Blisko ludziSyndrom przechodzonego związku. Razem źle, osobno jeszcze gorzej

Syndrom przechodzonego związku. Razem źle, osobno jeszcze gorzej

Syndrom przechodzonego związku. Razem źle, osobno jeszcze gorzej
Źródło zdjęć: © 123RF
23.12.2018 20:23, aktualizacja: 23.12.2018 21:13

Gdy po wielu wspólnie spędzonych latach jedynym dźwiękiem w mieszkaniu jest grający telewizor, to znak, że żyjemy w pustym związku. O relacji, w której partnerów łączą jedynie przyzwyczajenia i wspólna przeszłość, mówi się, że jest "przechodzona”. Z jakiegoś powodu rozstania jednak nie biorą pod uwagę.

Małgorzata i Piotr (imiona bohaterów zmienione) urodzili się na przełomie lat 50. i 60. Poznali się w 1984 roku. Jej w nim imponowała zaradność, praktyczne umiejętności, których żyjąca w tamtych czasach kobieta nie mogła nie docenić. Jemu w niej spodobała się spontaniczność i pogoda ducha. Szybko doszli do wniosku, że chcą iść razem przez życie. Ślub wzięli w następnym roku, na jesieni. Przenieśli się do mieszkania jej rodziców. W ciągu trzech kolejnych lat urodziło im się dwoje dzieci – syn i córka. Proza życia błyskawicznie złapała ich w swoje szpony.

– Piotr często był w rozjazdach, pracował za granicą, żeby zarobić na nasze utrzymanie, a ja zajmowałam się dziećmi i domem. Nie powiem, żeby było łatwo. W tamtym czasie nie było łatwo chyba żadnej kobiecie, bo nie miałyśmy dostępu do jednorazowych pieluszek, jedzenia w słoiczku, tylu ubranek, składanych wózków, nosidełek. I jeszcze nie było wokół mnie nikogo, kto mógłby mi pomóc. Moi rodzice i teściowa odeszli, teść pracował zawodowo i powiedział mi wprost, że nie będzie zajmował się wnukami. Żeby kupić cokolwiek, trzeba było od świtu stać w kolejkach. Dla starszego syna uszyłam szelki, żeby mi nie uciekał a co nagminnie robił – wspomina Małgorzata.

Ale czas szybko mija i zanim Małgorzata oraz Piotr zdążyli się obejrzeć, ich dzieci dorosły i wyfrunęły z gniazda. – Wyprowadzka syna i córki to był, przyznaję, bardzo trudny moment, zwłaszcza dla męża. Ja też swoje odcierpiałam, bo przez długi czas koncentrowałam się głównie na ich wychowaniu. Dopiero gdy syn i córka poszli do szkoły, wróciłam do pracy. A tu nagle wyprowadzają się z domu i zostaje pustka.

Okazało się, że pustka jest również po drugiej stronie – w małżeństwie. Po tym, jak Małgorzata z Piotrem zostali sami i przestali rozmawiać o dzieciach, niewiele zostało im wspólnych tematów. Prócz tych przyziemnych typu: co na obiad, ziemniaki się kończą, znowu woda zdrożała, jest coś na ból głowy?, dziś Barbary, trzeba zadzwonić do ciotki. Małgorzata mówi o tym niechętnie, ale przyznaje, że po wspólnie spędzonych ponad trzydziestu latach z mężem łączy ją głównie przyzwyczajenie i wspólny dach nad głową.

– Ostatnio, odkąd urodziły nam się wnuki, jest między nami trochę lepiej, bo znowu mamy punkt zaczepienia, one dają nam siłę, energię, chęć do życia, tematy do rozmów. Gdyby nie one, nie wiem, jakby było – mówi wprost Małgorzata. Gdy pytam, czy kiedykolwiek zastanawiała się nad rozwodem, patrzy na mnie zdumiona. – Ślubowałam na dobre i na złe. Rozwodu nigdy nie brałam pod uwagę.

Gdy nie ma już nic

Relację, jaka jest między Małgorzatą a Piotrem, nazywa się przechodzonym związkiem. Ludzie teoretycznie są razem, w praktyce jednak żyją osobno. – Są jak dwa okręgi, które poruszają się obok siebie, ale przestają się ze sobą przecinać, nie mają żadnych punktów stycznych – tłumaczy seksuolog dr Agata Loewe, założycielka Instytutu Pozytywnej Seksualności. Jest tylko ostrożna w używaniu słowa „syndrom”. – Dla uproszczenia używamy nazewnictwa „syndrom przechodzonego związku”, ale pamiętajmy, że nie jest to diagnoza, jaką postawiliby klinicyści.

Jednak schemat w przypadku tego typu związków zwykle jest ten sam: narzeczeństwo, ślub, dzieci, rutyna i proza życia, a później kompletna pustka – brak wspólnych zainteresowań i tematów do rozmów, brak uczuć, brak seksu. Wspólne u tych osób są jedynie dobra materialne, zobowiązania i przeszłość oraz wspomnienia.

Dr Agata Loewe zauważa, że wpisuje się to w fazy związku miłosnego opisane przez Roberta Sternberga, a na gruncie polskim – prof. Bogdana Wojciszke, wybitnego psychologa. Według prof. Wojciszke rozwój związku przebiega pięcioetapowo: zakochanie – romantyczne początki – związek kompletny – związek przyjacielski – związek pusty i jego rozpad.

Prof. Wojciszke w książce "Psychologa miłości" tłumaczy, że: "niekonieczny, choć prawdopodobny i częsty zanik intymności doprowadza miłość (a raczej byłą miłość) do fazy związku pustego, którego jedynym elementem jest występowanie motywacji i zachowań nadal podtrzymujących ów związek. Ten typ relacji w naszej kulturze jest zwykle pozostałością po poprzednich, szczęśliwszych fazach związku”.

W takich związkach dochodzi do zaniku intymności oraz namiętności. "Pozytywnych uczuć jest mało i często znacznie mniej niż emocji negatywnych wynikających z doznanych w przeszłości krzywd i nigdy nie rozwiązanych konfliktów. Po latach trwania związku także namiętność jest już tylko echem przeszłości. Powodów do zadowolenia jest więc niewiele, powodów do niezadowolenia tysiąc, przynajmniej jeśli zapytać o to samych zainteresowanych. Związek wkroczył w fazę związku pustego, dokąd niepostrzeżenie dryfował już od dłuższego czasu" – opisuje prof. Bogdan Wojciszke.

Rozwód? To nie wypada

A jednak, jak zauważa prof. Wojciszke, liczne małżeństwa trwają nadal pomimo braku satysfakcji, a czasami nawet pomimo niesłychanych wręcz cierpień jednego bądź obojga partnerów. Przyznaje to również dr Agata Loewe. – W związku pustym partnerów nie łączy nic emocjonalnego, jest między nimi przepaść, nie ma między nimi tego, co w psychologii nazywamy togetherness, czyli poczucie głębokiego bycia razem. Tacy ludzie często wręcz czują do siebie pogardę, bez przerwy szukają źródeł konfliktu, przerzucają się oskarżeniami, wzajemnie się obwiniają. Ale istnieje jeszcze gorsza relacja – gdy zapada cisza, bo już nawet nie chce nam się z drugą osobą rozmawiać.

Dlaczego więc ludzie w przechodzonych związkach się nie rozwodzą? – Polska obyczajowość się zmienia, jednak wciąż obowiązuje dookoła rozstań tabu – wyjaśnia dr Agata Loewe. – W tradycyjnych społecznościach rozwód to wstyd i porażka nie tylko dla samych zainteresowanych, ale też dla ich rodzin. Do tego dochodzi kwestia religijności czy wyznawanych przekonań. Czasem ludzie nie rozstają się też z lęku o to, co inni pomyślą, bo bycie w związku świadczy o jakimś prestiżu czy odniesionym sukcesie. Usłyszałam kiedyś zdanie: „Ja się nie rozwiodę, bo byłabym pierwszą taką osobą w mojej rodzinie i że to nie wypada”.

Dynamikę przyrostu rozwodów doskonale widać w danych zgromadzonych przez Główny Urząd Statystyczny. W 1980 roku w Polsce rozwiodły się 39 833 małżeństwa (w tym 5862 na wsi). W 1990 roku było 42 436 rozwodów, w 2000 – 42 770 rozwodów. W 2010 rozwiodło się 61 300 par, w 2015 – 67 296. W 2016 odnotowano spadek – rozwodem zakończyło się 63 497 małżeństw. Wniosek nasuwa się sam: współcześnie do kwestii rozwodu podchodzimy swobodniej niż jeszcze 40–30, a nawet 20 lat temu.

Prof. Bogdan Wojciszke w "Psychologii miłości" komentuje: "Ludzie pozostają ze sobą w związku nie przynoszącym im satysfakcji albo dlatego, że dotąd w nim byli, albo dlatego, że mimo wszystko tego chcą, ponieważ nie ma niczego, czego chcieliby bardziej, albo też dlatego, że muszą". Wśród powodów, dla których ludzie żyjący w związkach pustych się nie rozstają, wymienia m.in. poczucie winy, dzieci, naciski społeczne.

Do tanga trzeba dwojga

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na seks? – Osoby, które brały ślub w latach 60., 70., 80., są z takiego przełomu pomiędzy tradycyjną obyczajowością a ewolucją seksualną. Gdy rozmawiam z osobami, które mają 70, 80 lat, to słyszę, że seks jest teraz rozreklamowany, a kiedyś po prostu był i kropka, nikt się nad tym nie zastanawiał – mówi dr Agata Loewe.

Specjalistka zwraca uwagę na badania, z których wynika, że współcześnie młodzi ludzie uprawiają seks… coraz rzadziej. Efekt taki, że syndrom przechodzonego związku zaczyna dotyczyć już nawet osób dwudziesto- i trzydziestoletnich, które np. żyją na kocią łapę i nie dbają o relację. Wtedy po paru latach nagle okazuje się, że w takim związku nie ma właściwie nic.

A jednak są pary, które potrafią być ze sobą przez wiele, często kilkadziesiąt lat i ciągle mieć udany seks oraz satysfakcjonujący związek. Jak to osiągnąć? – W relacji z partnerem musimy zawsze być szczerzy wobec siebie. Chodzi o wynegocjowanie wspólnych, odpowiednich dla obu stron reguł – podkreśla dr Agata Loewe. – Nieważne, czy jesteśmy ze sobą 10, 15 czy 50 lat. Jest cały zestaw aktywności, który powoduje, że para się do siebie dopasowuje, emocjonalnie łączy na stałe – zwraca uwagę ekspertka.

Mark Manson, autor bestsellerowej książki "Subtelnie mówię F*ck", sprawdził, co decyduje o powodzeniu związków. W jego badania wzięło udział ponad 1500 osób. Wśród najważniejszych rad znalazły się:
• Bądźcie ze sobą z właściwych powodów (a nie dlatego, że trzeba, należy, powinno się).
• Miejcie realistyczne oczekiwania względem związku.
• Pamiętajcie, że najważniejszy jest wzajemny szacunek.
• O wszystkim rozmawiajcie ze sobą otwarcie, a zwłaszcza o przyczynach waszego cierpienia.
• Pamiętajcie, że zdrowy związek tworzy dwoje odrębnych ludzi (nie należy oczekiwać, że obowiązkiem partnera jest uszczęśliwianie cię).
• Dajcie sobie przestrzeń.
• Zaakceptujcie fakt, że ty i twój partner z biegiem czasu będziecie się zmieniać.
• Pokonujcie przeszkody, które na pewno się pojawią.
• Wybaczajcie sobie.
• Nie zapominajcie o ważnych drobiazgach, które budują związek (np. wspólne wyjście na obiad czy do kina albo wyznanie „kocham cię”).
• Pamiętajcie, że seks NAPRAWDĘ ma znaczenie.
• Bądźcie praktyczni i wypracujcie reguły dla waszego związku (dotyczące np. podziału obowiązków).
• Nauczcie się rozwiązywać konflikty i pokonywać przeszkody.

Czy zatem przechodzony związek, w którym nie ma niczego z listy powyżej, a jest jedynie pustka, można uratować? Dr Agata Loewe przyznaje, że tak – ratunkiem może być terapia. Ale tutaj uwaga. Dr Loewe zaznacza – Gdy obserwuję pary, które zgłaszają się do mnie po pomoc, często okazuje się, że jedna strona ma jeszcze chęć pracować nad związkiem, ale jeśli druga osoba nie ma motywacji, to nie ma szans na uratowanie relacji. Do tanga trzeba dwojga.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl