Blisko ludziChcesz być nauczycielką? Znajdź bogatego męża

Chcesz być nauczycielką? Znajdź bogatego męża

Chcesz być nauczycielką? Znajdź bogatego męża
Źródło zdjęć: © East News
Aleksandra Kisiel
28.03.2019 12:13, aktualizacja: 31.03.2019 11:43

Do strajku nauczycieli powinni bezwzględnie dołączyć ich partnerzy, mężowie, żony, rodzice. Bo to oni, nie MEN czy budżet państwa, łożą na polską edukację. Gdyby nie wsparcie rodziny, polscy nauczyciele naprawdę nie mieliby za co żyć.

- "Marysiu, jak zejdziesz z tego świata, rodzinny budżet tego nie odczuje", powiedział mi kiedyś agent ubezpieczeniowy, gdy z mężem kupowałam polisę na życie – wspomina Maria, emerytowana nauczycielka – bibliotekarka z Poznania. Przepracowała ponad 30 lat, z czego 20 w szkole.

Było ją na to stać, bo mąż Marii zarabiał cztery razy więcej niż ona. Bo z polskim nauczycielem jest trochę jak z politykiem w starożytnej Grecji – żeby sprawować urząd, trzeba mieć pieniądze, bo na nauczaniu (czy politykowaniu w Atenach) fortuny się nie zbije.

Zwłaszcza że nauczyciel – bibliotekarz ma marne szanse na dorobienie, udzielając korepetycji, czy biorąc kolejne godziny w innej szkole. – Etat w bibliotece to 30 godzin. A do tego wszystkie zebrania, spotkania, rady, targi i wyjazdy – tłumaczy Maria. – No i przychodząc do pracy danego dnia, nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Bo a nuż będziesz musiała wziąć zastępstwo w technikum albo pojechać na wycieczkę z gimnazjalistami, za którą przecież nie dostaniesz ani grosza dodatkowo – mówi.

Dwa fakultety za najniższą krajową

Agnieszka od 9 lat, z przerwą na urodzenie dzieci, pracuje w szkole. Uczy angielskiego. Skończyła Akademię Ekonomiczną i kolegium nauczycielskie. Jest nauczycielem mianowanym, czyli przed nią jeszcze jeden stopień awansu zawodowego. Pracuje na pół etatu. Przy tablicy spędza 11 godzin w tygodniu, ale ma okienka między zajęciami i jak "pełnoetatowcy" musi być do dyspozycji dyrektora na radach pedagogicznych, szkoleniach, etc. Z takim wykształceniem i umiejętnościami w korporacji, na pół etatu, zarabiałaby co najmniej 3 tysiące złotych. W szkole dostaje 1500 zł.

Pytam, jak żyć z takich pieniędzy. – Moja szkolna wypłata wystarcza na zakupy przez dwa tygodnie. Wiesz, takie podstawowe. Jedzenie, chemia gospodarcza, środki czystości – wylicza Agnieszka. A co z resztą? – Udzielam korepetycji. I to główne źródło mojego dochodu. Na szczęście mój mąż jest informatykiem. Zarabia z sześć razy więcej ode mnie. I możemy liczyć na pomoc mojego taty – głos nauczycielki zaczyna się łamać. – Mam 38 lat, a mój tata nadal pomaga mi w płaceniu rachunków. Nie dlatego, że jestem niedojdą, która nie umie zarządzać pieniędzmi. A dlatego, że wybrałam sobie "zawód z misją" – mówi. A jak z misją, to bez pieniędzy.

Znienawidzone wakacje

- Ale pewnie powiesz, że z mnóstwem wolnego czasu, co?– kpiąco pyta Agnieszka. – Te dwa miesiące wakacji, które mamy, to powód, dla którego całe społeczeństwo nas nienawidzi. A ja bym z chęcią oddała cały ten wolny sierpień, za pracę, której nie muszę przynosić do domu, za pracę, która jest szanowana i godziwie opłacana – widzę, że anglistka ma serdecznie dość. – Nie masz ochoty rzucić tego w cholerę? – pytam.

– Codziennie. Z każdym kolejnym słowem Morawieckiego czy Zalewskiej – bardziej. Zwłaszcza że mój mąż i ojciec mnie do tego zachęcają. Mówią, że w szkole się marnuję – zdradza. I chyba to zdanie najbardziej mnie przeraża. Bo najlepiej podsumowuje stosunek Polaków do szkoły. To miejsce, w którym dzieci są, bo być muszą. A dorośli, którzy tam trafiają, marnują się. Bo jak inaczej określić bycie w miejscu, które jest pogardzane i pracę za stawki niższe od tych w supermarketach?

Autorytet na sprzedaż?

– Prestiż w naszym zawodzie jest zerowy. Kiedyś nauczyciel był urzędnikiem państwowym. Należał mu się jakiś szacunek – wspomina Maria. Dzisiaj tego szacunku nie można nawet kupić.

Dla współczesnej młodzieży stan posiadania przekłada się na autorytet. I wyobraź sobie sytuację, w której pełnoletni uczeń technikum po lekcjach ma dodatkową pracę. Zarabia tyle, że z tego "kieszonkowego" stać go na najnowszy smartfon, markowe buty, czasem nawet samochód. I jak ten nauczyciel, który ma starą komórkę i jeździ tramwajem, ma być dla niego wzorem do naśladowania? Jeśli ma charyzmę, da radę. Ale jeśli jest po prostu przeciętnym, dobrym belfrem, nie ma szans. Młodzież go zniszczy – Maria przepracowała wiele lat w dobrym technikum. I choć sama nie była "niszczona" przez uczniów, wie, jak to wygląda.

Obraz
© 123RF

Mama myśli o dzieciach

Mało prestiżowa, słabo płatna praca może przekładać się na dyskryminację w związku. – Nigdy nie czułam się gorsza, bo mniej zarabiałam. Mój mąż nigdy nie powiedział, że powinnam się wziąć do roboty. Mieliśmy taki układ, że on zarabiał, ja zarządzałam – mówi bibliotekarka. – Wiem, że miałam komfortową sytuację. Gdybyśmy oboje pracowali w szkolnictwie, byłby dramat! – podsumowuje.

Agnieszka odczuwa presję ze strony rodziny. I sama dokłada jej sobie jeszcze więcej. – Minister Zalewska każe nam myśleć o dzieciach i być przy nich. Byłam, przez trzy lata gimnazjum. W domu drukowałam materiały, bo szkolne ksero ma żałosne limity. Zajeździłam trzy drukarki, odkąd wróciłam do pracy. Zostawałam po lekcjach. Uczyłam najlepiej, jak umiałam.

Jak to się kończy? – W próbnych testach moja klasa uzyskała wynik 98 proc, więc mogę powiedzieć, że jestem dobrym nauczycielem. No to teraz będę myśleć o swoich dzieciach, które w tygodniu widzą mnie tylko wieczorami, bo albo jestem w szkole, albo na korkach. Kiedy planujemy jakieś rodzinne wyjścia i okazuje się, że ja też będę w nich uczestniczyć, moje bliźniaki są zaskoczone. Zawsze wszystko załatwiają z tatą. On wraca z pracy o 16, a ja wychodzę na korki. Wiesz, jak mnie to dobija?

Agnieszka przyznaje, że skrócenie etatu to jej przymiarka do rozwodu ze szkołą. – Ta praca jest jak toksyczny związek. Chcesz odejść, ale koszmarnie się boisz. A ja już nie chcę się bać. I nie chcę zaczynać miesiąca od tego, że spłacam długi z karty kredytowej, a potem znowu je zaciągam, żeby przeżyć do pierwszego – nauczycielka z gimnazjum doskonale wie, jakie komentarze pojawią się pod jej wypowiedzią.

Zabrzmią one: "Nikt jej do tego nie zmusza!", "Nie musi tego robić", "Niech z czegoś zrezygnuje". – Jasne, moje dzieci mogłyby pójść do państwowej szkoły. Po lekcjach siedziałyby w świetlicy, nie chodziły na dodatkowe zajęcia, na wakacje jeździłyby na działkę, a ja, zamiast chodzić na siłownię, ćwiczyłabym przed telewizorem – wylicza. - Mogę sobie pozwolić na te rzeczy, bo mój mąż dobrze zarabia. Bo mam wsparcie rodziny. Gdybym nie miała, pewnie byłabym jak moja koleżanka. Też nauczycielka. Ma 35 lat. Mieszka w dużym mieście. Wynajmuje pokój w studenckim mieszkaniu. Zdolność kredytową ma tak niską, że nawet na przedmieściach nie kupi kawalerki. Męża brak. Pomocy ze strony rodziny, również. Ale przecież nie po to studiowała polonistykę, robiła dodatkowe kursy, żeby żyć jak wieczny student.

Obraz
© East News

Maria po 30 latach pracy dostaje 2,2 tys. zł emerytury. – Mój mąż planuje skończyć pracę za rok. Dobrze, że udało nam się coś odłożyć, bo z dwóch emerytur nie starczyłoby pieniędzy nawet na lekarzy. Bo wiesz, w naszym wieku to jest podstawowa potrzeba, nie wakacje czy nowy samochód – śmieje się. – Gdybym nadal pracowała, byłabym pierwszą strajkującą – mówi Maria.

Szkoła na szarym końcu

Z danych Komisji Europejskiej wynika, że polscy nauczyciele są jednymi z gorzej opłacanych w całej Unii. Mniej od Polaków zarabiają tylko Łotysze, Słowacy, Bułgarzy. Nawet pogrążona w kryzysie Grecja lepiej opłaca swoich belfrów.

W skali świata te porównania wyglądają jeszcze gorzej. Na 37 krajów uwzględnionych w raporcie Bloomberga, polscy nauczyciele są na 32 miejscu pod względem zarobków. Lepiej zarabiają edukatorzy w Meksyku czy Brazylii, nie wspominając o Szwajcarii czy Luksemburgu, gdzie nauczyciele dostają blisko 100 tys. euro rocznie.

Strajkujący nauczyciele domagają się podwyżki w wysokości 1000 zł. I nawet jeśli ich postulat zostanie spełniony, nadal będą na szarym końcu światowej stawki. Dlatego tym bardziej dziwi gigantyczny opór rządu i społeczeństwa. Bo czy można wyobrazić sobie inną branżę, która zatrudniałaby blisko pół miliona ludzi (tyle pracuje w sektorze edukacji wg danych GUS), płaciła niewiele i jednocześnie narzekała na brak zainteresowania, starzejącą się kadrę i gorsze wyniki, nie podejmując dostatecznych działań, żeby zmienić sytuację?

Jeśli tak dalej pójdzie, polskie szkoły staną się prawdziwie elitarne. Będą w nich uczyli tylko ci, których na to stać. A w ławkach zasiądą tylko ci, którzy nie mają innego wyboru.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl