"Kocham moje dzieci, ale żałuję, że je urodziłam"
- Jeśli raz ta myśl zalęgnie ci się w głowie, już się jej nie pozbędziesz. Jest takie powiedzenie, że prawda cię wyzwoli. To… nieprawda. Nie wyzwoli, nie uzdrowi, nie przyniesie ulgi. Całe lata spędziłam w potrzasku, którego nie widziałam - mówi Paulina, która żałuje, że została matką.
17.03.2023 15:16
Najpierw praca, potem leczenie kaca
Paulina jest mamą dwójki dzieci, które wychowuje sama. Mąż, dzisiaj już eks, obraził się na nią, gdy stwierdziła, że oto nadszedł dzień, gdy uderzył ją po raz ostatni. W ramach rewanżu postanowił nie płacić alimentów.
– Czasem przelewa 200 zł, czasem 700 zł i mówi, że więcej nie ma. Jedyne co mogę zrobić to podać go do sądu, a potem czekać aż komornik powie, że nie ma z czego ściągać. Przynajmniej oficjalnie, bo były mąż pracuje bez umowy, ale przecież wiem, ile zarabia na graniu na weselach - mówi Paulina.
Eks z dziećmi widuje się rzadko, bo w weekendy pracuje, a w tygodniu leczy kaca. Paulina sama musi zarobić na wynajęcie mieszkania oraz utrzymanie siebie i dzieci. Najpierw długo nie mogła znaleźć pracy, w której zarobki pokryłyby wszystkie koszty utrzymania, a jednocześnie umożliwiały opiekę nad dziećmi. Jedyną osobą, która jej wtedy pomogła, była ciocia. Pożyczyła jej pieniądze na przetrwanie najgorszego czasu, mówiąc: "To żebyś nie musiała podejmować tak drastycznych kroków jak moja babcia, a twoja prababcia".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
– W ciągu ostatnich lat stałam się mistrzynią logistyki – odwożenia do szkoły, odbierania, organizowania zastępstwa, bo szef nie rozumie, że dla kogokolwiek może być problemem zostanie godzinę dłużej po pracy na wyjątkowo ważnym zebraniu, które jest zwykłym biciem piany i pompowaniem jego ego - relacjonuje.
Wpada w panikę, gdy któreś dziecko ma katar i nie wiadomo, w jaką stronę się on rozwinie, i czy nie zburzy misternie zbudowanego grafiku dnia. Po pracy gotuje, sprząta, pierze i jeszcze stara się być matką obecną, zaangażowaną, pomagającą w nauce, wspierającą rozwój zainteresowań. Córkę wozi na balet. Syna woziła na karate, ale przestała, gdy wybrał grę w fortnight. W ramach bycia matką świadomą stara się mu ograniczyć korzystanie z internetu, ale przegrywa z własną wygodą i jego agresją.
– Ostatnio niemal się na mnie rzucił. Raz mu się wymknęło, "spadaj ty k…wo", i widziałam, że nawet jego to zmroziło i bardzo mnie przepraszał. Tak do mnie mówił mój były mąż. Zrozumiałam wtedy, że za długo zwlekałam z odejściem od niego - przyznaje Paulina.
Do osiemnastki daleko
Paulina mówi, że ma 40 lat i jest niewolnicą własnych dzieci.
– Nie mam własnego życia. Nie istnieję jako kobieta, nie istnieję jako wolny człowiek. Każdą rolę mogę porzucić i zmienić, rolę żony, rolę pracownicy, a tej jednej – roli matki – nie mogę. Marzę czasem, żeby się obudzić w domu, w którym jest pusto. Albo, żeby zachorować, ale tak, żeby trafić do szpitala, a najlepiej zapaść na parę tygodni w śpiączkę i nie myśleć o tym, co wtedy z dziećmi i o tym, że przegrałam swoje życie. Do osiemnastki moich dzieci jeszcze bardzo daleko, za daleko, by myśleć o tym, jak o światełku w tunelu, bo mogę nie dotrwać - mówi Paulina.
Ostatnio na terapii zastanawiała się, czy kocha własne dzieci. Bo to, że nie rekompensują jej trudów życia, to pewne. Doszła do wniosku, że z jednej strony kocha, oddałaby za nie życie, a z drugiej głęboko żałuje, że je urodziła i oddałaby równie dobrze życie za to, żeby ich nie mieć.
– To jest tak głębokie tabu, że wszystkie inne łącznie z kazirodztwem niech się przy nim schowają. Myśl, że można żałować urodzenia dziecka jest niewyobrażalna - mówi.
Kiedy pierwszy raz odważyła się ją sformułować we własnej głowie, przez godzinę siedziała nieruchomo na łóżku i patrzyła w ścianę.
– Jakbym siedziała w celi mojego życia, z wyrokiem dożywocia. A próba pogodzenia w sobie przeciwstawnych uczyć, że kocham, ale wolałabym, żeby ich nie było – sprawia, że moja tożsamość rozpada się na pół. A co, jeśli ściągając jedną iluzję, nadal mam przed sobą inną, i że kolejną odsłoną, będzie, że… nie kocham. Bronię się przed tym, żeby już całkiem nie stracić do siebie szacunku. A przecież wyszłam za mąż między innymi po to, żeby zostać matką - podsumowuje.
Chrypka i długie włosy
Męża poznała na weselu przyjaciółki. Grał w zespole na perkusji. Wtedy nie skojarzyła, że w ten sposób będzie spędzał potem niemal wszystkie weekendy, grając, pijąc, a potem podrywając albo dając się poderwać przez kobiety, które – jeśli pojawiają się na weselach, tak jak Paulina, solo, to często ulegają pragnieniu, by kolejne wesele nie było czyjeś, tylko ich własne.
– Spodobał mi się, bo muzyk, nieważne, że z podrzędnej kapeli. I miał długie do ramion włosy, nieważne, że lekko przetłuszczone. Plus ten ochrypły głos, którym od czasu do czasu dośpiewywał wokaliście niektóre kawałki. Byłam wtedy chyba najlepszą wersją siebie, młoda, jeszcze nie zgorzkniała, jeszcze naiwnie przekonana, że los będzie mi sprzyjał.
Rok później wzięli ślub.
– Ale już wtedy wiedziałam, że to błąd, że długie włosy i chrypka w głosie to za mało, by zrekompensować moje poczucie wstydu za niego, gdy bełkotał pijany, i wstydu za siebie, gdy nie odeszłam, gdy pierwszy raz mnie uderzył, a zrobił to jeszcze przed ślubem.
Minął kolejny rok i przyszedł na świat syn Pauliny, a cztery lata później córka.
Lepsza od matki
Paulina nie jest pewna, czy chciała zostać matką świadomie, czy żyła po prostu w świecie, w którym macierzyństwo było oczywiste jak to, że człowiek rodzi się, dorasta i umiera. A zanim umrze, jeśli jest kobietą – wychodzi za mąż i rodzi dzieci, bo taka jest naturalna kolej rzeczy. Co więcej, była przesiąknięta wizją szczęśliwego domu, szczęśliwszego niż ten, z którego wyszła. Chciała udowodnić mamie, że będzie lepszą matką niż ona, że będzie dzieci traktować z miłością, po partnersku, że przede wszystkim będzie ich słuchać i liczyć się z ich zdaniem.
– Ja te warstwy samozakłamania odkrywam przed sobą dopiero na terapii. Urodzić dzieci po to, żeby udowodnić matce, że się jest od niej lepszą? Brzmi jak absurd, prawda? Może dlatego nie załapałam na początku, że nie jestem szczęśliwa jako matka, bo byłam zajęta zapewnianiem szczęśliwego dzieciństwa moim dzieciom - relacjonuje Paulina.
- Jak się dobrze zastanowić, to może po prostu powieliłam los matki, od której tak bardzo chciałam się odciąć, może ona też żałowała, że mnie urodziła, całe życie to czułam. A może nie żałowała, bo z drugiej strony doskonale spełniałam swoją funkcję. Byłam potrzebna do karmienia jej narcystycznych potrzeb, byłam jej służką, regulatorem jej emocji, chłopcem do bicia i księżniczką do chwalenia się przed znajomymi - dodaje.
Żałując macierzyństwa
To, że jest nieszczęśliwa, będąc matką, i że chętnie cofnęłaby czas i nie urodziła dzieci, Paulina odkryła na terapii.
– Ale myślę, że nie zrobiłabym tego, gdyby nie książka "Żałując macierzyństwa", którą zobaczyłam w księgarni kilka lat temu. Nie przeczytałam jej wtedy, odrzucił mnie tytuł, ale to było odrzucenie na zasadzie wyparcia – "mnie to nie dotyczy". Jednocześnie pozostało mi gdzieś z tyłu głowy, że można żałować macierzyństwa, więc ta puszka Pandory została, jeśli nie uchylona jeszcze, to z obluzowanym wieczkiem, gotowym, żeby je unieść - przyznaje.
"Żałując macierzyństwa" Paulina w całości przeczytała niedawno. I znowu długo siedziała na łóżku, patrząc nieruchomo w ścianę. Wiedza, że nie jest jedynym "potworem¨ – bo czasem tak o sobie myśli – przyniosła jej odrobinę ulgi, ale poza tym niewiele zmieniła w jej życiu.
Książkę o kobietach, które rodzą dzieci, spełniając oczekiwania społeczeństwa, a nie swoje, napisała izraelska socjolożka - Orna Donath. Przez wiele lat rozmawiała z kobietami, u których dominującą emocją związaną z urodzeniem dzieci był żal, że to zrobiły. Powody były różne, czasem po prostu zwykły lęk przed rozwodem albo przez wykluczeniem przez społeczeństwo. Paradoksalnie, te kobiety, które najbardziej żałowały, często były w odbiorze zewnętrznym najlepszymi matkami, tak bardzo dbały o to, aby się "nie wydało", co czują naprawdę.
Na nas nie licz
Paulina bierze leki na depresję. Chodzi na terapię raz w tygodniu.
– Nie mam wyjścia. Muszę codziennie wstać, iść do pracy, zarobić na dzieci. Nie ma kto zaopiekować się mną, nie mam komu oddać dzieci pod opiekę. Moi rodzice mieszkają kilka kilometrów ode mnie, ale nie przyjęli do wiadomości mojego rozwodu. I też się na mnie obrazili. Obwiniają mnie o rozpad rodziny - zdradza.
- Tata wykrzyczał, "a czego ty od niego chcesz, pracuje, pieniądze do domu przynosi". Mama, chyba z zazdrości, że sama nie miała odwagi odejść od taty, powiedziała: "a co ty myślałaś, że małżeństwo to bajka? Wydaje ci się, że teraz będzie ci lepiej? Jeszcze się przekonasz. Ale na nas nie licz" - dodaje.
O prababci, która wyszła z domu i nigdy nie wróciła
Za sprawą cioci, tej która pożyczyła pieniądze, Paulina dokopała się historii o prababce. Nie mówiło się o niej, a jeśli już, to spluwając przez ramię, na zasadzie złego uroku. Czarna owca. Popełniła rzecz niewybaczalną. Pewnego dnia wyszła z domu i nie wróciła. List przysłała po roku, z Ameryki, z pieniędzmi, że przeprasza, że musiała, że nie miała wyjścia i że nawet się nie tłumaczy, bo wie, że nikt tego nie zrozumie. To był jedyny list od niej, prosiła w nim o wybaczenie i żeby jej nie szukali.
– Tyle, że jej dziećmi miał się kto zaopiekować. Ale z drugiej strony, jakbym umarła, to moimi też ktoś by się zaopiekował. A odejście to jak śmierć. Moi rodzice chyba nie mieliby wtedy wyboru i wzięliby wnuki do siebie. Legenda głosiła, że prababcia zakochała się w Cyganie z taboru, który raz w roku zjeżdżał do wsi, w której mieszkała. A ja myślę, że ją przerosło bycie matką, może tak samo jak mnie - zastanawia się Paulina.
- A wtedy miała jeszcze gorzej. Jak bardzo można mieć już dość, żeby porzucić dzieci. Czasem chciałabym tak jak ona. Chociaż to pewnie żadne wyjście, bo przed własną psychiką nie ucieknę, poczucie winy by mnie zabiło - podsumowuje.
Ciocia opowiedziała Paulinie, że prababcia miała straszne życie z mężem, który ją bił, gdy za dużo wypił, a pił ciągle, z teściową, która traktowała ją jako służącą, z piątką dzieci, które rodziła rok po roku. Czyli, że miała życie takie, jak większość kobiet z jej pokolenia, ale rzadko która odważała się na tak desperacki krok.
– A może legenda jest prawdą i trzeba się zakochać w kimś tak bardzo, że konwenanse przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, że miłość przysłoni to wszystko nawet poczucie winy i utratę szacunku do siebie?
Paulina nie wie, co dalej.
– Nie mam siły mówić więcej, naprawdę nie mam. Nie wiem, czy gdybym miała innego męża, to chciałabym być matką. Koleżanka z pracy, też rozwódka, powiedziała ostatnio o mężu, że był potworem, ale widocznie tak musiało być i nie może tego przekreślić, bo mają wspaniałe dzieci. A więc mąż potwór jako cena za posiadanie dzieci? To się jej równoważyło. Mnie się nie równoważy.
Materiał pochodzi ze strony www.miastokobiet.pl.