Blisko ludziMiała kilka dni, gdy porzucono ją w toalecie. Teraz próbuje odnaleźć rodziców

Miała kilka dni, gdy porzucono ją w toalecie. Teraz próbuje odnaleźć rodziców

Marinna nie miała łatwego startu w życie. Rodzice tuż po narodzinach zostawili ją na zimnej podłodze w szpitalnej toalecie. Nikt nie wie, ile dokładnie tam leżała. Znalazł ją ktoś z personelu. Po latach wróciła do tej toalety. Chce odnaleźć biologicznych rodziców.

Miała kilka dni, gdy porzucono ją w toalecie. Teraz próbuje odnaleźć rodziców
Źródło zdjęć: © Facebook
Magdalena Drozdek

15.01.2016 | aktual.: 15.01.2016 14:23

Marinna nie miała łatwego startu w życie. Rodzice tuż po narodzinach zostawili ją na zimnej podłodze w szpitalnej toalecie. Nikt nie wie, ile dokładnie tam leżała. Znalazł ją ktoś z personelu. Z Chin trafiła do niewielkiego miasta w Teksasie. Po latach zdecydowała się odnaleźć biologicznych rodziców.

Wszystko zaczęło się 17 kwietnia 1995 roku w Szanghaju. Personel szpitala znalazł porzucone dziecko w toalecie. Miała tylko 3 dni, była wyziębiona, bez żadnych dokumentów, czy krótkiej informacji od rodziców. Szybko zorientowano się, że noworodek ma pewien defekt. Dziewczynka urodziła się bez lewej dłoni. Jak przyznaje po latach, to pewnie była przyczyna, dla której rodzice zdecydowali się ją porzucić.

Dziecko trafiło na policję, a potem do sierocińca. Pracownicy dali jej imię Tang Yi. Przez blisko 2 lata wychowywała się pod okiem opieki społecznej. W 1997 roku jej życie się zmieniło. O dziewczynce dowiedziała się pracownica socjalna ze Stanów Zjednoczonych. Brenda Eckel natknęła się na jej zdjęcie w rejestrze dzieci do adopcji.

- Zobaczyłam tę fotografię i od razu poczułam, jakby coś mówiło mi, żebym zadbała o to dziecko – wspomina Brenda.

Ona i jej mąż, doktor Bruce Eckel pojechali do Chin, by adoptować małą. I tak z Szanghaju trafiła do Teksasu, do niewielkiego Denton. Dali jej imię Marinna. Kilka lat później para przygarnęła inne dziecko z Chin, Joshuę. Eckelowie przyznają, że zawsze starali się wychowywać dzieci w poszanowaniu chińskiej tradycji, robili wszystko, by nie odwrócili się od swoich korzeni. Kiedy tylko mała Marinna zaczęła dostrzegać różnice w wyglądzie jej i rodziców, opowiedzieli jej jak się u nich znalazła. Od tamtej pory wiedziała, że musi jakoś odnaleźć biologicznych rodziców.

Marinna poszła na studia, gdzie uczyła się zawodu pracownicy socjalnej. Poszła w ślady matki zastępczej. Dopiero w grudniu ubiegłego roku mogła spełnić marzenie o tym, by pojechać do Szanghaju. W Nowy Rok odwiedziła szpital, w którym kiedyś ją porzucono i posterunek, na którym spędziła kilka godzin życia. Sierociniec był zamknięty. Rodzina próbowała się skontaktować z pracownikami, ale bez skutku. – Byłam rozczarowana, ale zdawałam sobie sprawę, że po blisko 18 latach szanse na spotkanie z ludźmi, którzy mnie ocalili, są wyjątkowo małe – mówi dziewczyna.

Przyznaje, że miała piękne dzieciństwo w Teksasie, ale przez lata zastanawiała się, kim są jej biologiczni rodzice, dlaczego musieli ją zostawić. – Chciałabym wiedzieć, czy mam jakąś rodzinę, jak wygląda moja mama – dodaje.

Eckelom nie udało się odnaleźć pary. Marinna ma nadzieję, że kiedyś ich pozna. Chce, by wiedzieli, że nic jej się nie stało i ma normalne życie w Ameryce. Jej przyrodni brat, Joshua, odnalazł biologicznych rodziców. Ona też nie chce rezygnować z poszukiwań.

Sierociniec na start

Marinna nie jest jedyna. Polityka socjalna w Chinach doprowadziła do absurdalnych sytuacji. Żaden rodzic nie chce wychowywać niepełnosprawnego dziecka. Każdego dnia w kraju odnotowuje się przypadki, gdzie pary porzucają noworodki, które urodziły się z wadami. Brak kończyn, choroby, deformacje – takie dzieci zapełniają chińskie sierocińce. I są szczęśliwcami, bo część z nich nigdy do żadnej placówki nie trafi. Giną w górach, na obrzeżach miast. Inne nie doczekają końca ciąży, co podyktowane jest przestrzeganą jeszcze do niedawna polityką jednego dziecka. Według raportów, od 1983 roku dokonano w związku z tym ponad 14 milionów zabiegów przerwania ciąży. Od 2000 roku liczba zabiegów sięgała 7 milionów rocznie, w 2008 roku było to już 9 milionów.

W ubiegłym roku w jednym z sierocińców w prowincji Shandong przyjęto pod opiekę ponad 106 niepełnosprawnych noworodków, tylko w pierwszym tygodniu działalności ośrodka trafiło do nich 11 maluchów.

Według China Philanthropy Research Institute, który współpracuje z UNICEF-em, tylko w 2014 roku odnotowano 30 tysięcy niepełnosprawnych sierot, inne dokumenty wskazują na to, że było ich nawet 50 tysięcy. W chińskich sierocińcach coraz rzadziej znaleźć można zdrowe dziecko. Eksperci wskazują, że jeszcze do niedawna rodzice kierowali się głównie płcią dziecka. Dziewczynki porzucano, chłopcy mieli zapewnić w przyszłości lepszy byt rodzinie. Teraz głównym powodem, dla którego rodzice zostawiają swoje maluchy są właśnie kwestie zdrowotne. Światowy gigant nie potrafi zapewnić parom świadczeń socjalnych.

md/ WP Kobieta

Zobacz także
Komentarze (7)