"Moje dwie ciąże prowadził tata. Lepszego specjalisty nie znajdę"
Na jednej z kobiecych grup na Facebooku pojawiło się pytanie: "Czy poszłybyście do brata swojego partnera, który jest ginekologiem, wiedząc, że jest świetnym specjalistą?". Przyznam, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Pewnie dlatego, że nie mam w rodzinie ani wśród znajomych żadnego ginekologa. Postanowiłam zbadać temat.
Zaczęłam od lektury komentarzy. Po chwili wyłoniły mi się trzy grupy głosów w dyskusji. Pierwsza: "Nigdy w życiu", "Za bardzo krępujące", "Byłoby mi głupio", "Nie mogłabym mu później spojrzeć w twarz". Druga: "W dzisiejszych czasach poszłabym jak w dym", "Przy problemach z ciążą i pod warunkiem, że jest dobry, jak najbardziej", "Dobrze mieć w tych czasach takie znajomości". Trzecia: "Bez problemu", "Lekarz to lekarz", "Poszłabym".
Trzecia grupa zaintrygowała mnie najbardziej. Postanowiłam porozmawiać z kobietami, które siadają na fotelu ginekologicznym znajomego lekarza i zapytać je, czym kierowały się przy wyborze. Dla wielu kobiet ta sfera jest tak intymna, że nie odważyłyby się rozebrać przed członkiem rodziny czy znajomym.
W gabinecie ginekologicznym u taty
Ojciec Anny jest ginekologiem. Zanim usiadła u niego na fotelu, polecała go swoim koleżankom. Tłumaczyła im, że będzie na nie patrzył jak na pacjentki. Opowiadała, że jest dobrym specjalistą i na pewno o nie zadba. Wiedziała, że zawsze troszczy się o swoje pacjentki. Potem przyszła kolej na nią.
- Moje dwie ciąże prowadził tata. Przy pierwszej badania zahaczające o intymność wykonywali jego koledzy lub koleżanki, ale to on był lekarzem prowadzącym, monitorował ciążę, zlecał badania i robił mi USG - opowiada Anna.
- Dopiero przy drugiej ciąży odważyłam się bardziej otworzyć i położyłam się na fotelu ginekologicznym. Oba porody skończyły się cesarką, ale tu zgodnie z zasadami etyki operacje przeprowadzali już inni lekarze - dodaje.
Kobieta uważa, że decyzja, by wybrać na ginekologa własnego ojca, przyszła wraz z wiekiem. Ciąże dodały jej pewności siebie. Poczuła się dobrze jako kobieta, pewna swojego ciała.
- Stwierdziłam: "Kurczę, mój tata to facet, który od 40 lat ogląda krocza kobiet, a ja się od nich niczym nie różnię". Oczywiście on może ma na ten temat inne przemyślenia, ale sądzę, że bardziej myśli o tym, jak mi pomóc, niż skupia się na tym, że patrzy na krocze własnej córki - wyznaje.
Czytaj także: "Dziewice to skarb, kruszyno". Ginekolog na pierwszej wizycie pozostawił w nich traumę na lata
Od ostatniego porodu minęło już 6 lat, ale Anna nadal korzysta z pomocy taty. Kiedy potrzebuje wykonać jakieś badanie, np. cytologię, dzwoni do niego i umawiają się na wizytę. Zdarzało się, że specjalnie dla niej otwierał gabinet w święto i pobierał wymaz.
- Jako córka lekarza nie mam żadnych traumatycznych przeżyć z poczekalni, w której musiałabym godzinami czekać. Nie ukrywam, że to dla mnie ogromny komfort. W pewnym momencie pomyślałam, że po co mam jeździć po innych lekarzach, jak pod ręką mam najlepszego specjalistę - tłumaczy.
Ale wygoda to niejedyna motywacja Anny. Jest coś o wiele ważniejszego - poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że jest w dobrych rękach. Uważa, że o dobrego lekarza nie jest łatwo, natomiast jej ojciec jest świetnym specjalistą, który cały czas się szkoli. Ma pewność, że zrobi wszystko, by dobrze ją diagnozować i leczyć.
Dziś z usług ojca Anny korzystają też inni członkowie rodziny, w tym jej mama oraz siostra ze swoją teściową. Na jego fotelu siadają też znajome. Nikt nie ma z tym żadnego problemu.
W gabinecie ginekologicznym u teścia
Monika długo borykała się z problemem plamień podczas przyjmowania pigułek antykoncepcyjnych. Lekarze mieli na to jedną radę - dawali jej leki na zatrzymanie krwawienia, bez doszukiwania się przyczyny. W końcu jej mąż, a wtedy jeszcze chłopak, nie wytrzymał.
