Blisko ludzi#Wszechmocne. Urszula w kilka lat stworzyła cukiernicze imperium

#Wszechmocne. Urszula w kilka lat stworzyła cukiernicze imperium

Urszula Janusz to królowa polskiego cukiernictwa
Urszula Janusz to królowa polskiego cukiernictwa
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Marta Kutkowska
28.05.2021 18:33

Poznajcie prawdziwą "girlboss". Urszula Janusz jeszcze kilka lat temu pracowała w call center. Teraz jest nazywana guru polskiego cukiernictwa. Słodkości na przeróżne eventy zamawiają u niej polskie gwiazdy i wielkie firmy. Młodziutka cukierniczka w kilka lat stworzyła prawdziwe, słodkie imperium. A wszystko zaczęło się od bezy Pavlova.

Sukces ma słodki smak, zwłaszcza jeśli przychodzi niespodziewanie. Urszula Janusz pracowała w call center dużej firmy telekomunikacyjnej. O założeniu cukierni "Urszi Cakes" zdecydowała spontanicznie. Teraz pracuje dla niej kilkanaście osób, organizuje szkolenia, pisze e-booki, projektuje patery i prowadzi autorską cukiernię. WP Kobieta opowiada bez lukru, jak wygląda jej codzienność i dzieli się przepisem na biznes idealny. Zdradza także, jaki tort zamówił u niej Wojtek Szczęsny i ile wydają na "słodkie stoły" najzamożniejsi klienci.

Marta Kutkowska, WP Kobieta: Czy w twoim rodzinnym domu dużo się piekło?

Urszula Janusz, cukierniczka: Nie. Raczej się gotowało, niż piekło. Moja mama zmarła, gdy miałam 6 lat i opiekował się mną mój tata, który bardzo dobrze gotował. Pyszne obiadki przygotowywała też moja babcia. Po wypieki chodziliśmy najczęściej do dobrych cukierni. Gdy miałam 15 lat, sama zaczęłam eksperymentować w kuchni. Nauczyłam się piec pyszną bezę Pavlova, która do tej pory jest ulubionym wypiekiem całej rodziny. Pomysł na cukierniczy biznes zrodził się w mojej głowie, gdy szykowałam się do swojego wesela. Wcześniej nigdy bym o tym nie pomyślała.

Co robiłaś zawodowo, zanim zajęłaś się cukiernictwem na poważnie?

W młodości marzyłam o tym, by zostać politykiem lub dziennikarzem, byłam nawet w liceum dziennikarskim. Ostatecznie zdecydowałam się na pracę na infolinii. Zajmowałam się pomocą techniczną dla klientów firm telekomunikacyjnych. Podobało mi się to zajęcie, wielozadaniowość, której wymagało. Jednak byłam notorycznie zmęczona, to był ciężki kawałek chleba.

Co cię zainspirowało do otworzenia "Słodkiego Stołu"?

Organizowałam swoje wesele. Zależało mi, żeby na przyjęciu pojawił się "słodki stół", czyli specjalnie zaaranżowane miejsce, gdzie na gości będą czekały słodkie przysmaki. Nie udało mi się znaleźć firmy, która podjęłaby się tego zadania, swój "słodki stół" zrobiłam więc sama. Potem pomyślałam, że skoro ja miałam taki problem, to pewnie trafiłam na niszę w rynku. Chciałam tę lukę wypełnić.

Podsumujmy: pracowałaś w zupełnie innej branży, piekłaś hobbystycznie, nie miałaś w rodzinie cukierników… Rzuciłaś pracę z dnia na dzień i postanowiłaś się zająć pieczeniem na poważnie?

Gdy zaczęłam rozkręcać "Słodki Stół", wciąż pracowałam na etacie. Przyszedł jednak taki dzień, że trzeba było w mojej pracy zredukować jedno stanowisko pracy. Zwolniona miała zostać dziewczyna, która wróciła właśnie z urlopu macierzyńskiego. Bardzo ją lubiłam i zrobiło mi się jej szkoda. Pomyślałam, "wszystko albo nic" i zgłosiłam się na ochotnika do zwolnienia.

Od początku bardzo wspierał cię mąż, Adam. Mieliście jakiś kapitał, zaplecze finansowe?

Nie dostałam pomocy od rodziców, nie mam bogatego męża, który by mi przekazał okrągłą sumę na rozkręcenie biznesu. Nie ukrywam, że Adam zarabiał wtedy więcej niż ja i nie było takiego zagrożenia, że jak coś nie wypali, to zostaniemy bez grosza. Robiliśmy wszystko powoli, tak sobie dziobaliśmy. Gdybyśmy mieli większy kapitał, pewnie szybciej byśmy się rozwinęli. Ale tak jest chyba fajniej. Wszystko, co mieliśmy, inwestowaliśmy w firmę. Na początku cały biznes mieścił się w naszym mieszkaniu, a pracowników było dwóch - ja i Adam. Wierzyłam, że to się uda.

Na początku musiało być wam ciężko...

Nie mieliśmy w ogóle wolnego czasu. Mój mąż normalnie pracował na etat, a po pracy pomagał mi w kwestiach finansowych. Ja zajęłam się pieczeniem. Wolny weekend? Zapomnij. Sen? Zapomnij. Ja czasem przez cały weekend przesypiałam 8 godzin. Bywało tak ciężko, że ja po prostu siadałam na podłodze i płakałam. Zdarzało się też, że jechałam na realizację i myślałam, że zemdleję z wycieńczenia. Pracowałam tak dużo, że zapomniałam o piciu, jedzeniu. Pierwsze cztery lata to była krew, pot i łzy.

Pracujecie ze sobą 24 godziny na dobę. Zdarzały wam się spięcia?

Ja jestem choleryczką, więc jak się zdenerwuję, to krzyczę i rzucam rzeczami. Na szczęście mój mąż ma łagodniejsze usposobienie, więc się uzupełniamy. Lubimy ze sobą pracować, jak mam jechać bez męża na realizację, to jest mi smutno. Jeśli spędzamy pół dnia bez siebie, to już mówimy, że za sobą tęsknimy. Gdyby nie Adaś, nie zaszliśmy tak daleko. On wierzy we mnie, wierzy w moją wizję. Warto mieć takie wsparcie, ale podkreślam, można osiągnąć sukces także samemu, pod warunkiem, że się wierzy w swoje marzenie i ciężko pracuje.

Skąd czerpałaś wiedzę na temat cukiernictwa?

Na początku byłam jak dziecko we mgle, nie miałam skończonych specjalistycznych kursów ani szkoleń. Ale byłam szalenie ambitna. W praktyce wyglądało to tak, że zamykałam się w kuchni i robiłam jeden wypiek po kilkadziesiąt razy, aż osiągnę perfekcję. Okazało się, że mam rękę do pieczenia, ostatecznie wychodziły mi nawet ciastka uważane za arcytrudne, jak np. makaroniki. Nie spoczywam na laurach, ciągle doskonalę swoje przepisy. Gdy np. planuje wprowadzić nowe ciastko, testuję 20 różnych mąk.

Z jakim wyprzedzeniem trzeba zarezerwować termin, by mieć na weselu słodki stół twojego autorstwa?

Termin trzeba zarezerwować z przynajmniej dwuletnim wyprzedzeniem. Zdarza się, że dzwonią do nas przyszłe panny młode i najpierw pytają się nas o dostępne daty, a dopiero potem rezerwują salę.

Jak wygląda proces przygotowania słodkiego stołu?

Miesiąc przed przyjęciem spotykamy się z klientem i omawiamy wszystkie szczegóły. Potem umawiamy się na degustację i sprawdzamy, czy wszystko, co przygotowaliśmy, jest perfekcyjne. Jeśli ślub jest w sobotę, do pracy zabieramy się w poniedziałek, robimy zaopatrzenie, przygotowujemy dokładny plan działania. We wtorek zaczynamy szykować słodkości. To nie znaczy, że one w dniu wesela są stare, po prostu proces produkcji monoporcji, polega na ich zamrożeniu. Także same ciasteczka przygotowuje się kilka dni. Bardzo trudnym elementem przygotowań jest stworzenie dekoracji, np. figurek z masy cukrowej. Ja to robię samodzielnie, od początku do końca. Potem jest sam wyjazd na realizację - trzeba wszystkiego dopilnować, musi być perfekcyjnie. A od poniedziałku zaczynamy wszystko od nowa.

Ile godzin ma twoja doba?

Już na szczęście nie pracuje jak kiedyś non stop. Mam superpracownice, które przejęły część moich obowiązków. Ale pamiętajmy, że moja działalność to nie tylko "Słodki Stół", mam także "Urszi shop", gdzie sprzedaję swoje e-booki i patery, a także stacjonarną cukiernię, otwartą od piątku do niedzieli. Dodatkowo prowadzę także szkolenia.

Jaki jest koszt zamówienia słodkiego stołu u ciebie?

Na ostateczną cenę składa się wiele elementów - to, z jakich składników będą ciasta, ile osób będzie na przyjęciu. Prosta realizacja dla małej liczby osób kosztuje mniej więcej 1000 zł, a górnej granicy w zasadzie nie ma. Zdarzają nam się zamówienia na 350-400 osób. Wtedy zamawiający musi wydać na słodkości około 10 000 złotych.

Jakie są najbardziej ekstrawaganckie prośby od klientów?

Uwielbiam wyzwania, nie lubię powtarzalności. Jeśli lepię jakąś figurkę ponad 30 razy, to mi to przestaje sprawiać przyjemność. Mam taką klientkę Kasię, która co roku zamawia u nas stoły na przyjęcia dla swoich dzieci i ona ma zawsze dokładnie określoną wizję. W tym roku robiłam dla niej torcik "syrenka", galaretka udawała wodę, było bardzo dużo dekoracji. W tym roku mamy też w firmie święto - ślub naszej współpracowniczki Justyny. Wymarzyła sobie wesele w stylu Wielkiego Gatsby’ego, dekoracje będą w kolorach czarnym i złotym.

Z usług "Słodkiego Stołu" często korzystają gwiazdy. Czy osoby z pierwszych stron gazet są  wymagającymi klientami?

Nie. Gwiazdy najczęściej zostawiają mi wolną rękę. Wysyłają mi wstępny zarys albo koncepcję, a ja mogę szaleć. Nigdy mi się nie zdarzyło, że ktoś był niezadowolony z mojej wizji. Przeciwnie.

Zdradzisz jakieś szczegóły z "gwiazdorskich realizacji"?

Ostatnio robiłam stół dla synka Izabeli Janachowskiej, małego Chrisa. Chłopiec aktualnie jest zafascynowany pszczółką Mają, więc wszystkie słodkości były zainspirowane tym motywem. Kolejnym celebrytą, z którym współpracujemy, jest Rafał Maślak. Organizowaliśmy jemu i jego żonie ostatnio "gender reveral". Maja Bohosiewicz zamówiła tort - sukienkę, a Sylwia Bomba tort - myszkę dla swojej córeczki. Piłka dla Wojtka Szczęsnego czy baby shower jego żony Mariny to też były niezapomniane zamówienia. Natomiast nie mam żadnych "soczystych" plotek o celebrytach. To klienci jak wszyscy inni - chcą po prostu celebrować dany dzień jak najlepiej i my im w tym pomagamy. 

Zrobiłaś już pierwszy milion?

Na pewno nie jestem milionerką (śmiech). Wszystko, co zarabiamy, inwestujemy w biznes. Ale rzeczywiście, nie narzekam na brak pieniędzy, stać mnie np. na drogi wyjazd. Uwielbiamy z mężem jadać w dobrych restauracjach. To nasz rytuał.

Jutro kończysz 30 lat. Przygotujesz sobie tort?

Nie zamierzam. Wyjeżdżamy z mężem do Toskanii. Tam z przyjaciółmi będziemy świętować moje urodziny, po cichu liczę ze ktoś pomyśli o torcie dla mnie.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta