Kulisy pracy polskich psychiatrów. Coraz więcej ludzi cierpi na zaburzenia psychiczne
Ewa Pągowska porozmawiała z kilkunastoma specjalistami z zakresu psychologii i psychiatrii, czego efektem jest książka "Psychiatrzy. Sekrety polskich gabinetów". – Poruszyła mnie historia kilkumiesięcznej dziewczynki, która nie chciała jeść. Leżała w ramionach matki trochę jak lalka – mówi autorka w rozmowie z WP Kobieta.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Pandemia koronawirusa spowodowała, że pojawiło się w nas wiele lęków, a poczucie kontroli nad własnym życiem zostało zachwiane. Polacy częściej zgłaszają się po pomoc do specjalistów w ostatnim czasie?
Ewa Pągowska: Pisałam tę książkę w pierwszej połowie roku, wiele rozmów przeprowadziłam, zanim pandemia przybrała na sile. Na początku w szpitalach psychiatrycznych działały tylko oddziały ostre, a ludzie bali się zgłaszać do lekarza z obawy przed koronawirusem. Ale kiedy już kończyłam książkę, psychiatrzy rzeczywiście zaczęli zauważać wzrost liczby pacjentów i podejrzewać, że osób wymagających pomocy będzie przybywać.
Osoby, które przed pandemią zmagały się z zaburzeniami psychicznymi, gorzej radzą sobie w takim kryzysie?
Doktor Joanna Krzyżanowska-Zbucka, z którą rozmawiałam właśnie na temat naszej kondycji psychicznej w pandemii, uważa, że nie ma takiej reguły. Mówiła o teorii salutogenicznej, według której człowiek ma określoną podatność na rozwój choroby i określoną odporność. Upraszczając – podatność odpowiada za to, czy zachorujemy, a odporność za to, w jaki sposób będziemy sobie z tym radzić. To, jak zniesiemy pandemię, jest więc bardzo indywidualną kwestią.
Ktoś, kto wcześniej zmagał się z depresją, nie musi teraz czuć się gorzej. Oczywiście u niektórych osób to zaburzenie może się pogłębić. Dotyczy to zwłaszcza tych, którzy tuż przed pandemią zaczęli wychodzić z choroby, już widzieli jakieś światło w tunelu, zaczęli otwierać się na ludzi, a lockdown ich starania zahamował, zaprzepaścił ich wysiłki.
W ostatnich miesiącach medycy pracują pod dużą presją. Czy pracownicy szpitali zgłaszają się częściej po pomoc niż zazwyczaj?
Podobno nie. Moi rozmówcy nie zauważali takiego zjawiska. Mimo że jak mówiła doktor Krzyżanowska-Zbucka, ci, którzy pracują na pierwszej linii frontu, zgłaszali problem braku psychologicznego wsparcia. Moja rozmówczyni podejrzewa, że wielu z tych, którzy potrzebują pomocy, nie zgłasza się po nią, bo uważa to za objaw słabości.
Pojawiają się głosy, że po pandemii wszyscy skończymy na kozetce.
Psychiatrzy boją się, że zapłacimy bardzo wysoką cenę. Jaką konkretnie? Opinie są różne. Niektórzy twierdzą, że wiele osób będzie cierpieć na PTSD, czyli zespół stresu pourazowego, który występuje, kiedy doświadczamy czegoś traumatycznego, czegoś, co jest większe niż kryzys, który człowiek jest w stanie udźwignąć. Wielu ekspertów uważa, że wzrośnie liczba zaburzeń lękowych, depresyjnych i uzależnień.
Porozmawiała pani z kilkunastoma specjalistami. Jak ich praca wygląda od kulis?
Z jednej strony lekarze czują, że dziś mają o wiele większe możliwości niż kiedyś. Kilkadziesiąt lat temu, jak mówiła doktor Anna Depukat, psychiatrzy dysponowali dwoma rodzajami leków – jeden dawano "tym smutnym", drugi "tym, co mówią od rzeczy". Inne metody, które wtedy testowali, czasem wyrządzały więcej szkody niż pożytku. Dzisiaj skutecznych i bezpiecznych metod jest naprawdę bardzo dużo i psychiatrzy na pewno mają większe możliwości.
Ale?
Ale z drugiej strony nierzadko czują też bezradność. Przychodzą pacjenci, którym mimo wielkich starań nie potrafią pomóc i czasem kończy się to tragicznie. Do tego dochodzi stygmatyzacja. Doświadczają jej w środowisku niemedycznym, ale także ze strony lekarzy innych specjalności. Profesor Agata Szulc, która pracuje w szpitalu w Tworkach, wspominała, że o pracownikach tamtejszej placówki mówi się, że od pacjentów różnią się tylko tym, że są wypuszczani do domu na noc.
Jakie są najczęstsze mity dotyczące leczenia psychiatrycznego i psychiatrów?
Jeden z nich to to, że najpierw należy wykorzystać wszystkie inne możliwości, a dopiero jeśli nic nie działa, np. terapia nie pomaga, można iść do psychiatry. Okazuje się jednak, że czasami wizyta u tego lekarza powinna być pierwszym wyborem. Jak mówiło wielu moich rozmówców, psychoterapia może czasami zaszkodzić. Na przykład rozpoczęcie jej przez człowieka cierpiącego na ciężką depresję i co za tym idzie rozgrzebanie jego traum i problemów, mogłoby pogorszyć jego stan. Jak słyszałam, w tym przypadku lepiej byłoby zacząć od wizyty u psychiatry.
Zaciekawił mnie pewien aspekt dotyczący depresji, który pojawił się w książce. Można na nią zachorować nawet wtedy, kiedy w naszym życiu nie wydarzyło się nic traumatycznego.
Tak, to prawda, ona nie musi być poprzedzona wielkim kryzysem. Są osoby, które mają dobrą pracę, udane małżeństwo, świetnych przyjaciół i nagle pewnego dnia zaczynają chorować. Tych czynników, które mogły depresję wywołać, badacze znaleźli bardzo wiele. Mnie zaskoczyło to, że jej przyczyną może być nawet stan zapalny.
Moją uwagę zwróciła też historia jednego z lekarzy, który zupełnie przypadkowo uratował człowiekowi życie. Pamięta ją pani?
Tak. Dr Sławomir Murawiec, bo to on był tym lekarzem, gościł kiedyś w radiu i udzielał wywiadu na temat depresji i zaburzeń lękowych. Jego przyszły pacjent jechał wtedy samochodem z zamiarem popełnienia samobójstwa, bo tak miał dosyć lęków, które go cały czas dręczyły. Kiedy słuchał audycji, wstąpiła w niego nadzieja na to, że jest dla niego jeszcze ratunek. Postanowił odszukać lekarza z radia.
Doktor Murawiec podjął się leczenia, a sytuacja pacjenta znacznie się poprawiła. Wcześniej ten lęk był tak silny, że bardzo zaburzał funkcjonowanie. Ten pacjent mówił lekarzowi, że bał się iść do sklepu, bo tam będą "zadymy". Nam to słowo pewnie skojarzy się z wielką awanturą, a jemu chodziło o to, że np. ktoś wciśnie się do kolejki i on nie będzie umiał się zachować.
A która historia szczególnie poruszyła panią?
Myślę, że to były głównie historie dzieci i ich matek opowiadane przez doktor Jolantę Paruszkiewicz. Kiedy zapytałam ją o najmłodszych pacjentów, powiedziała, że kiedyś przyjęła kilkumiesięczną dziewczynkę, która odmawiała jedzenia. Mama poszła z nią do gabinetu. Dziecko nie wtulało się w jej ramiona, leżało prawie nieruchomo, trochę jak lalka. Początkowo lekarka miała problem z postawieniem diagnozy. Wiele się wyjaśniło, kiedy do gabinetu wszedł ojciec dziecka i ono się ożywiło. Okazało się, że matka miała tak trudne doświadczenia ze swojego dzieciństwa, że bardzo bała się tego, czy sprawdzi się w roli matki. Ponieważ małe dzieci doskonale odbierają emocje rodziców, więc ta dziewczynka czuła lęk matki. Był tak ogromny, że odmówiła jedzenia.
Jak to się skończyło?
Na szczęście udało się pomóc dziecku i mamie, która jednak musiała pójść na terapię. Dla mnie poruszające było nie tylko to, że kilkumiesięczne dzieci bywają pacjentami psychiatrów, ale też to, jak silnej presji wciąż poddawane są matki. Proszę zobaczyć, że ta kobieta, chcąc dobrze wypełnić swoją rolę, z troski o dziecko, doprowadziła do tego, że ono nie chciało jeść. To jest paradoks. Słyszałam też o kobietach, które przed popełnieniem samobójstwa wszystko porządkują, zostawiają rachunki, opisują, żeby potem rodzina miała jak najmniej problemów.
Skąd rodzice niemowlaka mają wiedzieć, żeby udać się do psychiatry?
Jeśli nie ma takich wyraźnych problemów, to na pewno rodzicom trudno to ocenić. Zwłaszcza że kiedy próbują szukać informacji, co jest normą, czytają lub słyszą, że trudno to określić, bo przecież każde dziecko inaczej się rozwija. Doktor Paruszkiewicz radziła zdać się na intuicję, a w razie jakichkolwiek niepokojących sygnałów i wątpliwości pójść do pediatry, neurologa czy właśnie psychiatry.
Z jakimi problemami najczęściej przychodzą do psychiatry dzieci, które nie weszły jeszcze w okres nastoletni?
Często rodzice przyprowadzają je do specjalisty, ponieważ to zasugerowano im w przedszkolu lub szkole. W takich przypadkach najczęściej chodzi o zaburzenia uwagi, nadpobudliwość, podejrzenie ADHD czy autyzmu. Pacjentami są też dzieci z zaburzeniami nastroju, np. depresją. Taki obraz z gabinetu psychiatrycznego przedstawiła mi doktor Paruszkiewicz. Natomiast kiedy pracowała na oddziale, przyjmowała wiele dzieci, które się samookaleczały, z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi i zaburzeniami jedzenia.
Jakie problemy mają nastolatki?
Nastolatki mają ich mnóstwo i są one bardzo poważne. Z raportu Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę", wynika, że co szósty polski nastolatek okaleczał się, a 7 proc. podjęło próbę samobójczą. Doktor Cezary Żechowski mówił o tym, że młodzi ludzie cierpią na zaburzenia nastroju i mają ogromne problemy spowodowane tym, że znęcają się nad nimi rówieśnicy. Częste są też zaburzenia odżywiania i nadużywanie substancji psychoaktywnych. Ogromnym problemem jest duża dostępność różnego rodzaju środków. Kiedy się tego wszystkiego słucha, przegląda raporty i czyta dane, to nie ma wątpliwości, że młodzi ludzie są dzisiaj w niezwykle trudnej sytuacji.