- Stwierdził, że jedziemy do jego taty, który jest ginekologiem, bo takie branie w ciemno leków jest bez sensu. Okazało się, że to była dobra decyzja. Teść od razu skierował mnie na badania i jako jedyny zauważył, że mam nadżerkę - opowiada Monika. - Była to bardziej decyzja mojego męża niż moja, ale od tamtej pory chodzę regularnie do teścia na kontrole.
Pierwsza wizyta była dla Moniki bardzo stresująca. Pomogło jej towarzystwo przyjaciółki męża, która też jechała na badanie. Wiadomo - w grupie raźniej. Ale też zachowanie teścia.
- W gabinecie panowała taka atmosfera, że bardziej czułam się jak na wizycie u lekarza niż u teścia. Traktował mnie jak pacjentkę i nie poruszał prywatnych tematów - wyznaje kobieta.
Monika widzi w tej sytuacji wiele plusów. Wyniki badań zawsze dostaje szybciej i są o wiele dokładniejsze. Ma ich też więcej niż przy standardowych wizytach w innych gabinetach. No i może się na nie zapisać praktycznie z dnia na dzień. Jedynym minusem są komentarze innych, którzy nie do końca rozumieją sytuację. Jeden z nich był szczególnie przykry.
- Teraz traktuję to jak dobrą anegdotę i powód do śmiechu, ale gdy usłyszałam komentarz mojej kuzynki, nie było mi miło. Powiedziała: "Teraz żyjesz w patologicznej rodzinie, bo rozkładasz nogi przed ojcem i jego synem" - wspomina ze smutkiem.
W gabinecie ginekologicznym u sąsiada
Karolina miała 14 lat, gdy mama zaprowadziła ją do ginekologa, który jednocześnie był ich sąsiadem. Wymagała pilnej konsultacji, więc nie było czasu na szukanie kogoś innego.
- Pierwsza wizyta była okropna. Na szczęście była ze mną mama, a doktor był bardzo pomocny. Szczegółowo wyjaśniał, co będzie robił. Po wszystkim czułam się dobrze, ale wtedy jako nastolatce ciężko przychodziło mi później mijanie go na klatce czy w sklepie - wspomina. - W pokonaniu onieśmielenia pomogło mi zachowanie doktora. Zawsze się uśmiechał, nigdy nie pozwolił mi się poczuć źle, pytał, jak czuję i czy wszystko dobrze.
Później kontynuowanie u niego leczenia przyszło jej naturalnie. Wiedziała, że łatwiej będzie jej pójść do niego niż obcego lekarza.
- Świadomie zadecydowałam, że skoro już raz widział moje strefy intymne, to będzie mi łatwiej psychicznie się przed nim rozebrać - przyznaje Karolina.
Choć lekarz nie jest już jej sąsiadem, nadal do niego chodzi. Docenia jego starania, by wizyty były jak najmniej stresujące i to, jaką troskę w nie wkłada.
- Teraz podchodzę do tego już bezproblemowo. W końcu lekarz to lekarz – podsumowuje.
W gabinecie ginekologicznym u kolegi taty
Inna Monika trafiła pod opiekę ginekologa, który był znajomym jej ojca. Wiedziała, że to bardzo dobry specjalista, a dzięki tacie dostała się do niego bez problemu.
- Moje dwie ciąże prowadził kolega mojego taty. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, lekarz to lekarz - mówi kobieta.
Przed pierwszą wizytą nie obyło się jednak bez stresu.
- Dziwnie się czułam, siedząc w poczekalni i wiedząc, że za chwilę pokażę się prawie w całej okazałości przed kolegą taty. Wtedy mój mąż powiedział, że za tymi drzwiami nie siedzi kumpel taty, a lekarz. To mi bardzo pomogło. Po przekroczeniu drzwi gabinetu w głowie nie miałam już myśli, że to znajomy, tylko świetny specjalista - tłumaczy Monika.
Najbardziej ceni sobie poczucie, że mogła liczyć na opiekę na najwyższym poziomie.
- Miałam pewność, że nie zostawi mnie podczas porodu, że doprowadzi wszystko do samego końca. Niejednokrotnie słyszałam, że kobiety chodziły na prywatne wizyty do lekarzy, płaciły niemałe pieniądze, a potem poród odbierał zupełnie ktoś inny. Na mój poród lekarz przyjechał z urlopu - dodaje.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.