Blisko ludziPierwsza zasada: nie pracuj z Polakami. Tak wygląda polska emigracja na Wyspach?

Pierwsza zasada: nie pracuj z Polakami. Tak wygląda polska emigracja na Wyspach?

Pierwsza zasada: nie pracuj z Polakami. Tak wygląda polska emigracja na Wyspach?
Źródło zdjęć: © flickr.com
Magdalena Drozdek
03.04.2017 12:19, aktualizacja: 03.04.2017 13:02

Jak wygląda życie młodych Polaków na emigracji? Iga Wołos miała 18 lat, gdy wyjechała pracować do Anglii. Uważała, że wszędzie lepiej niż w Polsce, bo tu dla takich jak ona nie ma perspektyw. - Praca z Polakami za granicą to szkoła życia - opowiada.

Dlaczego Anglia? - Dużo znajomych tam wyjeżdżało i sobie radzili, nawet jeżeli byli największymi nieudacznikami życiowymi w Polsce. Oczywiście chciałybyśmy polecieć do Hiszpanii, niestety szkoła nas do tego nie przygotowała, nigdy nie uczyłyśmy się hiszpańskiego - pisze Wołos w swojej świeżo wydanej książce „Dziewczyny na emigracji, czyli Liverpool bez cenzury”, w której opowiada o tym, jak żyje się młodym Polakom na Wyspach.

Ona sama wyjechała z kraju, a dokładnie z niewielkiego Stąporkowa, tuż po maturze. Do Liverpoolu przyjechała razem z przyjaciółką. Jak przyznaje, chciała zobaczyć kawałek świata, poznać innych ludzi. Inna sprawa to zarobki. Wiedziała od początku, że w Anglii zarobi znacznie więcej niż w Polsce. Początki łatwe nie były. Od szwagierki usłyszała, że najważniejsza zasada to unikać Polaków w pracy.

Agencje pracy roiły się od emigrantów, więc o jakieś płatne zajęcie trzeba było się nieźle postarać. Iga w książce opowiada o pracy w ośrodku dla seniorów, w fabryce czekolady, alkoholi, restauracji sushi, w hotelu. W większości tych miejsc Polacy słynęli ze śrubowania normy.

- Josh nie lubił Polaków i miał alergię na język polski. W ogóle tego nie ukrywał, miał ku temu jakieś swoje powody - opowiada Wołos o koledze, z którym pracowała z fabryce alkoholi. - Uważa między innymi, że Polacy niepotrzebnie lawinowo uderzyli Anglię, zabierając wielu Brytyjczykom pracę i wprowadzając złe mechanizmy, takie jak praca za najniższą stawkę czy śrubowanie normy. Reakcja łańcuchowa następowała szybko: Anglik nie chciał pracować za niższą stawkę i wyrabiać zwiększonej normy, na co bez problemu, wręcz z ucałowaniem ręki zgadzali się Polacy. Wtedy zezłoszczeni i sfrustrowani Anglicy rezygnowali z miejsca pracy lub też byli zwalniani, ponieważ Polak był przecież dwa razy bardziej wydajny.

Nieudacznicy zostali w kraju

Obraz Polonii na Wyspach nie wygląda najlepiej we wspomnieniach Wołos. Warto jednak zaznaczyć, że to tylko jedna z wielu relacji na temat życia w Wielkiej Brytanii. Każdy przecież jedzie tam z innego powodu. Ona sama zaznacza, że podłe byłoby wrzucanie wszystkich do jednego wora.

- Ze względu na nasz wiek oraz naiwność, która z tym wiekiem szła w parze, na początku zwyczajnie lubiłyśmy wszystkich i do wszystkich odnosiłyśmy się z wielkim zaufaniem. Z czasem, z każdym mijającym miesiącem, przekonywałyśmy się, że nie tylko nie mamy do czynienia z przyjaciółmi, oprócz paru wyjątków, ale wręcz mamy do czynienia z wilkami, z ludźmi przesyconymi zazdrością, podłymi plotkarzami, fantastami, ale i ostatnimi niedouczonymi burakami, którzy w Polsce nie dostaliby pracy nawet w sklepowym magazynie - opisuje.

Wołos wyróżnia grup emigrantów. Są więc: „karierowicze, a po osiedlowemu konfidenci”.

- Wśród nich często znajdowali się Brytyjczycy. Jednego dnia zaprasza cię na imprezę, drugiego idzie na skargę, bo widzi, jak formujesz kulkę ryżu i rzucasz nią w notorycznego podrywacza. Jednak ten typ najczęściej występował wśród naszych rodaków, zwłaszcza tych, którzy czuli się „na stanowisku”, ponieważ startowali na stanowisko menadżera lub jego zastępcy. A wiadomo, że słoma z butów wychodzi właśnie wtedy, kiedy buraka dopuszcza się do rządzenia ludźmi lub, co gorsza, daje mu się nadzieję na rządzenie ludźmi - opisuje.

Są też „złamane serca, czyli broken hearts”. Życie Polaka na tułaczce w dzisiejszym świecie często zmusza do rozstań z rodziną lub chociaż z drugą połową. Wołos przytacza historię pana Zbyszka. Ma 40 lat. W Anglii gotował w restauracjach, w Polsce czekała na niego żona i dwójka nastoletnich dzieci. Wszystko co zarobił, wysyłał do rodziny. Budował w Polsce dom - do czasu, gdy poznał inną kobietę na Wyspach i to z nią chciał spędzić resztę życia.

Jest i „inteligencja na wyjeździe, czyli magistry na zmywaku”.

- W niektórych środowiskach w Polsce panuje jakże błędne przekonanie o tym, że za granicę wyjeżdżają „nieudacznicy”, „niedojdy życiowe”, a nawet ludzie bez szkoły. Całkowicie temu zaprzeczam. Myślę nawet, że jest trochę na odwrót. „Nieudacznicy” i „niedojdy życiowe” zostali w kraju, godząc się na jedne z najgorszych w Europie warunków bytowych, jakie oferuje nam Polska. Wiadomo, że nie dotyczy to każdego. Od każdej bowiem reguły są wyjątki.

W restauracji, w której pracowała, na czterdziestu pracowników co najmniej połowa miała ukończone studia z tytułem magistra.

- Przy moich polskich zarobkach nigdy nie wyprowadziłabym się od rodziców - tłumaczy jedna z dziewczyn. - A tutaj lepię sushi, ale wiecie co? Wolę być nawet sprzątaczką na Wyspach, którą stać na wakacje w ciepłych krajach dwa razy w roku, niż być panią magister w Polsce, która zapieprza i nic z tego nie ma.

Zbyszek: Polska to kraj magistrów ledwo wiążących koniec z końcem. Oczywiście nie dotyczy to każdego. Ale uważam, że większości. Zarobki ludzi wykształconych są śmieszne. Ja namawiam moje dzieci, żeby tam nie studiowały. Niech uczą się angielskiego i przyjeżdżają na studia tutaj.

Są też ci „zwyczajni, czyli szukający lepszego jutra”.

- Takich „normalnych” ludzi od razu było widać - znaleźli się na Wyspach w konkretnym, zarobkowym celu. Planowali zostać tam rok, dwa, może tylko parę miesięcy. W Polsce często zostawiali rodziny, ale nie odbijała im woda sodowa, kiedy nagle okazywało się, że za tydzień pracy w Anglii mogą mieć więcej niż za miesiąc pracy w kraju nad Wisłą. Nie imprezowali z nowo poznanymi osobami, nie udzielali się towarzysko, nie mieszali się do rozmów w pracy. Byli bezbarwni i niewidzialni, myślami gdzieś daleko. Pracowali w określonym celu, aby polepszyć sobie byt w Polsce lub spełnić jakieś swoje marzenia. Nie obnosili się z polskością, byli spokojni, bezkonfliktowi, jakby chcieli zostać w ogóle niezauważeni i jakby marzyli, by ktokolwiek zapomniał, że w ogóle tu byli - wspomina Wołos.

Zdarzają się też przypadki ekstremalne. - Polacy często korzystają z tego, że narkotyki i wódka są tanie. Ćpają, upijają się, staczają na dno, zamiast jakoś skorzystać z tego, że są w „lepszym świecie” i zacząć się trochę rozwijać. Irytujące było również powszechne „robienie wsi” w sklepach, czyli wypowiadane zbyt głośno słowa na „k”. Po tym oczywiście można poznać Polaków, a ja się wtedy paliłam ze wstydu. Poza tym po pijaku włączała się im klasyczna „nieśmiertelność” i zaczepianie ludzi innych nacji na ulicy, żeby pokazać: „jestem z Polski, jestem twardzielem, jestem kibolem”. Naprawdę cała sterta żenujących obrazków. Tego typu Polacy nie mogli więc zostawiać po sobie dobrego wrażenia! Niestety, niektórych metek odpiąć się nie da - czytamy.

Wyspy biało-czerwone

Gdyby zostać przy takim obrazie Polonii w Wielkiej Brytanii, byłoby to spore nadużycie. Polscy emigranci coraz częściej szukają za granicą szans na rozwój zawodowy, a nie tylko wyższej płacy i wiecznych awantur. Coraz częściej emigrują też osoby wykształcone i z doświadczeniem, mają dobrze płatną pracę.

- W ostatnich latach mamy do czynienia ze zmianą profilu emigrujących osób z Polski. Coraz więcej jest takich Polaków, którzy decydują się na wyjazd, mimo że mają pracę w Polsce. To jest dość duża zmiana - podkreśla Karolina Grot, ekspertka Instytutu Spraw Publicznych.

W pierwszych latach członkostwa w UE wśród emigrantów dominowali ludzie, którzy w Polsce nie mogli znaleźć pracy w ogóle lub musieli pracować poza zawodem. Emigrację wiązali z szansą na szybki zarobek, który pozwalał albo na zaoszczędzenie środków, albo na wysyłanie ich do pozostawionej w kraju rodziny. I części z tych Polaków nie przeszkadzały złe warunki życia na Wyspach czy śrubowanie normy. Przyjechali przecież na chwilę, zaraz mieli wracać. Tylko że ta chwila ciągnęła się i ciągnęła.

- Młodzi ludzie żyjący na obczyźnie to najczęściej ludzie ambitni, operatywni i otwarci na świat. Patrzą na codzienność z większym dystansem, a otwartość na innych to cecha, dzięki której potrafią lepiej dotrzeć do różnych ludzi i łatwiej się z nimi komunikować - oceniają Agnieszka Major, Wojciech Tuczyński i Bartek Wasiewski w badaniu „Nowa emigracja, jej potrzeby i oczekiwania na przykładzie Wielkiej Brytanii”. - Powodów, dla których Polacy rozpoczynają swoją przygodę z emigracją, jest dużo. Dla wielu początek stanowi wyjazd na studiach. Tego typu decyzja związana z chęcią zdobycia międzynarodowego wykształcenia często łączy się z dłuższym pobytem za granicą w celu poparcia zdobytej wiedzy praktyką. Część z takich ludzi nie wraca już do kraju. Inni młodzi Polacy wyjeżdżają za granicę żeby "nauczyć się świata", zdobyć doświadczenie życiowe i rozszerzyć horyzonty, co w dobie globalizacji jest bardzo rozsądnym podejściem.

Zaznaczają, że jak każda grupa społeczna, nowa emigracja nie jest jednolita. Badacze wyróżniają m.in. bociany, czyli migantów sezonowych (ok. 20 proc.) To głównie studenci korzystający z letniego czasu wolnego w celu wyjazdu zarobkowego za granicę często połączonego z nauką języka. Z kolei chomiki, to ci emigranci, którzy zbierają oszczędności, by zrealizować jakiś konkretny cel w Polsce, np. kupić mieszkanie.

Pierwszy podstawowy mit, z którym spotkała się Iga? Pieniądze w Anglii rosną na drzewach. - Otóż nie rosną. Za taki obraz Polaków jesteśmy sami sobie winni. Większość naszych rodaków, których znam, wynajmuje pokoje w dzielnicach, w których strach wyjść po zmierzchu na dwór, a same cztery kąty pozostawiają wiele do życzenia, jeśli chodzi o ogólną kondycję (grzyb na ścianach, brud, smród, a nawet szczury). Mieszkając jednak w takich warunkach, ludzie są w stanie odkładać pieniądze, bo za taką mizerię płacą niewiele - opowiada i dodaje: „natomiast Polacy pracujący w Anglii i chcący żyć na poziomie, jeść przyzwoicie i mieszkać ładnie, ciężko na to wszystko muszą harować. Wynajmują flaty za sporą część ich wypłat, jedzenia też nikt nam nie daje za darmo. Za prąd, wywóz śmieci, czy nawet TV licence też niestety musimy sobie sami płacić. Benefity są, ale na nie trzeba czekać i nie da się wyżyć tylko z nich. Co, zdziwieni?”.

W 2015 roku policzono, jak wielu Polaków mieszka dziś na Wyspach. Wyszedł rekordowy wynik - 916 tys. osób, czyli o 63 tys. więcej niż rok wcześniej (dane brytyjskiego urzędu statystycznego). 108 tys. młodych Polaków urodziło się już na emigracji. Brexit i zmiany na rynku pracy spowodowały, że wielu z nich pragnie wrócić.

- Co jest takiego w życiu na obczyźnie, że prędzej czy później zaczyna się tęsknić za swoim, nawet możliwie najgorszym krajem? - pyta ironicznie Wołos w swojej książce. - Nawet nie do rodziny, bo to przecież oczywiste. Nawet nie do pierogów czy bigosu, bo to przecież nie każdy lubi. Najczęściej zaczyna się tęsknić za jakimiś bzdetami, szczegółami. Za możliwością napicia się piwa z przyjacielem w plenerze. Za klimatem zwykłego, polskiego blokowiska. Za radością wypisaną na twarzach rodziców, którzy właśnie wrócili z lasu, prezentując piękne okazy grzybów. To wszystko zaczyna się w pewnym momencie wydawać tak odległe, a jednocześnie bezcenne. Możliwość życia na wyższym poziomie nie jest w stanie zrekompensować braku tych drobiazgów, które wykreowały nasze życie.

Źródło artykułu:WP Kobieta