Patrzą na nie z podziwem. A one nie zasną bez butelki wina albo dwóch
Garść tabletek o poranku, wieczorem butelka wina i leki na rozluźnienie. Długo potrafią ukrywać, że się staczają, bo uzależnienie wśród kobiet to wciąż temat tabu. - Nie ma gorszej obelgi dla kobiety niż nazwać ją pijaczką - mówi Wirtualnej Polsce Agata Jankowska, autorka książki "Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety".
Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Kobiece picie to w Polsce nadal temat tabu. Zgodnie ze stereotypem, alkoholiczka lub osoba uzależniona to ta opuchnięta kobieta pod sklepem, a nie pani z korporacji czy młoda mama. Lektura pani książki otworzyła mi oczy na wiele rzeczy.
Agata Jankowska: Nie ma gorszej obelgi dla kobiety, niż nazwać ją pijaczką. Tak mówią bohaterki mojej książki. Podjęłam ten temat, bo sama chciałam pewne rzeczy zrozumieć. Każda z nas ma zapewne koleżankę, bądź kogoś w rodzinie, kto ma lub miał problem z uzależnieniem. To może być elegancka kobieta, która co rano zakłada szpilki i garsonkę albo chwyta laptopa i biegnie do redakcji. W międzyczasie jeszcze odwozi dziecko na judo, robi zakupy w ekologicznym warzywniaku, idzie na jogę. A wieczorem pada ze zmęczenia, więc otwiera butelkę wina, czasem drugą i łyka garść tabletek - suplementów, witamin i benzodiazepin, żeby szybciej się zresetować i wyspać, bo następnego dnia ma ważne spotkanie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rodzice często jako pierwsi podsuwają dziecku alkohol. Monika Sławecka o inicjacji alkoholowej
Rano jeszcze łyknie jakąś tabletkę "na uśmiech" i już mamy pełen zestaw.
Przyznaję, że jestem wzburzona tym, jak wielka jest skala zjawiska spożycia leków przez Polki. A wracając do stereotypu uzależnionej kobiety w społeczeństwie, on jest jednoznaczny, patologiczny. Według wyobrażenia to opuchnięta, zniszczona kobieta z ubytkami w uzębieniu, bez wykształcenia i z niskim kapitałem społecznym i finansowym.
Nic dziwnego, że te z nas, które mają problem z nałogiem, same nie potrafią utożsamić się z tym wizerunkiem, więc tym bardziej wypierają fakt, że potrzebują pomocy. Bo skoro mam odpowiedzialny zawód, nie zawalam ani w domu, ani w pracy, do tego dbam o ciało i wygląd, to wszystko ze mną jest w porządku. Nieprawdaż?
Kiedy jednak zauważają, że coś jest nie tak i zaczynają konfrontować się z problemem, często szukają nie drogi do leczenia, tylko do zastąpienia.
Socjolożka zdrowia, dr Justyna Klingemann, w jednym z rozdziałów zwraca uwagę na fakt, że pierwsze próby ograniczenia spożywania substancji na ogół kobiety podejmują same. Wielu się to zresztą udaje. To jak z dietą - zanim trafimy do dietetyka, próbujemy różnych cudownych diet na własną rękę. Kobiety dużo sprawniej wchodzą w mechanizm kompulsywnych zachowań zastępczych, tak mówią mi specjaliści od terapii uzależnień.
Bo ostatecznie to nie ma znaczenia, czy my pijemy wino, łykamy tabletki, umawiamy się kompulsywnie na seks randki z Tindera, biegamy kilka maratonów w roku, pracujemy 17 godzin na dobę, czy objadamy się czekoladą. Oczywiście sport jest zdrowy, a substancje psychoaktywne nie, natomiast mechanizm regulowania emocji pozostaje ten sam. Jak opowiadały mi moje bohaterki, kiedy postanowiły - "od dzisiaj nie piję", w sklepie zamiast butelki kupowały siedem czekolad, sto ptasich mleczek i zajadały się aż do zwymiotowania.
Jedna z moich bohaterek była święcie przekonana, że jej jedynym problemem jest kompulsywne zaburzenie jedzenia. Gdy trafiła do psychoterapeutki, bardzo się zdziwiła, że ma problem z alkoholem i narkotykami, przecież brała je tylko na imprezach, czyli de facto od czwartku do niedzieli. Inna dziewczyna mówiła, że robiła sobie przerwy od picia, ale wtedy wpadała w obsesję ćwiczeń. O piątej rano była już na siłowni. Potem basen i bieganie. Codziennie się ważyła i mierzyła obwód talii. To trwało miesiącami.
