Blisko ludziPrzemoc domowa nasila się przez lockdown. "Liczba zgłoszeń zaczęła rosnąć lawinowo"

Przemoc domowa nasila się przez lockdown. "Liczba zgłoszeń zaczęła rosnąć lawinowo"

Marcin Malinowski jest prawnikiem z poczuciem misji. Za darmo pomaga ofiarom przemocy domowej. Kobietom i mężczyznom. I otwarcie przyznaje, że tak źle jeszcze nie było. W ostatnich dniach zgłoszeń jest tak dużo, że już po prostu nie daje rady. Jak mówi, teraz potrzebna jest każda para rąk do pomocy.

30 ofiar przemocy zgłosiło się do Marcina w cztery dni
30 ofiar przemocy zgłosiło się do Marcina w cztery dni
Źródło zdjęć: © Getty Images
Agnieszka Mazur-Puchała

09.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 07:51

Agnieszka Mazur-Puchała, WP Kobieta: Na swoim profilu na Facebooku zaapelował pan o pomoc pisząc, że przemoc domowa zaczęła się drastycznie nasilać. Od kiedy te liczby zaczęły rosnąć?

Marcin Malinowski, prawnik pomagający ofiarom przemocy: Od drugiej połowy września widzę tendencję wzrostową. Wydaje mi się, że może to wynikać z powrotu dzieci do szkół i związanej z tym ogólnej nerwowości. Ale liczba zgłoszeń zaczęła rosnąć lawinowo w ostatnich dniach, czyli już po "małym lockdownie".

W czwartek miałem trzy nowe zgłoszenia, w piątek dwa. Przez cztery dni łącznie zgłosiło się do mnie 30 ofiar przemocy. To prawie tyle, co w okresie od marca do września. Przez te pół roku pomocy potrzebowało 40 osób. Teraz kilka dni przyniosło prawie tyle samo zgłoszeń. Podczas pierwszego lockdownu na ludzi oddziaływał strach przed wyjściem na ulicę i widmo nieznanego wroga, jakim wtedy był koronawirus. To doprowadziło do nasilenia się przemocy. Przez strony internetowe zaczęły się do mnie zgłaszać osoby, które padły jej ofiarą we własnym domu.

Paradoksalnie, dużo dobrego w temacie przemocy domowej zrobił wyrok Trybunału Konstytucyjnego i idące za nim strajki kobiet. Setki tysięcy ludzi na ulicach przypomniały kobietom, że mają swoje prawa oraz głos i że Polska powinna się z nimi liczyć. Efekt jest taki, że ofiary zaczynają mówić. Nie tylko do mnie, ale i do innych instytucji, w których mogą liczyć na pomoc.

Mówimy tylko o kobietach czy pomocy szukają też mężczyźni?

W ostatnich dniach zgłosił się do mnie jeden mężczyzna, co jest zjawiskiem skrajnie rzadkim. Wcześniej miałem tylko jeden taki przypadek. Polscy mężczyźni mają ogromny opór przed przyznaniem, że są bici przez swoje kobiety. To nie jest coś, o czym łatwo jest powiedzieć rodzinie czy znajomym. Słyszą wtedy, że są zniewieściali, że przecież mogą wziąć sprawy w swoje ręce, czyli w domyśle… oddać. Przemoc fizyczna wobec mężczyzn to społeczne tabu. Jeszcze gorzej jest w przypadku przemocy psychicznej – tej polscy mężczyźni właściwie nie zgłaszają, chociaż przecież do niej też dochodzi. Wiem o tym z poczty pantoflowej. Tu sytuacja jest beznadziejna. Mężczyzna prędzej pokaże siniaki czy krwiaki niż przyzna się do ran na duszy.

Marcin Malinowski pomaga ofiarom przemocy w Polsce
Marcin Malinowski pomaga ofiarom przemocy w Polsce© Archiwum prywatne

W Polsce pokutuje przeświadczenie, że mężczyzna nie do końca może być ofiarą przemocy. Panowie, którzy kontaktowali się ze mną wcale nie byli przekonani, czy faktycznie są ofiarami, chociaż sprawa dla mnie była jednoznaczna. Partnerka jednego z panów sama się przyznała, do tego miała udowodnioną skłonność do agresji, a sąd przyznał opiekę nad dziećmi ojcu, co jest w naszym kraju rzadkim zjawiskiem. Ten pan, mimo to, wycofał się z działania. Sprawa zakończyła się a próbach mediacji, po czym kontakt się urwał. Wstyd przeważył nad dozą rozsądku.

A ten drugi mężczyzna?

Obecny przypadek, którym się zajmuję, jest jeszcze bardzo świeży. Pan dopiero zaczyna się otwierać. To jeszcze kilka miesięcy długich rozmów i psychoterapii, zanim będzie gotowy, by podjąć działania prowadzące do zmiany. To człowiek, który był bity i kopany przez swoją kobietę, ale dalej nie wie, czy na pewno jest ofiarą. Nie chce zgłaszać się do centrum pomocowego, nie chce Niebieskiej Karty. Boi się tego, co miałby powiedzieć policjantom. Że kobieta go bije? Wtedy ona odpowie, że jest wręcz przeciwnie. I konia z rzędem policjantowi, który w takiej sytuacji zachowa obiektywność.

Kobieta, która jest ofiarą przemocy w Polsce, jest na lepszej pozycji niż mężczyzna?

Nie do końca. Kobieta ma dodatkowo presję społeczną, poczucie uzależnienia od rodziny i dbania o dzieci. Polka godzi się na różnorakie zachowania, żeby dzieci miały dom. Do tego często dochodzi też uzależnienie ekonomiczne i psychiczne. Wiele ofiar doświadczało przemocy też w domu rodzinnym, powielają więc wzorzec. Do tego często wmawia im się, że to ich wina. Że to one zainicjowały przemoc, podpuszczając swoich partnerów.

Zgłosiła się do mnie kobieta, której mąż jest psychoterapeutą. Padła ona ofiarą wyjątkowo wyrafinowanej metody przemocy. Pranie mózgu, poniżanie i monopolizację uwagi, ale w białych rękawiczkach. Polegało to na codziennej degradacji małymi gestami. Mężczyzna wchodził do kuchni, uśmiechał się do niej i mówił, że jest obrzydliwa. Albo mówił, że jest paskudna, całował ją w czoło i wychodził do pracy. Używał też form trzecioosobowych. "Mama mogłaby teraz podać mi kawę" – mówił do dzieci, gdy kobieta była obok.

Zobacz również:

Po trzech latach takich sytuacji kobieta miała myśli samobójcze. Wtedy zgłosiła się do mnie. Wcześniej szukała pomocy u psychoterapeuty, który zgodził się jej pomóc za sporą kwotę. Szybko okazało się, że jest znajomym oprawcy. Pani straciła zaufanie do wszystkich instytucji, które mogłyby jej pomóc. Do mnie otworzyła się jako do człowieka. Dopiero po kilku rozmowach udało mi się namówić ją na psychoterapię u mojej zaufanej psycholog.

Jaki jest finał tej historii? Ofierze udało się uwolnić?

Jeszcze nie. To bardzo długi proces, do tej pory pani dalej stawia kolejne kroki. Ale nie jest w stanie zrobić tego ostatecznego, czyli zostawić oprawcy. Gdyby spytała pani tej kobiety, czy była poniżana, ona dalej odpowie, że nie wie. Ma syndrom tłumaczenia. Plusem jest to, że mąż znalazł sobie kochankę i żonie poświęca teraz mniej uwagi. A my przygotowujemy ją pomału do przeprowadzki i rozwodu.

Na jakiego rodzaju pomoc z pana strony mogą liczyć ofiary przemocy?

Prawną, psychoterapeutyczną, ale też, po prostu, ludzką. Nawet rozmowa przez telefon czy przy kawie może mienić życie osoby, która boryka się z tym problemem przez wiele lat. Poza tym wzywanie policji na miejsce. Zdarzało się, że jak w kordonie jechałem na motocyklu za policją, by być przy ofierze. Mówiłem jej, że jest bezpieczna i dopilnowywałem formalności. Często zgłaszają się do mnie osoby z konkretną potrzebą prawną – potrzebują pomocy przy napisaniu pozwu czy ustaleniu planu opiekuńczego nad dzieckiem. Piszę pisma, w miarę możliwości dorzucam się też do opłat sądowych, jeśli ofiara ma trudności finansowe. Staram się, żeby taka osoba też otrzymała pomoc od psychoterapeuty.

Czy te zgłoszenia są w jakiś sposób weryfikowane? Skąd pewność, że ofiary naprawdę są ofiarami?

Zaczynamy od cyklu rozmów, który ma na celu weryfikację. Zdarzało się, że zgłaszał się do nas przestępca robiący z siebie ofiarę. Gdybym tego nie wyłapał, kat byłby za darmo reprezentowany w sądzie. Dlatego konieczne jest dogłębne badanie sytuacji.

Mówi pan nie tylko o poradach prawnych, ale też psychoterapii. Kto jej udziela?

Od początku pomagali mi zaprzyjaźnieni terapeuci, a także osoby z Centrum Praw Kobiet. Po moim apelu na Facebooku zgłosiło się mnóstwo osób chętnych do pomocy. Jest pani mundurowa, która zna temat i chętnie podejmie się interwencji. Prawnicy, radcowie, psychoterapeuci, a nawet lekarze i pielęgniarki. Zgłaszają się nawet informatycy. Mało tego – napisał do mnie też… fizyk. Powiedział, że nie ma doświadczenia i kompetencji, ale chce pomagać. Może nawet rozdawać ulotki.

Zobacz również:

W ludziach jest dużo dobrej woli i to krzepi. Cały czas brakuje nam jednak rąk do pracy. Prawników i psychoterapeutów nigdy za wiele. Ale potrzebujemy każdej osoby, która ma dobre serce. Można się do mnie zgłaszać przez maila: wolontariat.przemoc@gmail.com

A w jaki sposób można się zgłosić po pomoc, jeśli doświadcza się przemocy?

Do tej pory działałem w ukryciu, wykorzystując siłę Facebooka. Można się było ze mną kontaktować za pośrednictwem stron rzekomo sprzedających kosmetyki. Nie mogę podać ich nazw do publicznej wiadomości, bo dowiedzą się wtedy o niej również oprawcy. Ze względu na rosnącą liczbę ofiar ta forma przestaje obecnie zdawać egzamin. Na tę chwilę jest już ze mną 500 osób chętnych do pomocy. Właśnie szykujemy dokumentację, by uruchomić fundację "Cichy krzyk". W ciągu tygodnia uruchomimy stronę internetową z formularzem zgłoszeniowym oraz całodobowy telefon. Podobnie jak do tej pory, będziemy działać za darmo. Nic się w tej kwestii nie zmienia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)