Przyszli z dziećmi do aquaparku. "Mężczyzna wpadł w szał"
Weekend, słońce i ponad 30 st. C. W takie dni największe oblężenie przeżywają baseny i parki wodne, w których dochodzi do sytuacji, do których nie powinno. - Najokropniejsze to te, kiedy w grę wchodzą pijani rodzice z małymi dziećmi - mówi Bartłomiej Staroń, były ochroniarz w aquaparku.
06.07.2024 | aktual.: 06.07.2024 10:21
Wysokie temperatury na zewnątrz sprawiają, że wiele osób marzy o czasie spędzonym nad wodą. Część wybiera z tego względu jeziora lub morze. Inni - baseny i aquaparki, do których kolejki w sezonie letnim osiągają nawet kilka kilometrów. Jak zdradza w rozmowie z Wirtualną Polską Bartłomiej Staroń, który do niedawna pracował jako ochroniarz w aquaparku, czasem na terenie znajdowało się jednocześnie aż 700 osób.
- Wszystkim nieprzyjemnym sytuacjom zawsze były winne alkohol i bezmyślność jednostek - stwierdza.
Alkohol głównym winowajcą
Bartłomiej Staroń przytacza w rozmowie jedynie kilka nieprzyjemnych sytuacji, jakie miały miejsce w trakcie jego pracy w aquaparku. Tych było jednak znacznie więcej.
- Najokropniejsze sytuacje to te, kiedy w grę wchodzą pijani rodzice z małymi dziećmi. Straszny widok. Pamiętam doskonale dzień, kiedy przez kilka godzin był ukrop, a potem burza i deszcz. Wszyscy zebrali się do domów oprócz jednej rodzinki - rodziców z dwójką dzieci. Dorośli postanowili skorzystać z okazji i się "mocno zrobić" w barze - opowiada.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Siedzieli tam ze cztery godziny. Najpierw problem był z mężczyzną, który po lekkim rozpogodzeniu się postanowił pod wpływem alkoholu bawić się w wodzie i zjeżdżać z rur. Ratownicy go wyrzucali, a on dalej tam wchodził. W końcu poprosili o pomoc nas - ochronę. Zaczęła się wymiana słowna. Tłumaczyliśmy, że trzeba przestrzegać regulaminu, że dbamy o ich zdrowie, a oni są w stanie wskazującym. Pojęcie "stanu wskazującego" okazało się być gwoździem do trumny. Mężczyzna wpadł w szał. Zaczęły się wyzwiska, żebyśmy nie wciskali nosa w nieswoje sprawy. W międzyczasie jego dziecko się rozpłakało i błagało: "Mamusiu, proszę, chodźmy do domu, przestańcie". Serce pęka w takich momentach - wspomina.
Jak skończyła się sytuacja? 8-letnia córka pary zadzwoniła do babci, która odebrała dzieci z basenu. Rodzice natomiast z niego wyszli i poszli slalomem w nieznaną stronę.
Takie sytuacje nie są rzadkością
To jednak nie wszystko. Bartłomiej Staroń wspomina także "bardzo spokojny dyżur", w trakcie którego nagle przybiegły do niego dwie nastoletnie dziewczyny. Zgłosiły, że przed damską toaletą stoi mężczyzna, który zachowuje się bardzo nieprzyzwoicie.
- Powiedziały, że "pan stoi i dotyka się w intymnych miejscach". Poszedłem tam, ale natrafiłem tylko na jednego mężczyznę, który czekał na córkę. Byłem jednak uważny i zacząłem się tam częściej kręcić. Za jakieś pół godziny faktycznie pojawił się tam dziwny mężczyzna. Dziewczyny powiedziały mi, że to on. Facet jednak wtedy nic nie robił. Podszedłem do niego i ostrzegłem, że jeżeli jeszcze raz powtórzy się taka akcja jak ta sprzed 30 minut, wezwę policję. On stwierdził, że nie wie, o co chodzi - opowiada.
Spokój trwał jednak tylko chwilę.
- Minęło może kilka minut, a pani sprzątająca podeszła do mnie i powiedziała, że pod damską toaletą stoi mężczyzna, który łapie się za krocze. Wtedy już wezwałem policję. Wszystko trwało jednak za długo, bo on zdążył uciec, a policja przyjechała po jakiejś godzinie od zgłoszenia. Spisali zeznania i mieli przyjechać za kilka dni po nagranie z kamer. Nie muszę chyba dodawać, że sprawa ucichła - podsumowuje.
"Wolna amerykanka"
W ostatni weekend czerwca, kiedy temperatury osiągały nawet 35 st. C, Anna wybrała się razem z mężem i dziećmi do jednego z warszawskich kompleksów wodnych.
- Chcieliśmy spędzić ten dzień miło. Wybraliśmy się z dziećmi do popularnego ośrodka z otwartym basenem. To nie była dobra decyzja - zaczyna.
Najpierw natrafili na bardzo długą kolejkę, która "miała kilka kilometrów". Choć na miejsce dotarli z samego rana, nie tylko oni mieli chęć spędzenia tego dnia na basenie.
- Kolejka była przeogromna. Gdyby nie to, że były z nami dzieci, od razu byśmy z mężem zrezygnowali. Ale nie chcieliśmy ze względu na nie. Była sobota, na zewnątrz upał. W domu zresztą też. Co mieliśmy innego robić? - oznajmia.
- Ludzi było mnóstwo. Większość z dziećmi. Kiedy przekroczyliśmy już próg ośrodka, wtedy się zaczęło. Nie było nawet gdzie się rozłożyć. Wszędzie porozrzucane ręczniki, dziecięce klapki. Wokół biegające dzieci, które latały po tej śliskiej powierzchni bez opieki rodziców. Ci sobie leżeli w najlepsze albo kąpali w basenie. Wolna amerykanka - ujawnia.
Nic nią jednak nie wstrząsnęło tak jak zachowanie ludzi - zarówno dorosłych, jak i dzieci.
- Ja, zabierając swoje dzieci, miałam świadomość, że będę musiała się nimi zająć. Moje dzieci są zresztą tak wychowane, że wiedzą, jak powinny zachowywać się w miejscach publicznych. Wiedzą, że należy być kulturalnym i nie przeszkadzać innym - mówi Anna.
- Kiedy zobaczyły to, co dzieje się na basenie, zaczęły zadawać pytania: "Mamo, a dlaczego ta pani tak krzyczy na dziecko?", "A dlaczego ten mały chłopczyk sam pływa?". Nawet moje dzieci zwróciły na to uwagę - dodaje.
To, co zapamiętała z tego dnia, podsumowuje trzema słowami: krzyki, wrzaski i siki.
- To był jeden wielki chaos. Obok nas siedziało małżeństwo z dziećmi. Chłopiec przyszedł do mamy i powiedział: "Mamo, chcę siku". Na co ona zwróciła się do męża: "Idź z nim do toalety". Mądry tatuś odpowiedział: "Synu, idź do basenu i się załatw". Mnie zatkało... - opowiada Anna.
"To jest nie do wytrzymania"
Podobnymi spostrzeżeniami dzieli się Marlena, która nie posiada dzieci. Jak stwierdza, z tego względu "ma alergię na rodziców, którzy nie potrafią ogarnąć swoich dzieci".
- W zeszłym roku byliśmy z chłopakiem w aquaparku. Po wyjściu z niego powiedziałam mu, że już nie chcę chodzić do takich miejsc, bo to jest nie do wytrzymania - oznajmia.
Opowiada, że nie zdążyli dobrze wejść na teren parku, a już słyszała krzyki i piski dzieci.
- I nie chodzi mi tu o krzyki i piski związane z zabawą. To logiczne, że dzieci takie są, przeżywają to, że jadą z dużej zjeżdżalni i wpadają do wody. Mam na myśli to, że po pierwsze, rodzice nie zajmują się swoimi dziećmi, co często kończy się ich zgubieniem, a wraz z tym - krzykami i płaczem. Po drugie, puszczają je w samopas. Nagle człowiek widzi, że taki mały zjeżdża z ogromnej zjeżdżalni sam, bez rodzica. Ja czasem miałam ochotę złapać takie dziecko za rękę i zabronić mu tego robić. Bardziej interesowałam się tymi dzieciakami niż ich rodzice - stwierdza.
Tak jak Bartłomiej zwraca również uwagę na "lejący się alkohol".
- To powinno być zabronione, żeby w takich miejscach był dostępny alkohol. W szczególności jeżeli na terenie znajdują się dzieci. Wszędzie jest woda, czasem jest naprawdę głęboko. Ktoś, nie daj Boże, wpadnie, ratownicy nie zdążą się zorientować, bo wokół jest mnóstwo osób i skończy się to tragedią. Niewiele do tego trzeba - podkreśla.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.