Jesteśmy pokoleniem wielu szans

Głosując w wyborach w 1989 roku wchodzili w dorosłe życie. Kolejne 25 lat spędzili w kraju transformacji. Generacja Wielkiej Zmiany to pokolenie, które otrzymało niezwykłą życiową szansę i potrafiło ją wykorzystać.

Jesteśmy pokoleniem wielu szans
Źródło zdjęć: © Fotolia
Ingrid Hintz-Nowosad

05.06.2014 | aktual.: 28.05.2018 14:58

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Głosując w wyborach w 1989 roku wchodzili w dorosłe życie. Kolejne 25 lat spędzili w kraju transformacji. Generacja Wielkiej Zmiany to pokolenie, które otrzymało niezwykłą życiową szansę i potrafiło ją wykorzystać.

Pokolenia Wielkiej Zmiany nie określa jedynie demografia. Jego główny trzon to osoby urodzone w latach 1967-1977, których jest w Polsce 5,8 mln. Ale ważniejsza jest mentalność. Należą do niego również 50. – 60. latkowie, którzy skorzystali z „okna możliwości”, jakie otworzyła transformacja.

To generacja była bardziej zajęta pracą i karierą, niż myśleniem o sobie. Jej aktywności i przedsiębiorczości, Polska zawdzięcza jednak swój wzrost. Rok temu, ośrodek analityczny Thinktank i magazyn "Maleman", we współpracy z ponad 60 ekspertami z różnych dziedzin opracowali największy do tej pory portret tej generacji. Wynika z niego, że przedstawiciele Pokolenia Zmiany mają kilka wspólnych cech.

Ukąszeni wolnością

Wchodzili w dorosłe życie po 1989 r. i aktywnie skorzystali z możliwości, jakie otworzyły zmiany; zobaczyli w nich szansę dla siebie: odnieśli życiowy i osobisty sukces. Doświadczyli awansu i ”przyspieszonej konsumpcji” oraz raptownego podwyższenia jakości życia. Współtworzyli swoją wiedzą i doświadczeniem firmy i instytucje tworzone w latach 90.; odegrali dużą rolę w rozwoju gospodarczym: to „pokolenie profesjonalistów”. Najważniejszym wspólnym doświadczeniem tego pokolenia było dotknięcie „świeżej” wolności, co powoduje że pokolenie to jest szczególnie na nią czułe. Jego przedstawiciele doznali euforii i poczuli, że świat stanął przed nimi otworem i mogą realizować własne marzenia - było to swoiste "ukąszenie wolnością".

Pokolenie to współtworzyło rynek i instytucje. To silne doświadczenie. Przedstawiciele generacji Wielkiej Zmiany patrzą na polski rynek już nie tylko z perspektywy krajowej, lecz jako część globalnej gospodarki opartej o Internet. Zarazem rynek i konsumpcja „znormalniały”, nie ekscytują już tak jak wcześniej; mniej euforii w konsumpcji i korzystaniu z jego dobrodziejstw. Pokolenie to definiuje sukces wewnętrzną miarą. Z badania wynika, że blisko 40 proc. badanych wyżej ceni sukces osobisty niż zawodowy. Ten z kolei jest najcenniejszy tylko dla 6 procent. Dla 55 procent równie istotny jak osobisty jest sukces zawodowy, jednakże aż 76 procent stwierdziła, że niczego nie poświęciłaby dla sukcesu, a już na pewno nie miłości czy rodziny.

Coraz częściej szczęście wiąże się ze sferą realizacji własnych pasji, posiadania wolnego czasu, dobrych relacji z rodziną i przyjaciółmi, a nie z osiągnięciami zawodowymi. Wg badań CBOS, aż 71 procent Polaków jest zadowolonych z życia. To o 18 proc. więcej niż w roku 1994 r. Tym, co najsilniej wpływa na udane życie Pokolenia Wielkiej Zmiany, są: zdrowie, pieniądze, rodzina, praca i miłość. Ma zarazem poczucie, że jest generacją szczęściarzy, choć niekoniecznie szczęśliwym – że coś ze szczęścia je w życiu omija.

Bez kompleksów

- Jesteśmy generacją wielu szans. Pokoleniem pionierskim, które metodą prób i błędów torowało drogę kolejnym. Dla mnie to spełnienie marzeń o możliwości wyboru i samorozwoju. Z dumą patrzę jak Polska przepoczwarza się w kolorowego motyla i sprawia, że wszędzie na świecie mogę czuć się dobrze, bez kompleksów - mówi Ewa Brachun, muzyk sesyjny, autorka tekstów, obecnie psycholog i psychoterapeuta, która wraca dziś pamięcią do tamtych czasów. W 1989 roku miała 18 lat. Maturę zdawała w 1990 roku w wolnej Polsce.

- Jaka była twoja licealna klasa?

- Chodziłam do liceum ogólnokształcącego, do klasy o profilu biologiczno-chemicznym. Znalazły się w niej osoby, które myślały o studiach medycznych i kierunkach pokrewnych, ale przyznam, że ja do nich raczej nie należałam, za to moja przyjaciółka tak. Mój wybór był podyktowany tym, że chciałam być w klasie razem z nią, choć preferowałam przedmioty humanistyczne. Jak się okazało w przyszłości, to matura z biologii pozwoliła mi dostać się na psychologię - zrządzenie losu.

Samo liceum zapamiętałam raczej jako skostniałą instytucję: nauczyciele ściśle trzymający się programu, brak elastyczności, rozwoju kreatywności, myślenia i dużo materiału do „wkucia”. Na mnie to działało deprymująco, skutkowało wycofaniem z aktywności, opuszczaniem lekcji. Jednak w każdej regule są wyjątki: pamiętam do dziś nauczyciela, którego przysłano na zastępstwo z języka polskiego; otworzył on przede mną świat, który chciało się odkrywać, zaszczepiał w nas pasję. Zdaje się, że to zastępstwo szybko się skończyło, gdyż nauczyciel nie trzymał się programu.

Klasa była na tyle zżyta, że po ukończeniu szkoły organizowaliśmy spotkania, jednak nie na tyle, żeby ten zwyczaj przetrwał do dziś.

Będąc w liceum ogólnokształcącym równolegle uczyłam się w liceum muzycznym. Nie było to proste, dlatego postanowiłam rzucić szkołę muzyczną, jednak nie na długo; po dwóch latach razem z Czarkiem Duchnowskim (obecnie kompozytor i pianiasta) i Pawłem Dampcem (kompozytor i członek zespołu De Mono)
, postanowiliśmy wrócić. Tworzyliśmy zespół muzyczny „Zabawa w ludzi”, który był dla nas priorytetem, naszą pasją i odskocznią – sposobem na życie.

- Na ile polityka była wtedy dla ciebie ważna?

- W moim domu nie rozmawiało się o polityce. Wszystkiego dowiadywałam się z Dziennika Telewizyjnego i z gazet. Ogłoszenie stanu wojennego w ’81 zapamiętałam szczególnie, gdyż przebywałam wtedy w szpitalu. Odział dziecięcy, bez odwiedzin i kontaktu ze światem zewnętrznym, a tu wiadomość, że nikt nie pójdzie do szkoły i moja rozpacz, że inne dzieci mają tak dobrze.

Dla mojego pokolenia polityka to kartki żywnościowe, kolejki po papier toaletowy, wielka radość z gumy balonowej Donald, cytrusów i słodyczy, a nawet kolorowej reklamówki. Szczytem marzeń były kolorowe, ortalionowe trampki, w których chodziło pół miasta.

- Co zmieniło się po maturze w twoim życiu?

Dostałam się do Studium Piosenkarskiego w Poznaniu i tam poznałam ludzi, z którymi związałam swoją przyszłość. Sama szkoła nie była niczym szczególnym, ale była jedną z nielicznych w kraju, przygotowującą wokalistów do występów scenicznych. Trafiały do niej utalentowane osoby, część z nich nadal funkcjonuje na rynku muzycznym.

Już będąc w szkole zaczęłam nagrywać reklamy do radia, w ten sposób zarabiałam na swoje skromne utrzymanie. Najpierw bursa artystyczna przy Szkole Muzycznej na Solnej, potem wynajmowany pokój wraz z przyjaciółmi – to było bardzo skromne życie, ale wspominam ten czas z uśmiechem, było w nim wiele radości i muzyki. Tam poznałam dwie bardzo znaczące osoby: Olę Chludek, z którą miałam już na stałe śpiewać w różnych projektach i Karola Kusa, lidera zespołu, od którego się wszystko zaczęło.

- Rozpoczynałaś dorosłe życie zawodowe w wolnej Polsce. Czujesz się przedstawicielką pokolenia profesjonalistów?

Przeszłam drogę od bluesowego grania klubowego za tzw. „piwo” do koncertów w Carnegie Hall w Nowym Jorku, jednej z najbardziej prestiżowej sali koncertowej na świecie. To była długa droga, której zwieńczeniem był udział w londyńskim koncercie z okazji 80. urodzin Michaiła Gorbaczowa z udziałem solenizanta, Lecha Wałęsy i innych znamienitych gości. Wystąpiłam tam z zespołem Scorpions wykonując jedną z piosenek- symboli „Wind of Change”. To było wzruszające i ważne wydarzenie.

Wcześniej śpiewałam w chórku u Ryszarda Rynkowskiego, potem razem z Olą Chludek i Kasią Owczarz zostałyśmy zaproszone do udziału w nagraniu płyty "Nic nie boli, tak jak życie" Budki Suflera. Z jednej płyty zrobiło się kilka, a nasza współpraca trwała 6 lat.

Potem były gościnne występy na koncertach symfonicznych grupy Scorpions. To niezapomniana przygoda i niesamowite wrażenia, szczególnie, że dzięki temu podróżowałam i zwiedzałam.

Ta muzyczna droga dała mnóstwo satysfakcji, była spełnieniem marzeń o pracy, która jednocześnie jest pasją. Jednak parę lat temu odważyłam się spełnić moje inne marzenie zawodowe i rozpoczęłam studia psychologiczne. Obecnie pracuję jako psycholog, psychoterapeuta i to jest mój powód do dumy. Muzyka nadal jest moją pasją, ale już się z niej nie utrzymuję.

- Śpiewałaś z ze znanymi zespołami. Jak showbiznes wyglądał od kulis wtedy, a jak dzisiaj?

- Inaczej funkcjonuje na rynku zespół o ustalonej renomie, taki jak Budka Suflera, a inaczej przebijający się, młody. Ja miałam to szczęście, że stałam na drugim planie w zespole działającym od lat, czułam się więc komfortowo i nawet na moment nie przyszło mi do głowy, aby ładować się na pierwszy plan i rozpoczynać karierę solową. Wiązało się to z mocnymi łokciami, rywalizacją i odpornością, a to nie jest mi bliskie. Wolę współpracę i dobrą, twórczą atmosferę.

- Jak się czułaś, gdy po raz pierwszy trafiłaś zawodowo zagranicę?

- Mój pierwszy wyjazd zagranicę miał miejsce tuż po maturze. Miałam do wyboru: jechać na egzaminy wstępne na studia lub z orkiestrą szkolną (grałam na skrzypcach) z koncertami po Europie. Oczywiście wybrałam Europę: Niemcy, Francja, Portugalia, Hiszpania – dla mnie to było jak spełnienie marzeń i chciałam łapać okazję, póki to możliwe. Pamiętam jak ogromne wrażenie wywarła na mnie pierwsza stacja benzynowa, na której oprócz benzyny można było kupić niemal wszystko, napić się kawy, zjeść i nawet wziąć prysznic.

Powrót do Polski i smutna rzeczywistość, która czekała po przekroczeniu granicy, były bardzo bolesne; każdy zadawał sobie pytanie, czy to możliwe, że u nas kiedyś też tak będzie? Podobne wrażenie miałam, gdy w 1998 roku pierwszy raz wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Niewyobrażalne dla mnie wtedy było to, że ludzie na ulicach uśmiechają się, wyrażają siebie i są tacy otwarci, i kolorowi. Pamiętam, że znaczną część mojej pierwszej wypłaty wydałam na kawę w Starbucks, była dla mnie jak objawienie: ta różnorodność smaków, no i sama kawiarnia robiły duże wrażenie. Resztę pieniędzy wydałam na płyty i ubrania. I zastanawiałam się, czy w Polsce też kiedyś będą takie centra handlowe, takie drogi, dobra kawa, czy kiedyś zjemy sushi; wydawało się to nierealne. I teraz to wszystko mamy na wyciągnięcie ręki. Teraz jest inny problem: wokół tyle atrakcji, na które często nas nie stać.

- Ile zawdzięczasz losowi, czasom, a ile sobie?

Często pojawiała się w mojej głowie myśl, że los mi sprzyjał i miałam wyjątkowe szczęście, że udało mi się tak wiele osiągnąć robiąc to, co jest moją pasją. Nie bez znaczenia były też czasy, w których zaczynałam pracować; tworzyłam jeden z nielicznych żeńskich chórków w kraju, a na pewno jedyny uczestniczący w takich festiwalach, jak Rava Blues. Łatwiej było zaistnieć, nie było takiej konkurencji, programów typu talent show, które otwierają drogę każdemu, kto ma odwagę i wystarczająco dużą odporność na stres. Za każdym z moich wyborów kryje się wytrwałość i chęć rozwoju, ciężka praca i kreatywność, a przede wszystkim umiejętność wyboru odpowiednich osób, z którymi się pracuje.

W ciągu ostatnich 25 lat wiele się wydarzyło. Udało się osiągnąć duże zmiany w krótkim czasie. Teraz Polska ma szansę stanąć w obronie Ukrainy, która walczy o swoją wolność. Dla mnie, to najlepszy dowód na to, że żyję w wolnym kraju. Jednak nadal jest dużo do zrobienia, choćby w kwestii zapobiegania przemocy wobec kobiet i dzieci.

  • Ewa Brachun – rocznik 1971, muzyk sesyjny, autorka tekstów, obecnie psycholog, psychoterapeuta. Ukończyła szkołę muzyczną, Studium Piosenkarskie w Poznaniu, Uniwersytet im. A. Mickiewicza na kierunku psychologia, uczęszcza do Wielkopolskiego Instytutu Psychoterapii. Śpiewała w zespole Ryszarda Rynkowskiego, Budce Suflera, Scorpions. Uczestniczyła w nagraniu płyt wielu polskich zespołów, min.: Harlem, Formacja Nieżywych Schabuff, Kasa Chorych i innych. Pracuje w ośrodku leczenia uzależnień i psychoterapii, a w wolnej chwili nagrywa w studio nagraniowym. Mama Sary i Michała.

Ingrid Hintz-Nowosad/(sr), kobieta.wp.pl

POLECAMY:

Komentarze (0)