Czyli uzależnić można się od wszystkiego?
Chciałabym to podkreślić - problemem nie jest wcale substancja, tylko to, że nie umiemy regulować emocji. Zwłaszcza my, kobiety, gubimy się w swoich rolach społecznych. Chcemy być idealną partnerką, matką, kochanką, sportowczynią, przyjaciółką, pracowniczką i tak dalej, ale to ma swoją cenę. W dodatku media społecznościowe nie ułatwiają nam sytuacji.
Co z tego, że nie pijemy wina, skoro co wieczór półtorej godziny przed snem scrollujemy ekran, a podświadomość szepcze nam do ucha - "nie masz takich cycków jak ona", "twoja koleżanka ma już czwarty awans w tym roku, a ty?". Dopamina uderza nam do mózgu dokładnie tak samo, jak w przypadku innych zachowań nałogowych. Myślę, że większość z nas jest piekielnie daleko od zdrowego regulowania własnych emocji.
Substancje, po jakie sięgamy, się zmieniły. To nie jest już heroina ani tanie wino w kartonie.
Alkohol jest dostępny wszędzie, w dodatku jest smaczny, ładny, a wręcz bywa ekskluzywny. I mieści się w torebce. Leki są w pełni legalne. Ja się wcale nie dziwię, że sięgamy po substancje. Jedna z moich bohaterek, francuskojęzyczna dyplomatka, obracająca się w kosmopolitycznym towarzystwie, mogła załatwić swój codzienny stres w dobrej knajpie, przy winie i dobrej rozmowie. Kto w to nie wejdzie?
Jeśli możesz mieć gwarancję dobrze przespanej nocy, relaks, ciepłe rozluźnienie w mięśniach, to przecież ta jedna niepozorna tabletka jest cholernie kuszącą perspektywą. Czasy się zmieniły. Dawniej, żeby kupić na przykład stymulant, czyli choćby kokainę, musiałaś umówić się z szemranym typem w ciemnej bramie albo wsiąść do samochodu z ciemnymi szybami. To dla wielu dorosłych kobiet sytuacja zbyt ryzykowna, zaporowa. Dziś wystarczą pobudzające leki. Psychiatra opowiadał mi, że bardzo modne jest wciąganie nosem rozkruszonych tabletek na ADHD.
Wchodzi na stronę receptomatu i zamawia.
I odbiera z paczkomatu razem z nową sukienką. Zresztą kurier przywiezie zamówioną w internecie dowolną substancję, legalną bądź nie. Zawsze też może iść do swojego psychiatry, zapłacić kilkaset złotych za wizytę i wyjść z receptą. W dodatku z poczuciem, że dba się o zdrowie. Bo kobiety faktycznie częściej dbają o zdrowie, częściej wykonują badania profilaktyczne. Z drugiej strony, jak mówi w jednym z rozdziałów psychiatra dr Andrzej Silczuk, pacjentki przychodzą po leki na złe samopoczucie, a on całymi miesiącami musi im tłumaczyć, że są uzależnione. One to wypierają "panie doktorze, jakie uzależnienie? Mnie tylko głowa boli".
Substancja, od której się uzależniasz, jest kupiona legalnie w aptece. W dodatku poradnie psychiatryczne są teraz urządzane trochę jak spa.
Przyciszona muzyczka, pastele na ścianach. Słowem - self care.
A w domu mama bierze tabletki, bo dba o siebie. Kończy się tym, że wieczorem już nie może się doczekać, kiedy weźmie tę tabletkę. A rano lepiej do niej nie podchodzić, zanim nie weźmie garści medykamentów.
Moje bohaterki zwracały uwagę, że bardzo często tym lustrzanym odbiciem, w którym zobaczyły prawdę o sobie, było właśnie dziecko. Pewnego dnia jedna z nich usłyszała od kilkuletniego dziecka: "Mamo, jak ty ładnie dziś wyglądasz". Gdy dopytała, dlaczego akurat dziś, usłyszała, że już tak długo miała czerwone oczy, czerwoną twarz i śmierdziało jej z buzi. Dziecko nie myślało o tym, co mówi, a matka skonfrontowała się z rzeczywistością. I to był pierwszy bodziec, który pchnął ją w stronę leczenie i walki o trzeźwość.
