Przydałoby się Wam dziecko!
Coraz częściej zamiast na dziecko, młodzi małżonkowie decydują się na nową posadę lub zakup nowego samochodu. Planowanie potomstwa to sprawa
drugorzędna, nie tak pilna jak pozostałe. Zwyczajnie odstawiana w kąt.
04.08.2008 | aktual.: 25.05.2010 20:58
Coraz częściej zamiast na dziecko, młodzi małżonkowie decydują się na nową posadę lub zakup nowego samochodu. Planowanie potomstwa to sprawa drugorzędna, nie tak pilna jak pozostałe. Zwyczajnie odstawiana w kąt.
Nasi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie, przyzwyczajeni byli do tego, że zaraz po ślubie, młodzi małżonkowie rozpoczynają starania o dziecko. Najpierw ślub, potem dziecko. Ale współcześnie, nie dość, że często nie przywiązuje sie już tak rygorystycznie, jak kiedyś uwagi do posiadania potomstwa dopiero po ślubie, bo nieraz najpierw planuje się założenie rodziny, a potem dopiero unormowanie spraw formalnych.
To panuje nawet powiedzmy, unowocześnienie dawnego schematu, ślub potem dziecko. Na czym ono polega? A dokładnie na tym, że po ślubie młodzi ani myślą o założeniu rodziny. Nie w głowie im przebieranie pieluch, codzienne kąpanie, spacery i zabawy z dzieckiem. Zajmowanie się kimś innym, niż tylko sobą, jest dla dopiero, co poślubionych ludzi zbyt trudnym tematem. Dlatego dziecko ląduje w odległych planach.
Za młodzi
Niekiedy świeżo poślubieni małżonkowie tłumaczą swoje odkładanie konkretnych działań w celu założenia rodziny, bardzo banalnym powodem. Wystarczy tylko powiedzieć „Jesteśmy jeszcze za młodzi, mamy czas" i temat ich ewentualnego potomstwa szybko zostaje ucięty. Trudno im nie przyznać racji. Ślub, ważne wydarzenie w ich nowym, dopiero, co rozpoczynającym się wspólnym życiu, jest i tak dość sporym obciążeniem i nie lada przeżyciem. Przecież dopiero, co uporali się wreszcie ze wszystkimi formalnościami, jakich załatwienie przy takiej okazji jest nieuniknione, dopiero, co zakończyła się huczna, aczkolwiek wyczerpująca zabawa weselna, a oni już mają myśleć o dziecku?
Sami jeszcze niedawno byli dziećmi, teraz u progu prawdziwej dorosłości, czasami nie chcą się z nią tak naprawdę zderzać. Bo wiedzą już, jak ona naprawdę smakuje, poznali już trochę jej gorzki nierzadko smak. A rozpoczęcie wspólnej drogi jest dla nich sygnałem, że mają przed sobą jeszcze wiele wspólnych chwil. Póki, co wolą się oddać zabawie i nie brać sobie na głowę dodatkowych obowiązków. Ot, taka młodzieńcza jeszcze beztroska.
Wolne po ślubie
Młodzi, czy starzy dobrze wiedzą, że pakowanie się w pieluchy zaraz po ślubie nie da im możliwości do nacieszenia się sobą w wymiarze, jakiego oczekują. Jaki sobie wyobrażali przed ślubem. Młodzi małżonkowie, mający czas na zajmowanie się tylko sobą nawzajem, na zapewnianie sobie drobnych i większych przyjemności, na zadowalanie swoich zmysłów. Takiemu podejściu sprzyjają wyjazdy na wczasy, może podróż poślubna tak, żeby tradycji stało się zadość. Tylko, jakiej tradycji – ten zwyczaj przyszedł przecież do nas z zachodu.
Wszystko, co ma zapewnić dobrą zabawę i pozwolić na zajęcie się uciechami tego świata, wiąże się z wypoczynkiem i brakiem obowiązków. Dlatego po ślubie nie planują założenia rodziny, tylko planują sobie wolne. Jak długo ma ono trwać? To już bardzo trudne pytanie, które nieraz może zostać bez odpowiedzi.
Za dużo pracy
Jedni chcą się jeszcze bawić, drudzy boją się obciążenia nowymi, nieznanymi obowiązkami, ale są też tacy, którzy znajdują sobie lukę do wypełnienia w razie ewentualnej pustki związanej z brakiem potomstwa. Co pozwala ją wypełnić lepiej niż praca? Nic. Poza tym idealnym wytłumaczeniem nie tylko siebie, najbliższej rodziny czy ciekawskich znajomych jest to, że zarabiać trzeba. Bez pieniędzy nie ma życia. Życia wygodnego, pełnego dobrobytu. Poza tym, oddanie się w wir pracy, ma też inne podłoże.
Trzeba odrobić starty po wydatkach związanych z uroczystością zaślubin, trzeba spłacić ewentualny kredyt, który finansował imprezę. I wreszcie najpierw trzeba zapewnić sobie i przyszłemu dziecku wszystko to, czego będzie potrzebować. Czyli koniecznie należy zadbać o zabezpieczenie finansowe, mieszkanie lub dom jednorodzinny, a może trzeba zainwestować w jakieś nieruchomości? Z myślą o zwykłym dorobieniu się zatracają się w zdobywaniu pieniędzy. Im więcej ich mają, tym więcej ich mieć chcą. I tak czas mija im na myśleniu tylko i wyłącznie o zerach, a te szczęścia nie dadzą.
Jeszcze nie teraz
Ale przychodzi taki moment, że ani tłumaczenie się wiekiem, ani brakiem pieniędzy nie przynosi żadnych skutków. Nie jest przekonujące. Bo choć jeszcze próbują wmawiać swoim bliskim i znajomym, że ciągle jeszcze nie przyszedł czas na dziecko, to sami już powili zaczynają wątpić w to wytłumaczenie. Ale dla chcącego nic trudnego, zawsze można przecież o coś zahaczyć.
A jeśli nie wiek i pieniądze to przecież można jeszcze próbować wmawiać sobie i innym, że jeszcze nie czują instynktu, tego czegoś, co mówi im, że chcą mieć dziecko. Już. Teraz. Zaraz. Nie dorośli do bycia rodzicami? Zabawne, bo takie tłumaczenia najczęściej pojawiają się u par z kilkuletnim stażem związku, w dobrej sytuacji finansowej i wcale już nie w kwiecie wieku. Ile przecież można czekać, na pojawienie się instynktu macierzyńskiego czy tacierzyńskiego? Ile można przeżyć wspólnie lat, mówić sobie o miłości i nie chcieć dać jej wyrazu w nowym, jakże pięknym życiu mającego przyjść na świat dziecka?
Jak się okazuje, czasem trzeba dobić do czterdziestki lub pięćdziesiątki, żeby wiedzieć, że bardzo, ale to bardzo chce się dziecka. Tylko zazwyczaj w wielu przypadkach jest już o wiele za późno na taką decyzję. Czas nie jest niestety łaskawy, ze wszystkimi swoimi ubocznymi skutkami włącznie.
To nasza sprawa
Tłumaczenia się wyczerpują, a ciągle daje się słyszeć, jakby w tle, „kiedy będziecie mieć dzieci", „przydałoby się wam dziecko" niedoszli dziadkowie tęsknią za stanem, który może im nie zostać dany. Na szczęście patrzenia na swoje wnuki. Dlatego dopominają się o swoje. Zaczynają się pojawiać podejrzenia w troskliwym, acz irytującym tonie, sugerujące poważne problemy zdrowotne. Może to one są przyczyną ciągłego braku dziecka?
A przecież małżonkowie doskonale wiedzą, że względem zdrowia wszystko jest ok. Decyzja o dziecku należy tylko i wyłącznie do nich. Tylko, kiedy ją w końcu podejmą? A może boją się zrujnowania tego panującego w ich codziennym, dotychczasowym życiu ładu i spokoju. Może boją się osłabienia więzi, jaka ich łączy ze sobą. Dziecko, to przecież ktoś nowy do kochania. Miłością trzeba się podzielić. A oni nie chcą czy boją się poddać pragnieniom ukrytym we wnętrzu, tak głęboko, że nawet sami boją się do nich przed sobą przyznać. Najlepiej na odczepkę, jest rzucić pytającym "To nasza sprawa".
Tęsknota
Ale, o ile udaje im się udawać lub sprawić, że rodzina i przyjaciele dadzą spokój i nie będą się interesować ich poszerzeniem rodziny, a raczej jej założeniem, o tyle siebie trudno jest oszukać na dłuższą metę. Mogą czynić próby, wmawiać sobie brak różnych możliwości i setki innych beznadziejnych powodów. Ale przychodzi taki dzień, w którym nagle uświadamiają sobie, że ich życie nie jest takie, jakie być powinno. Że brakuje mu wiele, aby mogło uchodzić za szczęśliwe, aby oni sami mogli powiedzieć sobie otwarcie patrząc w lustro – jestem szczęśliwa, jestem szczęśliwy i nie chcę zmieniać niczego, chcę by było tak, jak jest. Nie jest to możliwe.
Uświadamiają sobie, że na świecie żyją miliony ludzi, którzy nie są takimi farciarzami, jak oni i nie mogą posiadać własnego, biologicznego potomstwa. Uświadamiają sobie, że czas mija i w końcu dobiją do brzegu, z którego za kolejnym razem nie wyruszą już w żadną podróż. Co po nich zostanie? Trochę zer na koncie, które i tak nie będą wiedzieć, komu przekazać. Dorobek ich życia mniejszy lub większy. Tylko tyle po sobie zostawią? Przecież tak naprawdę to i tak prawie nic nie jest warte.
Życia ludzkiego nie da się kupić. W głębi serca pulsuje w nich i rośnie tęsknota za dzieckiem. Potomstwem, które mogłoby tyle zmienić na dobre w nich szarym życiorysie. Wniosłoby w ich codzienność, radość i nadzieję. Na co? Na to, że ich istnienie nie było bezsensowne, że nawet, jeśli odejdą, tu zostanie ich cząstka.
Nie warto?
Współcześnie żyje się trudniej niż kiedyś. Ostra rywalizacja w miejskiej dżungli w niczym nie przypomina godnych szacunku zasad postępowania. Codzienność przynosi walkę o zwykłe jutro. Trudno, więc, ganić młode małżeństwa o ciągłe odkładanie planowania rodziny, tłumaczeniem, że wpierw muszą pomyśleć o dostatku. Można nawet machnąć ręką na nawyki młodzieńcze i chęć wyszalenia się razem, bez dodatkowych trosk czy kłopotów. Jednak odkładanie decyzji o dziecku na boczny tor, nie daje tak naprawdę nic dobrego.
Bo skoro ludzie decydują się na małżeństwo, muszą sobie zdawać sprawę, że jest ono podstawą, zalążkiem powstania rodziny. A rodzina kształtuje się, rozwija i umacnia swoje wzajemne więzi, przechodząc nie tylko te radosne i wzniosłe chwile. Przede wszystkim przeżywając razem upadki i przykre niespodzianki darowane przez nieprzychylny los. Owszem pojawienie się dziecka wiąże się z diametralną zmianą dotychczasowego życia, choć niektórzy próbują się przed nią bronić, szybko poddają się, bo wiedzą, że nie wygrają.
Dziecko zmienia wszystko. Pojawia się mnóstwo obowiązków, trudno przetrwać chwile zmęczenia, które zamyka oczy. Trudno jest nauczyć się odpowiadać za czyjeś życie, nauczyć się odpowiedzialności za swoje potomstwo. Trudno się przyzwyczaić do wszystkich zmian, do wielu ograniczeń. Ale jeśli rodzice wytrwają wszystkie trudy rodzicielstwa, dobrze wiedzą jak ciężko jest pomyśleć o sobie, o swojej rodzinie, jako o samodzielnej jednostce, bo przecież dotychczasowe my, czyli 1+ 1, to już nie to samo. 2+1, 2+2, 2+3 … to jesteśmy my, to jest nasza rodzina. Razem możemy wszystko.