z drugiej polskie klimaty, w których żyłam, sprawiały, że nosiłam w sobie jakieś obwarowania, które nie pozwoliły mi w tamtym momencie ulec pokusie „zgniłego Zachodu”. Poza tym jako młoda aktorka akceptowałam nagość jako element roli, przekazania prawdy o człowieku, ale żeby tak rozebrać się nie do filmu? Tego jeszcze nie umiałam.
Jednak gdy ukazała się polska edycja "Playboya", przyjęłam propozycję rozbieranej sesji i dwukrotnie znalazłam się na okładce. Pierwszy raz w roku 1994, gdy fotografował mnie Marek Straszewski, a potem trzy lata później. Byłam wtedy już inną kobietą. Nie obchodziło mnie, co pomyślą o mnie inni, bo żyłam bardziej tam niż tu. Zwłaszcza pierwsza sesja wymagała jeszcze odwagi, bo Polska wciąż była wtedy zaściankowa. Nie wiedziałam, jak zostanie przyjęte przez środowisko to, że znana aktorka rozbiera się w "Playboyu". Podeszłam do tego czysto zarobkowo. Przyjmowałam tego typu propozycje, bo miałam zobowiązania. Potrzebowałam pieniędzy na utrzymanie syna, bilety samolotowe, mieszkania, rachunki – na życie między Europą a Ameryką.
Stąd wzięła się też telefoniczna linia erotyczna, którą firmowałam swoim nazwiskiem. To był pomysł zaczerpnięty z jakiegoś holenderskiego formatu i zgłosiła się z nim do mnie pewna prywatna firma. Rozpisywano się potem w mediach o "sekstelefonie Katarzyny Figury", tymczasem ja po prostu czytałam erotyczne opowiadania, często zresztą bardzo dowcipnie napisane. Wszystko było tak skonstruowane, że ktoś, kto dzwonił pod ten numer, odnosił wrażenie, że ze mną rozmawia.
Opowiadałam mu historię, która rzekomo przydarzyła mi się w Los Angeles czy Paryżu. Tymczasem mój głos nagrany był wcześniej na taśmie w studiu radiowym i puszczany z tej taśmy do słuchawki. Historie zmieniały się co kilka dni. Byli tacy, co dzwonili po kilkanaście razy tego samego dnia i spotykał ich zawód, bo słyszeli ciągle to samo. Autorką tych erotycznych opowiadań byłam ja i dwójka zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Fabularnie bazowałam na swoich osobistych doświadczeniach, ale sporo wniosły też moje role. Świetnie się przy tym pisaniu bawiliśmy i moim zdaniem nie było w tym nic skandalizującego.