"Czarna Wdowa z polskiej dzielnicy" usłyszała wyrok dożywocia. Jej mężowie zginęli w dziwnych okolicznościach

Seryjne wdowy, "pechowe damy", które grzebały kolejnych mężów, ocierając łzy na pogrzebach, często okazywały się przebiegłymi trucicielkami.

Tillie Klimek otrzymała pseudonim "Czarna Wdowa"
Tillie Klimek otrzymała pseudonim "Czarna Wdowa"
Źródło zdjęć: © Getty Images

17.10.2024 | aktual.: 19.10.2024 12:41

Tillie Klimek i bigos z arszenikiem

Gdy zbrodnie Tillie Klimek wyszły na jaw, chicagowska prasa nadała jej przydomek "Czarnej Wdowy z polskiej dzielnicy". Kobieta urodziła się bowiem na polskich ziemiach w 1876 roku jako Teofila lub Otylia Gburek i jak wielu Polaków wyemigrowała do Stanów w nadziei na lepsze życie.

Tillie osiadła w Chicago i z mężem, Johnem Mitkiewiczem, miała dwoje dzieci. Znajomi i sąsiedzi wspominali ją jako sympatyczną kobietę. Znana była też ze swoich wróżbiarskich zdolności, które często tyczyły się rychłych zgonów...

Kobieta przepowiedziała m.in. śmierć swego małżonka, który zmarł na serce w 1914 roku. Dwa tygodnie wcześniej Tillie kupiła w sklepie czarny materiał na żałobną suknię. Gdy ekspedientka zapytała, kiedy szanowny małżonek zmarł, Tillie odpowiedziała złowieszczo – "za dwa tygodnie"… Dokładnie 14 dni później John był już trupem, a Tillie wypłacała z jego polisy 1000 dolarów odszkodowania.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Już po miesiącu stanęła na ślubnym kobiercu z niejakim Josephem Ruskowskim, który kilka miesięcy później poważnie zaniemógł. Rozpacz wdowy złagodziła suma 1900 dolarów, które dostała z tytułu spadku i ubezpieczenia. Kolejny wybranek Józef Guszkowski - poznany za pośrednictwem swatki - wkrótce podzielił los dwóch mężów kobiety. W niewyjaśnionych okolicznościach zniknął również jej kolejny kochanek, niejaki pan Meyers, który zamieszkał w mieszkaniu Tillie, a potem zniknął.

Obrotna wdówka szybko jednak pocieszyła się kolejnym, trzecim już małżeństwem. W 1919 roku wyszła za Franka Józefa Kupczyka. Tillie zaczęło wkrótce dręczyć przeświadczenie, że mąż może długo nie pożyć, poprosiła go zatem o wykupienie polisy.... Frank faktycznie długo nie przeżył, zmarł na zapalenie płuc w 1921 roku. Tillie otarła łzy dolarami z jego polisy i już 3 miesiące później była żoną zamożnego Józefa Klimka.

Parze jednak nie układało się najlepiej - Klimek był babiarzem i pijakiem, co nie napawało Tillie zachwytem. Wkrótce jednak małżonek przestał szlajać się po mieście, zaległ za to zbolały w łóżku. Gdy wezwał lekarza, ten zlecił badania krwi, z których jasno wynikało, że Józef musiał być regularnie podtruwany arszenikiem…

Wtedy policja zatrzymała Tillie i dokonała ekshumacji jej poprzednich mężów. Każdy z nich był nafaszerowany trucizną. Szybko wyszło na jaw, że Tillie nie działała sama – jej kuzynka Nellie Koulik, była wtajemniczona w proceder. Kobiety razem truły nielubianych członków rodziny. Na liście ich ofiar mogło być nawet 20 osób! Tillie truła ich swoim słynnym bigosem lub cukierkami, które rozdawała też czasem nielubianym dzieciom z sąsiedztwa…

"Czarna Wdowa z polskiej dzielnicy" usłyszała wyrok dożywocia, jej kuzynka odsiedziała za kratami zaledwie rok.

Vera Renczi – romantyczka aż po grób

Urodzona w 1903 roku w Bukareszcie Vera Renczi była elegancką damą, od wczesnej młodości przyzwyczajoną do wygód i specjalnego traktowania. Już jako mała dziewczynka dawała popalić bliskim i służbie, by z czasem wyrosnąć na pannę kapryśną i nie znoszącą sprzeciwu. Cierpiała również na beznadziejny romantyzm. Zakochiwała się często i za każdym razem na zabój, oferując kochankom całe swe ciało, serce i uwagę. W stopniu wręcz niemożliwym do zaakceptowania...

Choć piękna i z zamożnej rodziny, Vera odstraszała kolejnych adoratorów swoją zaborczością. Często bywała porzucana, w końcu jednak znalazła miłość życia. Jej mąż szczerze kochał zarówno ją, jak i ich synka Lorenzo... Jednak Vera, zraniona tyle razy, nie umiała zaufać mężowi i wciąż posądzała go o zdrady. W końcu postanowiła go otruć, podając wino z arszenikiem i obwieściła wszystkim, że mąż wyjechał i porzucił ją dla innej.

Spragniona uczucia szybko znalazła kolejnego ukochanego, scenariusz jednak się powtórzył. Kobieta była owładnięta obsesją na punkcie wierności nowego męża i wiecznie podejrzewała go o zdrady. W końcu pan zniknął z radaru, a Vera ogłosiła wszystkim, że ponownie została porzucona.

Takiego pecha miała jeszcze wiele, wiele razy. Panowie pojawiali się w jej życiu, Vera za nimi szalała, a następnie zostawała bezlitośnie porzucana... Tylko dlaczego za każdym razem jej kochankowie znikali także bez śladu z miasta?

Wszystko wyszło na jaw, gdy wyparował pewien żonaty serbski bankier. Jego małżonka, zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością męża, powiadomiła policję nie tylko o jego zniknięciu, ale i plotkach, które do niej dotarły. Jej mąż miał się szlajać po mieście z pewną zamożną wdową, Verą Renczi... Żona bankiera, usłyszawszy o kilku innych dziwnych zaginięciach mężczyzn widywanych z Verą, poszła prosto na komisariat.

Policjanci odwiedzili panią Renczi, która sama zaprowadziła ich prosto do swej piwnicy, gdzie miała prawdziwą kolekcję martwych kochanków. W podziemnej komnacie Vera ustawiła w kółeczku 35 trumien, w których tkwiły ciała jej 2 mężów i kolejnych absztyfikantów. Zabiła ich wszystkich, bo martwi nie mogli jej zdradzić ani porzucić... Otoczona trumnami spędzała miłe wieczory z winem i wspomnieniami swoich miłości.

Została skazana na dożywocie, jednak w więzieniu ujawniła się u niej schizofrenia. Resztę życia spędziła w zakładzie dla obłąkanych.

Elfriede Blauensteiner i jej kosztowne hobby

Kiedy spojrzeć na zdjęcia tej austriackiej czarnej wdowy, nie sposób pomyśleć o własnej babci… Na fotografiach z sali sądowej widzimy bowiem ciepłą, promiennie uśmiechniętą starszą panią, która wygląda, jakby nie mogła skrzywdzić nawet muchy. Tymczasem dla zysku Elfriede Blauensteiner mogła zamordować nawet 10 osób. Swoją "karierę" seryjnej morderczyni zaczęła dobrze po pięćdziesiątce, a to z powodu swojego kosztownego hobby – hazardu.

Jak sama później przyznała, w kasynach roztrwoniła cały majątek. Właśnie dlatego zaczęła dawać ogłoszenia matrymonialne w gazetach… "Atrakcyjna wdowa spędzi spokojne wieczory w towarzystwie wdowca" – pisała, kusząc potencjalnych amantów. Wysoka, zadbana i elegancka, a przy tym całkiem wygadana, nie narzekała na brak powodzenia. Partnerów wybierała starannie. Mieli być zamożni i nie cieszyć się przesadnym zdrowiem.

Taki był Rudolph Blauensteiner, schorowany emerytowany kolejarz, który chętnie pojął Elfriede za żonę. Kobieta wprowadziła się do małżonka, by o niego dbać, sprzątać mu, gotować… i systematycznie zwiększać dawki leków przeciwcukrzycowych dodawanych do posiłków. "Dawałam mu tylko troszkę więcej, żeby poprawił mu się apetyt" – zarzekała się później Elfriede.

Rudolph zmarł zaledwie kilka tygodni po ślubie. Nie lepszy los spotkał kolejnego wybranka, Aloisa Pichlera. Elfriede nie tylko szprycowała go toną niepotrzebnych leków, ale też kąpała w lodowatej wodzie przy otwartych oknach, licząc na jego rychły zgon. Tak się zresztą stało…

Elfriede mogła w ten sposób zamordować nawet 10 osób, w tym zamożną sąsiadkę, która przepisała na nią majątek w zamian za opiekę. Pieniądze systematycznie przepuszczała w kasynach, a kiedy się kończyły, dawała kolejne ogłoszenie matrymonialne. Gdy wpadła, do końca zgrywała niewiniątko. "Nikogo nie zabiłam, przecież nie mogłabym tego zrobić jako katoliczka" – mówiła na sali sądowej, wymachując dla dodatkowego efektu krucyfiksem.

Została skazana na dożywocie, jednak w 2003 roku zmarła na guza mózgu po zaledwie siedmiu latach spędzonych w więzieniu.

Autorka: Makabrycja

Komentarze (3)