Zdarza się, że gdy kobieta zaczyna mówić, że ma problem, słyszy, że przesadza, dramatyzuje, inni mają gorzej.
Terapeutka uzależnień Dorota Woronowicz opowiada w jednym z rozdziałów, że bardzo często trafiają do niej dziewczyny, które musiały przekonać całe swoje środowisko, że potrzebują pomocy. Nie dość, że muszą skonfrontować się z problemem, same go zobaczyć i uznać, to jeszcze włożyć trud pracy, żeby przekonać wszystkich dookoła. Zdarza się, że ani przyjaciele, ani rodzina nawet nie podejrzewają, z czym się zmaga, dlatego nie dowierzają.
Kiedy mężczyzna leci w dół, zawsze w jego otoczeniu znajdzie się jakaś osoba, często kobieta, która zacznie go z tego wyciągać. Statystyki pokazują, że 9 na 10 kobiet, które są w związku z alkoholikiem, zostaje w tym związku. Ta dziesiąta, która odeszła, i tak zrobiła to bardzo późno. Natomiast 9 na 10 mężczyzn w związku z uzależnioną kobietą odchodzi natychmiast. To pokazuje, jak bardzo nierówno traktuje się problem. We mnie nie ma na to zgody.
W czasie lektury uderzyło mnie mocno to, że materiały dla osób szukających pomocy są przygotowane dla mężczyzn, są pisane dla mężczyzn na grupach wsparcia itd.
Dorota Woronowicz mówi, że w jej klinice AKMED, zaznaczmy jednej z najstarszych w Polsce, dopiero po pandemii zaczęły się tworzyć parytety. Wcześniej były albo tylko męskie grupy wsparcia, albo czasem pojawiała się jedna kobieta na dziesięciu mężczyzn. Teraz to się zmienia. Właśnie teraz pierwszy raz pojawiła się grupa, gdzie jest osiem kobiet i chyba czterech mężczyzn.
Terapeuci tam pracujący byli lekko zaskoczeni, zaczęli się zastanawiać, czy teraz muszą inaczej prowadzić grupy, co ich czeka, jaką energię obierze praca. Póki co, jak mówi, pracuje się rewelacyjnie. To dopiero jaskółka zmiany, a nie trend, ale pokazuje, że mamy do czynienia z istotną zmianą społeczną. Kobiety w końcu odważnie mówią o swoich problemach - o niepłodności, przemocy domowej, aborcji. Przyszedł czas, żebyśmy obaliły kolejny stereotyp. Zresztą uważam, że idzie nam naprawdę nieźle.
Co się zmienia w podejściu do wychodzenia z nałogu?
Wygląda na to, że przestałyśmy się wstydzić. I uwierzyłyśmy, że nie musimy o wszystko walczyć same, że możemy liczyć na siostrzane wsparcie i zrozumienie. Doceniam i kibicuję pracy dziewczyn, które pokazując twarz i nazwisko zakładają konta na Tiktoku, YouTubie czy innych platformach i głośno wspierają inne kobiety w drodze do trzeźwości. Chociaż zmienia się też podejście do leczenia. Są szkoły, które mówią, że celem jest całkowita abstynencja. Ale są też takie nurty, które wspierają podopiecznych na każdym etapie i na przykład pomagają ograniczyć spożycie substancji.
Niektórym pomaga myślenie i mówienie o sobie "jestem trzeźwą alkoholiczką", a inne nie chcą identyfikować się z przeszłością. Metody terapeutyczne są różne, tak jak różne jest podejście do trzeźwienia. Psychiatra mówił mi, że nałóg jest chorobą przewlekłą, tak jak np. cukrzyca. I głównym celem nie jest wyleczenie, ale zapobieganie nawrotom. W mojej ocenie najważniejsza jest świadomość.
Napisałam tę książkę, żeby normalizować temat. Uzależnienie jest egalitarne - może przytrafić się każdemu, bez względu na wiek, płeć, status społeczny czy zasobność portfela. Może się przytrafić każdej z nas, dlatego tak ważna jest edukacja. Jeśli będziemy znały mechanizmy, szybciej rozpoznamy problem i szybciej pomożemy sobie lub kobiecie obok. Nurt Sober Life na całym świecie rośnie w siłę, a jego dźwignią w dużej mierze są kobiety, które odważnie walczą o lepsze, trzeźwe życie.
Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski