Polka walczy o alimenty
Ponad milion polskich dzieci bezskutecznie czeka na przyznane przez sąd pieniądze od jednego z rodziców (w dziewięciu na dziesięć przypadków – ojca). W naszym kraju ściągalność takich świadczeń należy do najniższych w Unii Europejskiej, do czego przyczyniają się zarówno luki w prawie oraz nieudolność instytucji w jego egzekwowaniu, jak i niehonorowe podejście wielu mężczyzn, którzy zapominają, że alimenty to nie przywilej matki, ale obowiązek wobec potomka.
01.12.2015 | aktual.: 01.12.2015 17:40
Ponad milion polskich dzieci bezskutecznie czeka na przyznane przez sąd pieniądze od jednego z rodziców (w dziewięciu na dziesięć przypadków – ojca). W naszym kraju ściągalność takich świadczeń należy do najniższych w Unii Europejskiej, do czego przyczyniają się zarówno luki w prawie oraz nieudolność instytucji w jego egzekwowaniu, jak i niehonorowe podejście wielu mężczyzn, którzy zapominają, że alimenty to nie przywilej matki, ale obowiązek wobec potomka.
Alimenty muszą płacić zarówno „zwykli śmiertelnicy”, jak i gwiazdy show-biznesu. Sławni mężczyźni czasami łożą na dzieci bardzo pokaźne kwoty – Aktor Colin Farrell co miesiąc przelewa na konto matki swojego syna, czyli Alicji Bachledy-Curuś, blisko 100 tys. zł.
Producent telewizyjny Rinke Rooyens płaci piosenkarce Kayah 15 tys. złotych miesięcznie na syna Rocha (na zdjęciu wyżej).
Niektórzy gwiazdorzy próbują obniżyć wysokość alimentów, tłumacząc się kłopotami finansowymi. Media donosiły, że Michał Wiśniewski o połowę zmniejszył kwotę obciążeń (wcześniej płacił byłej żonie Mandarynie 5 tys. zł na każde dziecko). Także Zbigniew Zamachowski uznał, że 12 tys. zł alimentów na czwórkę dzieci z poprzedniego małżeństwa przerasta jego możliwości. Sprawa trafiła do sądu, podobnie jak wniosek Krzysztofa Ibisza, ubiegającego się o zmniejszenie kwoty, którą przelewał dwóm byłym żonom (wcześniej było to 7 tys. zł miesięcznie).
Niektórzy gwiazdorzy w ogóle próbują unikać płacenia zasądzonych alimentów. W „Super Expressie” małżonka popularnego aktora Jacka Borkowskiego skarżyła się, że z tego powodu musiała wszcząć przeciwko byłemu mężowi komornicze postępowanie egzekucyjne. Ten przyznał w programie „20m2 Łukasza”: „Przy rozwodzie moja żona poblokowała mi wszystkie konta. Kupka odsetek rosła, że aż urosła tak, że nie wiedziałem gdzie jestem. Były sytuacje przez nią wykreowane, które mi bardzo zaszkodziły. Straciłem na tym rozwodzie tak lekką ręką około 400 tysięcy”.
Alimenty są też kością niezgody w relacjach między Mają Hyży a jej byłym mężem Grzegorzem Hyżym. Piosenkarka pożaliła się w rozmowie z „Twoim Imperium”, że gwiazdor, związany obecnie z Agnieszką Popielewicz, nie płaci kwot adekwatnych do potrzeb synów – 3-letnich bliźniaków.
„Chcę, żeby Grzegorz wiedział, że ja nie walczę o dobre życie dla siebie. Chcę tylko dobrego życia dla jego synów. Skoro on sam żyje na wysokim poziomie, to dlaczego nie dba o to, by jego dzieci także miały godny start?” – zastanawiała się Maja Hyży, która wystąpiła do sądu o zwiększenie alimentów (obecnie piosenkarz płaci 2 tys. zł).
To tylko kilka historii opisywanych przez media. Jednak problem alimentów jest znacznie powszechniejszy, a wiele Polek uzna przytaczane powyżej kwoty za niewyobrażalne, ponieważ one muszą niekiedy walczyć z ojcem dziecka o 500-600 zł. Często bezskutecznie…
Definicja niedostatku
Konieczność płacenia alimentów spoczywa przede wszystkim na najbliższej rodzinie, zwłaszcza rodzicach (zarówno ojcu, jak i matce – swego czasu głośna była sprawa Ilony Felicjańskiej, która z powodu poważnych problemów alkoholowych straciła prawa do opieki nad synami, natomiast sąd nakazał jej także współfinansowanie kosztów wychowywania dzieci, ponoszonych przez byłego męża).
Ich obowiązkiem jest zapewnienie potomkowi życia na odpowiednim poziomie. W takim wypadku nie ma znaczenia, czy mają władzę rodzicielską nad dzieckiem, czy też zostali jej pozbawieni, została ograniczona lub zawieszona. Alimenty trzeba płacić tak długo, jak długo dziecko nie jest w stanie się samodzielnie utrzymać.
Warto pamiętać, że obowiązek alimentacyjny nie ogranicza się tylko do relacji rodzice-dziecko. W niektórych przypadkach działa też w drugą stronę – matka i ojciec mogą domagać się wsparcia od swoich potomków, jeśli rodzice udowodnią, że żyją w niedostatku. Definicja niedostatku w polskim prawie jest dość niejednoznaczna, ale przyjmuje się, że to sytuacja, gdy nie możemy własnymi siłami zaspokoić podstawowych (tak zwanych usprawiedliwionych) potrzeb, a dzieci mogą nam w tym pomóc. Alimenty przyznaje sąd, często już na rozprawie rozwodowej. Ich wysokość jest uzależniona od dwóch podstawowych czynników: potrzeb uprawnionego oraz możliwości zobowiązanego. Z zasady zakłada się, że rodzic powinien nie tylko zapewnić dziecku podstawowe środki utrzymania (wyżywienie, zamieszkanie czy leczenie), ale również zadbać o jego rozwój intelektualny, kulturalny czy fizyczny.
Zgodnie z utrwaloną w polskim orzecznictwie sądowym zasadą młodzi ludzie mają prawo do równej stopy życiowej z rodzicami, nawet jeżeli mieszkają oddzielnie. Dlatego, jeśli po rozwodzie ojciec co roku wyjeżdża na urlop do Grecji, powinien zapewnić dziecku możliwość spędzania wolnego czasu równie atrakcyjnie.
Ustalając kwotę alimentów sąd bierze pod uwagę także możliwości zobowiązanego, przede wszystkim zarobkowe. Jeśli rodzic jest bezrobotny, sprawdza się, czy dokłada wszelkich starań, by zdobyć pracę. Analizuje się także jego wykształcenie, wiek i stan zdrowia. Czasem sąd zwraca uwagę na niewykorzystane możliwości rodzica, czyli zarobki, jakie mógłby uzyskać przy pełnym wykorzystaniu swojego potencjału, czyli sił fizycznych i umysłu.
To sprawia, że wysokość alimentów bywa szokiem dla osoby zobowiązanej do comiesięcznych przelewów.
Teoria i praktyka
Jak spełnianie obowiązku alimentacyjnego wygląda w praktyce? Ze statystyk wynika, że w Polsce z zobowiązań wobec bliskich wywiązuje się zaledwie 16-17 proc. rodziców. Pod względem ich ściągalności nasz kraj znajduje się w ogonie Unii Europejskiej, gdzie ten wskaźnik sięga nawet 80 proc.
Szacuje się, że zaległości ojców (stanowią 90 proc. dłużników) sięgają obecnie zawrotnej kwoty 4,5 mld zł. Przeciętny alimenciarz ma do zapłacenia 25 tys. zł, choć rekordziści są winni nawet kilkaset tysięcy.
Mężczyźni wykorzystują każdą lukę w przepisach, by uniknąć płacenia: zatrudniają się na cząstkę etatu, stale zmieniają rachunki w bankach, przepisują majątek na inne osoby. „Dogadałem się z pracodawcą, że wynagrodzenie dostaję z różnych firm. On ma ich kilka, oczywiście każda zarejestrowana gdzie indziej i o innym profilu. Pracuję na umowę o dzieło, bo wtedy – w razie gdyby coś nie zadziałało, nie zabiorą mi całej kasy. Kobiety, prawo i komornik już się w tym gubią. A ja dzięki temu przez jakiś czas mam spokój” – opisuje swój sposób działania jeden z „cwaniaków”.
Teoretycznie uporczywe uchylanie się od płacenia alimentów jest przestępstwem zagrożonym karą do dwóch lat więzienia. Sprawy często bywają jednak umarzane przez sądy ze względu na małą szkodliwość społeczną czynu. Poza tym „uporczywość” bywa rozmaicie interpretowana przez prawników. Płacenie niewielkich kwot raz na jakiś czas często już nie jest uznawane za uporczywe uchylanie się, a niekiedy wystarczy, że ojciec podaruje dziecku raz w roku prezent na dzień dziecka.
Frustracja mężczyzny
Jednak zdaniem psychoterapeuty Jacka Masłowskiego, założyciela i prezesa fundacji Masculinum, nie każdy uchylający się od regulowania alimentów musi być kombinatorem. „Są tacy, którzy kombinują i tacy, którzy tego nie robią. Oczywiście, że istnieje grupa, która od płacenia alimentów się uchyla, ale warto zadać pytanie o przyczyny takiego stanu rzeczy” – mówi w rozmowie z „Newsweekiem”.
Jaki jest główny problem? „Nierozwiązany konflikt z matką. Unikanie zapłaty alimentów to rodzaj odreagowania za ograniczanie ojcom kontaktów z dziećmi. Mężczyźni nie rozumieją, dlaczego muszą mieć poczucie obowiązku płacenia alimentów, przy jednoczesnym wyliczaniu im przez matki czasu, jaki mogą spędzić z dziećmi” – tłumaczy Jacek Masłowski.
Jego zdaniem zaleganie z płatnościami może być również objawem frustracji faceta po rozstaniu. Ojcowie są stawiani w pozycji osób bezradnych. Płacenie alimentów to dla nich silny rodzaj przeżycia, który mówi im: „skoro już nic nie mogę, to niech brak wpłaty będzie dowodem na to, że jednak mam na cokolwiek wpływ, a z moją męskością jest wszystko w porządku”.
Jednak konsekwencje tego ponoszą zarówno dzieci, jak i samotnie wychowujące je matki, które muszą zmagać się z licznymi problemami, o czym świadczy list skierowany przez jedną z nich do kilku instytucji państwowych i opublikowany przez Stowarzyszenie Poprawy Spraw Alimentacyjnych „Dla Naszych Dzieci”.
Kobieta ma 42 lata i trójkę dzieci w wieku 15,12,10 lat. Mąż, z którym jest w separacji, już dwa lata temu przestał płacić alimenty. „(…) nie poczuwa się do obowiązku łożenia na utrzymanie dzieci. Ze względu jednak na fakt, że od czasu do czasu coś kupi dzieciom, prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie nie płacenia alimentów. (…) Jestem wściekła na prawo alimentacyjne w Polsce. Ustawa z 7 września 2007 roku o pomocy osobom uprawnionym do alimentów wysokość dochodów ustala na 725 zł, a świadczenia w kwocie nie wyższej niż 500 zł. Jest inflacja, koszty życia wzrastają. Płaca minimalna w 2007 roku brutto wynosiła 936 zł a w roku 2014 1680 zł. (…) Kiedyś na FB przeczytałam taki cytat: „Jestem miłą, spokojną kobietą, spróbuj jednak skrzywdzić moje dzieci a poznasz wszystkie moje najgorsze cechy”. Mam wrażenie, że Rzeczpospolita krzywdzi moje dzieci” – pisze kobieta.
Komornik w akcji
Stowarzyszenie powołano przede wszystkim po to, by walczyć o wprowadzenie zmian w ustawodawstwie, które wpłyną na poprawę sytuacji dzieci wychowywanych przez jednego rodzica. „Wykorzystaliśmy wszystkie dostępne metody zmobilizowania dłużników alimentacyjnych i czujemy się zrzuceni na margines prawa. W wielu przypadkach nasz dochód jest za wysoki aby uzyskać świadczenie z Funduszu Alimentacyjnego, a zbyt niski by godnie żyć. Rodzice zobowiązani do łożenia na swoje dzieci, uchylają się od swoich obowiązków, ukrywają swoje dochody, lawirują miedzy przepisami i śmieją się nam i naszym dzieciom prosto w twarz. Pozostawieni jesteśmy sami sobie, ukarani za to że pracujemy, wychowujemy dzieci i próbujemy zacząć normalne życie po koszmarze jakim często był poprzedni związek” – tłumaczą twórcy stowarzyszenia, które w dniach 5-6 grudnia w całej Polsce przeprowadziło akcję „Alimenty to nie prezenty!”, polegającą na zbieraniu podpisów pod petycją domagającą się zmian w prawie umożliwiających skuteczne egzekwowanie
alimentów.
Stosunkowo najskuteczniejsi w kwestii ściągania należności są komornicy – wniosek o wszczęcie egzekucji można złożyć nawet po jednym dniu zwłoki w regulowaniu alimentów. Dłużnik otrzymuje wówczas wezwanie do zapłaty, a gdy je zlekceważy, windykator przystępuje do kolejnych kroków, np. zajęcia nieruchomości.
Polscy komornicy prowadzą obecnie około 600 tys. spraw o egzekucję alimentów, a co roku wpływa blisko 60 tys. nowych. Choć tego typu przypadki są traktowane przez przepisy w sposób „uprzywilejowany” – co oznacza, że komornicy mają obowiązek działać z urzędu, szukać majątku i nie rzadziej niż raz na pół roku podejmować próbę ustalenia sytuacji dłużnika – skuteczność nadal nie przekracza 20 proc. (na pocieszenie warto wspomnieć, że od 2009 r. wzrosła dwukrotnie).
„Często zdarza się, że dłużnik jeździ samochodem przyjaciółki, mieszka w domu rodziców, a oficjalnie zarabia grosze. Widać wtedy, jak powszechne jest przyzwolenie dla takich postaw: ze strony przyjaciółki, rodziców, pracodawcy” – mówi Tomasz Fornalski, rzecznik prasowy Rady Izby Komorniczej w Lublinie.
Jego zdaniem skuteczność działań mogłyby zwiększyć np. kontrole pracodawców, ponieważ powszechnym procederem jest zaniżanie oficjalnego wynagrodzenia czy zatrudnianie na czarno. Zwraca uwagę, że poważnym problemem jest także wypłacanie większości wynagrodzenia w dietach, które nie podlegają egzekucji komorniczej.
Gmina pomoże?
Jeśli komornikowi nie udaje się ściągnąć pieniędzy, wystawia zaświadczenie o nieskutecznej egzekucji. Wtedy samotna matka można ubiegać się o pieniądze z Funduszu Alimentacyjnego, prowadzonego przez urząd miasta lub gminy, ewentualnie ośrodek pomocy społecznej. Każdego roku korzysta z niego 339 tys. osób, otrzymując łącznie ponad 122 mln złotych.
Aby się starać o pieniądze z FA, dochód w rodzinie nie może przekraczać 725 zł netto na osobę. Alimenty z funduszu to maksymalnie 500 zł na dziecko, choć ich średnia wysokość wynosi 370 zł. Jak widać nie są to kwoty, które znacząco zmieniają status życia samotnych matek i ich dzieci.
Jeśli były partner zalega z regulowaniem należności, warto zwrócić się o pomoc do urzędników gminnych. Mogą oni spróbować ustalić miejsce zamieszkania mężczyzny, zobowiązać go do zarejestrowania się jako bezrobotny i ewentualnie zaoferować mu np. podjęcie robót publicznych.
Skutecznym sposobem na unikających regulowania zobowiązań jest zabieranie im prawa jazdy. Dokument mogą stracić osoby zalegające z alimentami dłużej niż pół roku. Jeżeli jednak spłacą przynajmniej połowę zasądzonej kwoty, wtedy „prawko” nie zostanie im zatrzymane. Mają też możliwość odwołania się od niekorzystnej dla siebie decyzji. Dłużnik zgłoszony gminie zostaje także wpisany do Krajowego Rejestru Długów. Żeby tam się znaleźć, musi być winny kwotę większą niż 200 zł przez co najmniej 60 dni. Obecność w tym rejestrze oznacza poważne problemy m.in. z otrzymaniem kredytu, podczas dokonywania zakupów na raty czy ubiegania się o leasing.
Ewa Podsiadły-Natorska/(gabi)/WP Kobieta