Blisko ludziMatki wchodzą na podium. Nie tylko w sporcie

Matki wchodzą na podium. Nie tylko w sporcie

Trzy mamy awansowały do ćwierćfinału turnieju US Open. To historyczny moment, zarówno dla każdej z tenisistek: Sereny Williams, Wiktorii Azarenki i Cwetany Pironkowej, ale także dla każdej matki, która jeszcze w ciąży usłyszała, że może zapomnieć o dalszej karierze.

Serena Williams ma szansę znów przejść do historii, jeśli wygra US Open
Serena Williams ma szansę znów przejść do historii, jeśli wygra US Open
Źródło zdjęć: © Getty Images
Aleksandra Kisiel

Z zachwytem obserwuję tegoroczny US Open. Nie jestem fanką tenisa. Jestem fanką pracujących matek, które wraz z narodzinami dziecka stały się mistrzyniami logistyki i walki o własne marzenia. Do ćwierćfinału tegorocznych rozgrywek dostały się aż trzy takie kobiety. 

Matki po medale

Serena Williams mówi, że ma dla kogo grać. Jej córka, Olympia, jest największą motywacją. Wiktoria Azarenka, wręcz przeciwnie, podkreśla, że do ćwierćfinału nie dostała się, bo jest matką, a dlatego, że dobrze gra. Cwetana Pironkowa deklaruje, że dzięki ciąży zdecydowanie lepiej zna swoje ciało. Niewykluczone, że jest teraz w życiowej formie.

Życiowa forma Zofii Klepackiej, wielokrotnej mistrzyni Europy w windsurfingu i zdobywczyni brązowego medalu na igrzyskach w Londynie, zgrała się z narodzinami jej syna. 

Marian przyszedł na świat w 2009 roku. Klepacka miała wtedy 23 lata. – Byłam bardzo młoda. I błyskawicznie wróciłam do formy. Po drugiej ciąży nie było już tak łatwo – przyznaje w rozmowie z WP Kobieta i zdradza, że w sporcie nadal różnie podchodzi się do zawodniczek – matek. 

– A przecież technologia, medycyna, możliwości odnowy biologicznej poszły tak do przodu, że można szybko wrócić do formy po porodzie. Zwłaszcza w takim sporcie, jak mój. Może w podnoszeniu ciężarów, sportach walki, gdzie bardzo ważna jest siła, jest nieco trudniej, ale wystarczy spojrzeć na mistrzynie świata w najróżniejszych dziedzinach. Wiele z nich macha z boiska czy z wody do dzieciaków siedzących na trybunach – podkreśla.

Klepacka też machała. Jej dzieci – Marian i Maria, przez lata jeździły z nią na każde zgrupowanie, na zawody. – Miałam to szczęście, że moja ekipa, ale też członkowie związku byli bardzo wyrozumiali. W podróżach zawsze towarzyszył nam ktoś z rodziny, kto zajmował się dziećmi. Ja miałam dzięki temu spokojną głowę. I na treningach czy podczas startów mogłam się skupić w 100 proc. na sporcie. A potem wracałam do hotelu czy wynajętego apartamentu i moja głowa odpoczywała, bo byłam z rodziną – wspomina.

Zofia Klepacka z dziećmi i partnerem
Zofia Klepacka z dziećmi i partnerem© PAP

Zofia Klepacka dodaje jednak, że jej sytuacja nie jest standardem. – Są trenerzy, którzy mówią wprost, że ciąża oznacza koniec współpracy z zawodniczką. Są kontrakty, w które wpisuje się zakaz zachodzenia w ciążę – wylicza. I zaznacza, że bycie matką niekoniecznie musi oznaczać koniec kariery. Ale na pewno oznacza konieczność bycia mistrzynią logistyki.

– Gdyby nie pomoc innych osób, nie dałabym rady. I to jest doświadczenie każdej pracującej matki – mówi Klepacka. – Czy uprawiasz sport, czy pracujesz w sklepie, jak masz pomoc, jest o niebo łatwiej – stwierdza. 

Matki muszą dostać wsparcie

Z Zofią Klepacką zgadza się Alicja Ciach, ekspertka do spraw rekrutacji. – Są tylko dwie kwestie, które mogą być uznane za minus zatrudniania matek: fakt, że życie matki jest nieprzewidywalne, no ale czyje nie jest i że mamy nie są tak dyspozycyjne, jak inni pracownicy – analizuje Ciach, ale natychmiast dodaje, że przynajmniej jeden z tych czynników można zneutralizować. 

– Przez lata pracy w dużej korporacji obserwowałam, jak zorganizowane, zdeterminowane, świadome siebie są matki! Są lojalne, nie zmieniają pracy co chwila, a dla pracodawcy to ważne, bo szukanie i wdrażanie nowej osoby to koszty! Szczerze mówię: matki są świetnymi pracownikami. I żeby umożliwić im dawanie z siebie wszystkiego, warto jest po prostu zatrudniać więcej osób. Tak, żeby ta jedna kobieta nie miała na głowie miliona kluczowych spraw, żeby był ktoś na kogo może na chwilę scedować obowiązki, jeśli jest taka potrzeba – podpowiada. 

Joanna Gotfryd, współzałożycielka Fundacji Mamo Pracuj zwróciła uwagę na stereotyp, którym nadal brany jest za prawdę w Polsce. – To przekonanie, że dziecko jest przede wszystkim obowiązkiem matki. A przecież jeśli mamy rodzinę, w której jest dwoje dorosłych, te obowiązki trzeba rozkładać po równo. Dziecko jest "obowiązkiem" obojga rodziców i coraz lepiej wiedzą to najmłodsze pokolenia. Młodzi ojcowie są bardziej zaangażowani, biorą urlopy rodzicielskie, nie wychodzą z założenia, że w razie choroby, to matka idzie na zwolnienie – mówi Gotfryd, choć podkreśla, że to, kto zostanie w domu z dzieckiem, często wynika z brutalnego rachunku ekonomicznego. – Jeśli kobieta mniej zarabia, to utrata części jej pensji będzie mniejszym ciosem dla domowego budżetu – tłumaczy Gotfryd. 

Drugi sposób, aby zwiększyć dyspozycyjność kobiet, jest jeszcze prostszy – wyższe wynagrodzenie, którego część można przeznaczyć na zatrudnienie niani, która pomoże w kryzysowej sytuacji. – Przez 12 lat pracy zauważyłam, że matki, które odnosiły największe sukcesy to te, które mogły liczyć na wsparcie rodziny, babci albo stać je było na zatrudnienie niani – zdradza Alicja Ciach, która podkreśla, że w Polsce nadal myśli się o pracowniku jako o narzędziu do pomnażania zysku, a nie partnerze.

– Ale to się powoli, powoli zmienia. Managerowie zaczynają rozumieć, że zadowolony pracownik to większe zyski. I że to zadowolenie można osiągnąć nie tylko przez podwyższanie wynagrodzenia, ale również inne benefity, czy nawet – atmosferę panującą w zespole – sugeruje. 

Matka to doskonały pracownik

Joanna Gotfryd często rozmawia z pracodawcami, którzy szukają pomysłów na wsparcie rodziców. – Coraz więcej firm, które mają na to budżety, otwiera przyzakładowe żłobki czy przedszkola, albo nawiązuje współprace z placówkami i dopłaca do czesnego dzieci pracowników. Pojawiają się też dodatkowe dni wolne dla rodziców czy wydłużone urlopy rodzicielskie. Część firm dopłaca do wynagrodzenia z tytułu urlopu macierzyńskiego czy rodzicielskiego. Te największe korporacje dostrzegają, jak wielką zaletą są matki na pokładzie. Wchodzą do zespołu z niesamowitymi miękkimi kompetencjami: są empatyczne, doskonale radzą sobie pod presją czasu, umieją rozwiązywać konflikty i działają zadaniowo, bo nie mają czasu do stracenia – wylicza. 

O rozwiązywaniu konfliktów mówi też Marta Tyszko, doktor filozofii, która córkę urodziła w trakcie studiów. Miała 25 lat, robiła doktorat, jej zawodowy dorobek nie był imponujący. Narodziny dziecka dały jej motywacyjnego kopa. - Gdy na świecie pojawiła się moja córka, nie chciałam rezygnować z własnych marzeń. Dokończyłam doktorat, a jednocześnie otworzyłam działalność gospodarczą (sklep internetowy z kosmetykami). Cały czas rozwijałam się, dodatkowo szkoliłam, prowadziłam warsztaty. Moja kariera zawodowa jest jednocześnie ścieżką mojego rozwoju - zawsze robiłam to, czego pragnęłam - mówi.

Dlatego po 10 latach od założenia własnej firmy z dzieckiem na ręku, Marta Tyszko postanowiła zostać psychoterapeutką. – To chyba było naturalne, przejście od dbania o ciało do dbania o duszę – śmieje się i dodaje, że macierzyństwo dało jej wyjątkowe umiejętności.

– Jako mama na rynku pracy zdecydowanie wyróżniam się samodzielnością w działaniu i świetnymi umiejętnościami interpersonalnymi. Nic tak nie przygotowuje do pracy z ludźmi jak wyzwania, które stawia przed nami mały człowiek! Trudne sytuacje życia codziennego i konflikty pojawiające się w relacji z dzieckiem to świetny "trening" umiejętności komunikacji, negocjacji i kompromisów. Macierzyństwo uczy także ogromnej odpowiedzialności za własne działania, za ich wpływ na innych ludzi, a także odpowiedzialności za innych – wymienia jednym tchem.

O tym, że macierzyństwo nie jest jednym pasmem sukcesu polanym różowym (albo niebieskim) lukrem, mówi każda pracująca matka. Marta Tyszko bez ogródek zaznacza, że narodziny dziecka odarły ją ze złudzeń. – Przestałam myśleć, że mam wpływ na rzeczywistość i że wszystko zawsze kontroluję. Nigdy nie wiadomo kiedy dziecko zachoruje albo dostanie gorączki. Takie sytuacje sprawiają, że trzeba mierzyć się z ograniczeniami i zmieniać plany, bo nie wszystko przebiega tak, jak sobie wymyślimy – mówi.

Doskonale wie o tym Serena Williams, która od narodzin Olympii, 2,5 roku temu nie wygrała żadnego wielkoszlemowego turnieju. Miała na to szansę teraz. W miniony piątek w nocy zmierzyła się z Wiktorią Azarenką. Dwie matki walczyły o awans do półfinału US Open. Na trybunach był przynajmniej jeden szalejący ze szczęścia maluch, który mógł obserwować, jaką superbohaterką jest mama w pracy.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)